Artykuły

Dwie godziny słabości to nie chwila

Jubileuszowe przedstawienia należy lepiej przemyśleć. Dobrać repertuar podkreślający świetność dawnych osiągnięć, a nie dzisiejszą miałkość i chodzenie na łatwiznę - o "Chwilach słabości" w reż. Marcina Sosnowskiego w Teatrze Ateneum pisze Ewa Hevelke z Nowej Siły Krytycznej.

Jubileusz ma być w zamierzeniu podsumowaniem pewnego etapu. Jeżeli świętuje się rocznicę 40-lecia pracy artystycznej i ma się w dorobku role Lady Makbet, Ofelii, Iwony, Ubicy, Kasi z "Poskromienia złośnicy" czy Ady z "Lekkomyślnej siostry" Perzyńskiego, a w ramach jubileuszu pokazuje "Chwile słabości", to coś zaczyna bardzo zgrzytać. Co? Przede wszystkim zęby.

Donald Churchill, specjalista od scenariuszy seriali z BBC, spisał wydumany dramat klas średnich dla mało wymagających odbiorców. Miały być dowcipnie opowiedziane perypetie byłego małżeństwa, które chociaż zaangażowane w nowe związki, wciąż coś do siebie czuje. Miało być o tym, że od nienawiści do miłości jest bardzo blisko, że stara miłość nie rdzewieje, że można się kochać i nie móc na siebie patrzeć jednocześnie. W Teatrze Ateneum zaś przedstawiono polsatowską opowiastkę z godziny 20.00.

Marcin Sosnowski, reżyser przedstawienia, nie bardzo chyba potrafił podjąć decyzję, czy ma to być materiał na popisową kreację Magdaleny Zawadzkiej, czy na kolejną, niewymagającą zbyt wiele wysiłku rólkę bulwarowo-farsową, jakich nie brakuje ostatnio w repertuarze artystki.

Kiedy w pierwszej minucie spektaklu, na dźwięk opon zajeżdżającego samochodu aktorka, nagle, z półobrotu, gwałtownie przykuca i wyraźnie się ukrywając, kaczym chodem, przemierza całą długość sceny - wiadomo w jakiej rzeczywistości jesteśmy. W świecie Kiepskich. I przyjmujemy taką konwencję. Ale za chwilę rozpoczyna się dialog. Audrey (Magdalena Zawadzka) dramatycznie obarcza Tony'ego (Leonard Pietraszak) odpowiedzialnością za wszystkie niepowodzenia ich pożycia małżeńskiego. Przyznaje się z dziką satysfakcją do zdrady małżeńskiej, wypominając przy okazji większość jego romansów i alkoholizm. Tworzy się z tego całkiem spory dramat psychologiczny. Jednak wzajemne docinki, chociaż brzmią elokwentnie, pojawiają się znikąd. Całość wygląda tak, jakby aktorzy nie mieli czasu do stracenia i bez względu na wszystko (nawet to, czy się słuchają, czy nie), od razu przeszli do sedna sprawy.

W uproszczeniu: "Witaj. Dawno Cię nie widziałam. Jak się czuje twoja młoda żona Stella - Zdrowa Żywność? Będzie rodzić już nie długo? Pamiętasz nasz urlop na Jamajce? Zdradziłam Cię z Georgem na stosie mango? I co na to powiesz?".

Nawet zdezorientowany widz wszystko przyjmie. Więc przyzwyczajamy się i do tej konwencji.

Po antrakcie wydaje nam się, że wszystko idzie w stronę choć trochę konstruktywnego zakończenia. Nagle pojawia się ekscentryczna córka Lucy (Małgorzata Socha), której nietypowość opiera się głównie na fioletowej sukience, czarnym kapelusiku z błyszczącą lamówką i kolejnym przyjacielu, urodzonym Angliku, ale z tureckimi korzeniami. Jej zadaniem jest pokłócić się z Audrey w dniu wesela, zamanifestować niechęć do narzeczonego matki oraz solidaryzować z ojcem. A także odkryć, że nic nie jest tak, jak się wydawało. I z tą chwilą, wszyscy wracamy do kiepskiego punktu wyjścia.

Wątłość i niedorzeczność amerykańsko-angielskich fabuł farsowych często bywa wzmacniana siłą inscenizacji. Tym razem jednak wszystko przedstawione zostało bez specjalnego polotu. Brytyjskie drobnomieszczaństwo w drobnomieszczańskich wnętrzach. Tony nie jest co prawda lekarzem ani bankierem, ale wziętym operatorem w jeansach i jedwabnym fularze na szyi, który utopił swój talent i ambicje fotograficzne w reklamach podpasek. Mieszka jednak w typowym salonie z otwartą kuchnią i pstrokatymi meblami różnych stylów i epok, które teraz dzielą między sobą z ex-małżonką. Na ścianach fotografie, z tyłu obraz na sztaludze, a za nim schody na piętro. Jest wejście do mini-oranżerii. Front domu oplata dzikie wino i zastawiają fikusy - widać liście. Słychać Dianę Krall i Michaela Buble - czyli przyjemny jazz do ucha.

Na środku stoi Audrey. Jej pozycje w związku i stan emocjonalny przekładają się na kostium. Poznajemy ją w zielonych gumowych rękawiczkach do sprzątania. Jest nijaka, chociaż dyskretnie elegancka w swoim brązowym zestawie spodni i bluzki, podkreślającym szczupłą nawet dziś sylwetkę. Wraz z rozwojem akcji, kiedy bohaterka zyskuje pewność siebie, pojawia się w jaskrawo czerwonym kostiumie i szpilkach. Finał zaś wieńczy złota, połyskliwa sukienka do kolan w typie królowej Elżbiety i korespondujący z całością kapelusik z puszkiem. Gra Zawadzkiej jest podobna do kostiumów. Czasem pstrokata, nadmierna, a czasem zupełnie schowana i blada - nie wiadomo serio, czy na żarty. Mamy z powagą pochylić się nad losem kobiety porzuconej? Czy może śmiać z nieudolnie sztywno - chybotliwego kroku podchmielonej Audrey, wracającej z ceremonii ślubnej? Konsekwentnie i w dobrym stylu, na tym tle, wypada jednoznacznie określony Tony. Leonard Pietraszak jest starzejącym się, oszukanym przez młodość drugiej żony człowiekiem, który kiedyś nie wiedział czego chce i dzisiaj za to płaci. Chociaż nie ma w jego grze dramatyzmu, nie ma również pustej, nadmiernej farsy. Za to jest dystynkcja doświadczonego w tym typie aktorstwa.

Chwile słabości w spektaklu nie były odosobnione. Jest to dowód, że jubileuszowe przedstawienia należy jednak lepiej przemyśleć. Dobrać repertuar podkreślający świetność dawnych osiągnięć, a nie dzisiejszą miałkość i chodzenie na łatwiznę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji