Artykuły

Żyłem, jak chciałem

Niemcy docenili go bardziej niż polska kinematografia. W 1969 roku dostaje tam nagrodę państwową dla najlepszego aktora za rolę w filmie "Czas żyć". Będzie w NRD tak popularny, że niemiecka celniczka będzie go przepuszczała na granicy poza kolejką - barwna historia życia aktora LEONA NIEMCZYKA.

Czyż to nie brzmi jak streszczenie biografii Jamesa Bonda? W czasie wojny ucieka gestapowcom przez okno, rodzinę ratuje wizytówka Hansa Franka, on sam trafia do lasu. Przedziera się kanałami w Powstaniu Warszawskim, trafia na roboty do Niemiec, ucieka do amerykańskiej armii, ale wraca do Polski, żeby odnaleźć matkę. Próbuje wiać na Zachód, ale trafia do lochów, wychodzi i przygotowuje kolejną ucieczkę. W międzyczasie z nudów zostaje aktorem. Zaczyna z wysokiego C - od oscarowego "Noża w wodzie". Potem jest gwiazdą kina niemieckiego. Kończy w serialach telewizyjnych.

Do tego w tym scenariuszu przewija się tyle kobiet, że James Bond to przy nim mały pikuś. Materiał gotowy, trzeba tylko nakręcić.

Ale to tylko pół prawdy o Leonie Niemczyku.

Scena I: dom

W jednym pokoju ojciec ćwiczy na wiolonczeli, w drugim najstarszy z braci, Wacław - na skrzypcach. Mały Ludwik też odrabia ćwiczenia wiolonczelowe, ojciec płaci mu za to po 50 groszy. To duże pieniądze, w latach 30. tyle kosztuje bilet do kina albo do filharmonii.

Leon brzdąka na pianinie, ale jemu ojciec płaci za co innego. Za wkuwanie angielskich i niemieckich słówek. O Boże, jak się to jeszcze opłaci.

Mieszkają w trzech pokojach na starym Mokotowie. Czterech braci, jedna siostra, matka Polka i ojciec hulaka. Ojciec żyje szybko: bankiety, kobiety. W 1936 roku serce nie wytrzymuje, dzieci zostają tylko z matką.

Po latach Ludwik zapyta matkę:

- Czy zdawała sobie mama sprawę, że ojciec miał inne kobiety?

- Synku, wychodząc za twojego ojca, wiedziałam, że nie będę jedyna.

Matka otwiera sklep spożywczo-kolonialny. Prosperuje dobrze, więc w 1939 roku odsprzedaje go z zyskiem. Chłopcy już dorośli, pracują, można żyć.

Scena II: wsypa

Między domami leży niewypał. Zadanie 16--letniego Leona we wrześniu 1939: zawiadamiać saperów o bombach do rozbrojenia. Dostaje postrzał w nogę, przez rok będzie chodził o kulach.

Pracuje w biurze kreślarskim, a w podziemiu kończy podchorążówkę. Jest luty 1943 roku. Wsypa! Leon ucieka przez okno w kuchni, ukryje się u znajomych. Resztę zatrzymuje gestapo, ktoś pewnie pęka, bo za kilka dni do mieszkania Niemczyków pukają Niemcy. Rodzinę ratuje wizytówka gubernatora Hansa Franka. Jakim cudem?

W 1942 roku w Filharmonii Warszawskiej ma wystąpić niemiecki skrzypek Georg Kulenkampf. Ale pociąg z Berlina zostaje ostrzelany i Kulenkampf nie dojedzie. Dyrektor filharmonii posyła gestapowców po Wacława Niemczyka, który już przed wojną był uznanym wirtuozem.

- Proszę się ubrać i wziąć skrzypce - to jest propozycja nie do odrzucenia.

Po koncercie Wacław dostaje kosz kwiatów z biletem wizytowym Hansa Franka.

- Znacie gubernatora? - pytają gestapowcy, kiedy przyszli zwinąć Leona.

- Tak, tak - prędko przytakuje Ludwik.

Niemcy zabierają na Pawiak Roberta, który mieszkał w pokoju razem z Leonem. I każą się stawić Leonowi.

- To ja się zgłoszę na gestapo - mówi Leon następnego dnia.

- Nie wygłupiaj się. Roberta niedługo wypuszczą, załatwię to. A ciebie by zabili - oponuje Ludwik. Daje mu papiery na nazwisko Jerzy Królikowski i posyła do zaprzyjaźnionego inżyniera Berenta, który kieruje brygadą robotników układających tory kolejowe pod Wrocławiem.

Scena III: US Army

Leon wraca do Warszawy dopiero przed powstaniem - w lokomotywie, za flaszkę spirytusu. Walczy, ale znów bez karabinu. Kanałami przenosi żywność, broń, przeprowadza ludzi. Po upadku powstania ucieka z transportu do Pruszkowa, trafia znów do inżyniera Berenta. Kiedy zbliża się front radziecki, Niemcy wywożą robotników do Norymbergi. Tam Niemczyk awansuje - postawny, z niemieckim perfekt zostaje stewardem niemieckiego generała. Korzysta z większej swobody, kiedy zbliża się front aliancki, ukrywa się w opuszczonym domu, czeka na Amerykanów i wstępuje do 365. jednostki 444. batalionu III armii generała Pattona. Zna dobrze angielski, czeski, jeszcze ten niemiecki. Zostaje kierowcą willisa. Wyzwalają żeński obóz w Czechach. Po latach jedna z więźniarek zobaczy go w filmie i napisze romantyczny list: "Czy to pan był tym amerykańskim żołnierzem?". Nie spotkają się, ale Leon będzie przechowywał list do końca życia.

Na razie szkoli się na komandosa. Trafia wreszcie na front z bronią w ręku. 15 minut po rozlokowaniu się oddziału zostaje ogłoszona kapitulacja Niemiec.

Dlatego reżyser Grzegorz Królikiewicz będzie później żartował, że jeśli wybuchnie

III wojna światowa, to Leon pierwszy zgłosi się na ochotnika.

Scena IV: lochy

Po latach Niemczyk przyzna: powrót do Polski w 1945 roku to była pomyłka. Ale wraca odnaleźć matkę. Znajduje ją we Wrocławiu, zamieszka z nią jeden z braci, Robert. A Leon dochodzi do wniosku: trzeba wiać, bo w komunizmie nie da się żyć.

Inny z braci, Ludwik, zajmuje się przemycaniem ludzi na Zachód. Przeprowadza m.in. swojego brata Wacława. Sprawdzona droga przez Cieszyn do Czech, potem do Austrii. Sprawdzona do czasu, kiedy w 1947 roku ma przeprowadzić grupę z Leonem. Wpadają na granicy.

Dziś prasa brukowa wietrzy sensację. Sugeruje, że to Leon zdradził. I że z Ludwikiem nie rozmawiali przez ponad pół wieku. I że Ludwik, który na stałe mieszka w Kanadzie (uciekł przez plażę do Niemiec w 1951 roku i dotarł do Berlina jeszcze przed wybudowaniem muru), dopiero teraz przyjechał do Polski wyjaśnić sobie tamte sprawy z bratem, ale nie zdążył, bo Leon był już zbyt chory.

- Na miły Bóg! Jak pan może?! To nie ma sensu, po co Leon miałby zdradzić samego siebie? - oburza się na to wszystko Ludwik Niemczyk, który istotnie jest teraz w Warszawie. Przyjeżdża do Polski od 20 lat, leczy się tu na serce u zaprzyjaźnionej pani doktor. Z Leonem często rozmawiali przez telefon. Ostatni raz widzieli się cztery lata temu, wypili podobno morze wódki.

Ludwik: - Chciałem się kiedyś dowiedzieć, kto nas zdradził. Ale powiedziano mi, że byłbym tym przygnębiony i zaskoczony. Więc nie drążę.

O wpadce z 1947 roku Leon będzie opowiadać w wywiadach w III RP. Przez tydzień siedzi w cieszyńskim zamku w bunkrze o wymiarach 70 na 80 na 150 cm. Potem pół roku w areszcie na Koszykowej w Warszawie.

Wychodzi i znów chce wiać. Drogą morską. Zatrudnia się w Stoczni Gdańskiej, liczy, że trafi mu się próbny rejs w pobliże zachodnich plaż i dopłynie do brzegu. A dla zabicia czasu gra w stoczniowym teatrze.

Scena V: nóż

Gra dobrze. W 1949 roku zapisuje się do studia teatralnego Iwo Galla i trafia do gdańskiego Teatru Wybrzeże. Rok później przenosi się do Teatru Ziemi Pomorskiej w Bydgoszczy, uczy się u Adama Grzymały-Siedleckiego, w 1952 roku zdaje eksternistyczny egzamin aktorski.

Na scenie oglądają go współpracownicy Jerzego Kawalerowicza. Dostaje rolę w "Pamiątce z celulozy". Przenosi się do Łodzi, bo tam się rozkręca polskie kino. Znajduje pracę w łódzkim Teatrze Powszechnym, ale naprawdę liczy się już tylko film.

W 1959 roku przychodzi pierwsza główna rola, w "Pociągu" Kawalerowicza. Gra Jerzego, który wsiada do pociągu relacji Warszawa - Hel i sprawia wrażenie, jakby przed czymś uciekał.

Ale to raczej pociąg do sławy. W 1961 roku Roman Polański daje mu rolę w "Nożu w wodzie".

Polański rządzi. Każe Niemczykowi robić pompki, żeby wyglądał na bardziej wyspor- towanego (tak o tym powie po latach w filmie dokumentalnym o Leonie "Zawodowiec"). W filmie jest gorące lato, a na planie - październik. Woda zimna, aktorzy grają w wodzie w kąpielówkach, a ekipa stoi na brzegu w kożuchach. Na rozgrzewkę - łyk koniaku.

Polański jest perfekcjonistą. Krystyna (Jolanta Umecka) ma niedobry głos? Podłoży go Anna Ciepielewska. Autostopowiczowi (Zygmunt Malanowicz) głosu udziela sam Polański. A Niemczyk? Mówi swoim głosem.

- To była klasa - ocenia dziś rolę Niemczyka reżyser Janusz Majewski. - Wówczas aktorów szkolono do teatru, kładąc nacisk na przesadną dykcję. A tu pojawia się facet, który normalnie mówi, bez teatralnej maniery. I jego dialogi są prawdziwe, nawet kiedy kłamie.

- Był twardy i przekonujący - dodaje reżyser Jacek Bławut. - Ten luz, ta pewność siebie. To się wtedy kojarzyło, jakby to był amerykański aktor.

"Nóż w wodzie" zdobywa jedną z nagród festiwalu w Wenecji i nominację do Oscara.

Polański odbija się od tego sukcesu, zostaje na Zachodzie. Niemczyka chcą zaangażować francuscy reżyserzy i ówczesny mistrz amerykańskiego kina Anatol Litvak. Centralny Urząd Kinematografii wyrzuca wszystkie propozycje do kosza.

Scena VI: Niemcy

Bardziej zdeterminowany jest Janos Veiczi, który przygotowuje w NRD wielką produkcję o rakietach V2 - "Zamrożone błyskawice". Przyjeżdża do Łodzi, odnajduje Niemczyka.

- Dlaczego nie chce pan grać w moim filmie? - pyta.

- Ja nie chcę?! - Niemczyk godzi się natychmiast. Reżyser załatwia zgodę na wyjazd. I Niemczyk zostaje gwiazdą kina niemieckiego, wiąże się z berlińską wytwórnią DEFA, w wywiadach będzie mówił, że to było jak propozycja ze wschodnioeuropejskiego Hollywood.

Niemcy docenią go bardziej niż polska kinematografia. W 1969 roku dostaje tam nagrodę państwową dla najlepszego aktora za rolę w filmie "Czas żyć". Będzie w NRD tak popularny, że niemiecka celniczka (śliczna, 180 cm wzrostu) będzie go przepuszczała na granicy poza kolejką: - Komm, Leon.

Pamięta to Dariusz Struszczak, kierownik produkcji. Jak i kręcenie "Klątwy doliny węży", kiedy w wietnamskim Hanoi na ulicy za Niemczykiem wołano "Żanek", bo w zaprzyjaźnionej telewizji wietnamskiej emitowano właśnie niemiecki serial "Błyskawica", w którym Niemczyk grał Janka.

Rzuca teatr w 1979 roku. Jest pierwszym aktorem w Polsce, który stawia całkowicie na film. Oblicza, że z samych Niemiec ma propozycji na najbliższe trzy lata. A ile razy można po spektaklu w Łodzi wsiadać w samochód, żeby o szóstej rano rozpoczynać zdjęcia na planie zdjęciowym w Berlinie?

Gra, gra i gra. Przez całe życie w 400-500 filmach w Polsce i około 100 za granicą. Dokładnie nie wiadomo, bo nie zawsze jest w napisach końcowych. Bierze małe role, epizody. Na wielką rolę czeka.

Elżbieta Czarnecka z łódzkiego Muzeum Kinematografii podkreśla: - Trzeba być wielkim aktorem, żeby skupić na sobie uwagę, grając role drugoplanowe. A Niemczyka w epizodach widać.

A filmowcy żartują:

- Nie ma filmika bez Niemczyka.

Scena VII: żony

Najbardziej brawurowa jest historia z Kubanką. Diana, jak wulkan gorąca, córka lekarza, którego przydzielono ekipie filmowej "Zejścia do piekła". W ciągu trzech tygodni zdjęciowych pokochali się i biorą w Hawanie ślub.

Diana miała nadzieję, że dzięki temu uda się jej uciec z kraju Fidela Castro, ojciec, który podpadł władzom jest za. Leon czeka na lotnisku z dwoma biletami w kieszeni. Chodzi, chodzi i smutnieje. Diana nie dojedzie. Rozwodzą się korespondencyjnie kilka tygodni później.

Najśmieszniejsze jest małżeństwo z Dorit. Niemiecka reżyserka rozwiodła się dla Niemczyka. Są jednak małżeństwem na odległość, odwiedzają się w Berlinie i Łodzi. Leon pojmuje, że to koniec, kiedy wychodzi raz po żonę na dworzec Łódź Kaliska z oszałamiającą kolią - i dostaje od niej w prezencie dwa budynie dr. Oetkera, przeterminowane.

Najbardziej trywialne jest małżeństwo z Jadwigą, księgową z wytwórni filmowej.

- Ty jesteś sam, ona sama. Swoje lata macie, jakaś opieka ci się przyda. Może byście się pobrali - namawiają znajomi. Biorą ślub. Aż Leon zastaje żonę in flagranti. Rozwód. Tylko co z mieszkaniem?

- No, Darek, nie przyjdę mieszkać do ciebie. Uratowałem mieszkanie - Leon, rozmawiając miesiąc później z filmowcem Darkiem Struszczakiem, ma dobry humor. - Jak była napita, to mi podpisała, że nie rości sobie pretensji do mieszkania.

Żon jest w sumie sześć. Jeszcze Chorwatka, Rosjanka (Tatiana) i Polka (Krystyna). Ostatni rozwód w 1999 roku.

Raz Leona zagaduje Jacek Bławut: - Często zmieniasz żony.

- Tak jak olej w samochodzie. Co 10 tysięcy kilometrów - kpi Leon.

- Te żony to wierzchołek góry lodowej - komentuje dziś Sławomir Kryński.

- To dowód porażki życiowej, a nie żadnej witalności - mówi Jan Nowicki.

- O! To mi zostało po moich sześciu żonach - oświadcza dwa lata temu Leon Niemczyk w czasie gali Tele Kamer, na której dostaje od Niny Terentiew Złote Spinki za całok-ształt twórczości. I na oczach milionów telewidzów wywraca puste kieszenie na lewą stronę. Na sali chwila konsternacji... i wielkie brawa - za szczerość.

Scena VII: kobiety

"Jedna używa grzebyka / A druga Niemczyka". Tę fraszkę o kobietach układa przy wódce w łódzkim SPATiF-ie Jan Sztaudynger. Leon pęka z dumy, przedstawi się tym aforyzmem w niejednym wywiadzie.

Jacek Bławut, dziś reżyser i scenarzysta, a w 1964 roku nastoletni aktor, spotyka Niemczyka na planie "Agnieszki 46". Do dziś pamięta jego żart, kiedy towarzystwo dyskutuje o pewnej aktorce:

- Z tego, co ja wiem, to ona nie jest blondynką.

Ale operator Ramo Olejnik zapewnia, że Leon z zasady nie romansował z aktorkami na planie. Mawiał rubasznie: "Gdzie się mieszka i pracuje / Tam się ch... nie wojuje".

W wywiadach sprzed lat Niemczyk opowiada, iż podrywał zawsze stażystki. A Michał Fajbusiewicz pamięta taką opowieść Niemczyka:

- Podczas kręcenia filmu na Mazurach powziąłem postanowienie, że każdego dnia będę miał inną kelnerkę. I przez dziesięć dni zdjęciowych udało mi się tego dotrzymać.

Grubo po siedemdziesiątce jedzie do Tykocina nieopodal Białegostoku zasadzić dąb w tamtejszej alei gwiazd. Organizatorzy przygotowali małe, rachityczne drzewko.

- To do mnie nie pasuje - oburza się Niemczyk. - Ja bym wam jeszcze pokazał, jak mój dąb stoi.

Co te kobiety w nim widzą?

Barbara Kurowska z łódzkiego Muzeum Kinematografii mówi dziś: - Takie oczy miał tylko Humphrey Bogart i Zbigniew Cybulski.

Elżbieta Czarnecka: - Jak pachniał? Pachniał mężczyzną.

Jacek Bławut pamięta: - Z dziesięciu metrów wąchał włosy kobiet. I zaraz zaczynał grać rolę. Składał im hołd. Dwa lata temu byliśmy razem na bankiecie na festiwalu filmowym w Nowogardzie. Poszedłem spać nad ranem, schodzę o ósmej na śniadanie, a tam siedzi Leon otoczony wianuszkiem kobiet.

I znów z Niemczyka wychodzi autoironia. Po siedemdziesiątce kupuje sobie białego bulteriera. Nazywa go: von Fiut.

Scena VIII: gwiazda

- Nie wyłączaj! - krzyczy do operatora reżyser "Fortu XIII" Grzegorz Królikowski.

A do Niemczyka: - Leon! Graj!

Więc Leon gra, chociaż właśnie rąbnął się tak o dekoracje, że stalowy pręt rozorał mu czoło do kości. Krew się leje, reżyser ma krwawą scenę, a Niemczyk czeka na pogotowie. Każe przedtem wyprosić z pokoju wszystkie kobiety, nie będą go oglądały słabego.

Gra ekstremalnie, całym sobą. I ma żal, że za "Nożem w wodzie" nie poszły wielkie propozycje od wielkich reżyserów. Z roku na rok coraz bardziej nie cierpi filmowej "warszawki".

Dariusz Struszczak raz pracuje z jednym z wielkich.

- Czy mógłby u nas zagrać Leon Niemczyk? - pyta.

I słyszy: - Kto grał w "Trędowatej", u mnie grać nie będzie.

W 1998 roku na Piotrkowskiej dostaje swoją gwiazdę. Ale nie będzie miał uroczystej ceremonii odsłonięcia, tylko zbiorową akademię z kilkunastoma innymi aktorami drugiej ligi.

Jest antygwiazdorem. Na planie zaprzyjaźnia się zawsze z ekipą techniczną. A kiedy występuje w szwedzko-duńskiej produkcji "Wyspa na ulicy Ptasiej" i dostaje sprowadzoną specjalnie dla niego przyczepę dla gwiazd (taka sama przysługiwała tylko amerykańskiemu gwiazdorowi Jackowi Wardenowi), to w ogóle w niej nie chce siedzieć, tylko popija z ludźmi koniak na ławce w parku.

Barbara Kurowska nie raz spotyka go z siatami w supermarkecie. Zawsze się zatrzyma, zagada o Łodzi, Warszawie, zakupach, pogodzie. Jakby to nie był znany aktor, tylko zwykły Kowalski na zakupach.

Z drugiej strony bije od niego wielka klasa. Kiedy wszyscy mają syrenki, Niemczyk zadaje szyku wartburgiem coupé. W latach 60. szokuje odkrytym żółtym kabrioletem.

Nosi się elegancko: niebieska koszula, kapelusz, pasek od spodni zapięty na najciaśniejszą dziurkę. I gustowny niebieski krawat.

Łódź opowiada sobie, jak raz w SPATiF-ie podszedł do znajomego aktora i obciął mu nożem krawat. Po czym wyjął z kieszeni pięknie złożony enerdowski, jedwabny. I wręczył zaskoczonemu koledze: - W tym krawacie będziesz mi się bardziej podobał.

Ma gest. Potrafi postawić kolejkę wszystkim przy barze (tak poznał go Michał Fajbusiewicz).

Ale dba też o przychody. Przed każdym spotkaniem autorskim zadaje sakramentalne pytanie: - Za ile?

Pod koniec życia kupuje na bazarze tanie gruzińskie koniaki. Wszystkim szkodzą.

Scena IX: sen

- Jest 6.35, a pan zamawiał budzenie na 6.55. Co mam robić? - pyta recepcjonistka w hotelu w Międzyzdrojach. Bo Niemczyk z Fajbusiewiczem i Zbigniewem Buczkowskim urwali się z bankietu i wędrowali po plaży. Wracają nad ranem.

Niemczyk odpowiada: - Proszę przesunąć na 7.15.

I jest na śniadaniu punktualnie.

Ma wtedy już prawie osiemdziesiąt lat. Człowiek z żelaza? Nie starzeje się? Zawarł pakt z diabłem?

Dla świata jest oczywiste, że Leon Niemczyk bawi się do późna, ale mało kto wie, że wstaje wcześnie. Że jest znanym aktorem, ale woli pić z prostymi ludźmi niż na bankietach. Że w życiu gra Jamesa Bonda, ale przeżywa sto lat samotności.

Jego bliscy wiedzą, co się kryje pod maską: setki małych ról zamieniłby na jedną wielką, a setki miłostek wolałby zamienić na wielką miłość. Przed śmiercią uda mu się tylko jedna z tych dwóch rzeczy.

Scena X: rola

Jacek Bławut szykuje film życia, ale kolejni aktorzy umierają. Od dziesięciu lat jego scenariusz "Lili" nie może się doczekać realizacji, chociaż zakupiła go już TVP. To film o grupie aktorów na emeryturze, którzy w domu spokojnej starości wystawiają "Fausta". Leon miał grać główną rolę męską. Dialogi układali we dwóch.

Na przykład: - Ja jestem tu zatrudniony w charakterze starca, dopóki nie poznam jakiejś królewny.

Albo: - Ci, którzy do mnie przychodzą, robią mi zaszczyt. Ci, którzy do mnie nie przychodzą, robią mi przyjemność.

Albo: - I tak skończycie w serialach.

Albo: - Najważniejsze jest to, że u nas orkiestra gra do końca.

Niemczyk też będzie grał do końca. Z publicznością kinową żegna się w 2004 roku - główną rolą w "Po sezonie" Janusza Majewskiego. Główną rolą - tak wyczekiwaną, wreszcie!

To film właśnie o Niemczyku. Śpiewak operetkowy na emeryturze przyjeżdża po sezonie do opustoszałego pensjonatu na Mazurach. Właścicielka kiedyś się w nim podkochiwała, kelnerka się nie zakocha, a jedyna pensjonariuszka Emilia (Magdalena Cielecka) będzie się z nim kochać na ekranie.

To film o Niemczyku. Jest tu nawet opowieść o byłej żonie z niemieckimi budyniami.

Bohater wyraźnie chce wyrwać Emilię, idąc do niej na niewinną rozmowę, szykuje prezerwatywy. Ale sam ma wątpliwości: - Istnieje przecież bariera estetyczna.

Scena XI: gołębie

Gołębie znowu narobiły na balkon. I uwiły sobie gniazdo. Bo przez wiele dni dom stał pusty.

Ramo Olejnik nie pierwszy raz obserwuje to po powrocie Niemczyka ze zdjęć. Leon zawsze czeka z zamieceniem gniazda, aż młode wyfruną. I sprząta sam całe to gówno.

Do czasu, kiedy spotka kobietę, o której do końca życia będzie mówił: cud boży.

Scena XII: Iwona

- Którą wybrać? Tę czy tę? - Leon pokazuje dwie piersiówki: szklaną i metalową.

- Proszę wybrać obie - odpowiada Iwona, ładna blondynka z uśmiechniętymi oczami. Dziś przypuszcza, że to się musiało Leonowi spodobać, bo on przecież też miał gest.

Iwona ogląda torebki, na żadną się nie zdecyduje. Przy wyjściu czeka na nią Leon.

- I tak poszliśmy razem przez następne kilka lat - Iwona jednym zdaniem streszcza dziś fakty sprzed sześciu i pół roku. Jakby nie było w tym nic dziwnego, że on dobiega wówczas osiemdziesiątki, a ona jest koło trzydziestki! Jakby nie było w tym nic dziwnego, że Leon jest w wieku jej dziadka!

Iwona siedzi teraz przede mną w skromnej czerni. Rozmawiamy przy małej czarnej dzień przed pogrzebem Leona Niemczyka.

- Czy tak jak mówił pan Leon w filmie "Po sezonie", w takim związku istnieje bariera estetyczna?

- Jeżeli jest się mentalnie blisko, to zmarszczki nie grają roli.

- Czym żyliście?

- Wyprowadzaniem psów. Mieliśmy dwa psy, trzy koty, papugę. To była rodzina ludzko-zwierzęca. Wspólne śniadania, zakupy, rozmowy. Mogliśmy zawsze na siebie liczyć.

- Jak pani mogła liczyć na Leona?

- Robił mi śniadania, odbierał od znajomych, jak nie miałam samochodu.

- A Leon na panią?

- Leon umierał w domu. Ostatniego dnia rano karmiłam go zupą mleczną. Kiedy umierał, były przy nim lekarka i pielęgniarka z hospicjum. I ja.

Scena XIII: Kurtyna

Leon szykuje się na śmierć.

Mówi o swoich planach: - Żeby mi na pogrzebie zagrali Sinatrę. A potem wypijcie lufkę za moje zdrowie i się cieszcie - to Zbigniewowi Buczkowskiemu. Iwona zadbała o muzykę.

- Żeby mnie skremowali i wrzucili do morza, żebym mógł wrócić jako szprotka w oleju i jeszcze komuś zaszkodzić - to półżartem Sławomirowi Kryńskiemu. Został skremowany i pochowany. Tysiące ludzi odprowadzają trumnę.

Frank Sinatra śpiewa Leonowi z głośników "My way":

"And now, the end is near,

And so I face the final curtain.

My friends, I'll say it clear;

I'll state my case of which I'm certain.

I've lived a life that's full -

I've travelled each and every highway.

And more, much more than this,

I did it my way...

W wolnym tłumaczeniu szłoby to tak:

Gdy koniec zbliża się

I już kurtyna spada na dół,

Czas jasno stwierdzić, że

Już pora, by opuścić padół.

Ja żyłem pełnią, bo

Każdą z tysięcy dróg poznałem,

A co ważniejsze to:

Żyłem, jak chciałem..."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji