Artykuły

Jestem człowiekiem z Bródna

- Przedwojenną Warszawę wspominam do bólu. Śni mi się do tej pory po nocach - mówi JAN KOBUSZEWSKI, aktor Teatru Kwadrat w Warszawie.

JOANNA KOLIŃSKA: Urodził się pan na Bródnie, w dzielnicy, która zyskała kiedyś miano Kopciuszka Warszawy. Jej międzywojenny charakter wspomina w książce "Humor w genach" Hanna Zborowska z Kobuszewskich - pana siostra. Podobno w miejscu dzisiejszego dzielnicowego domu kultury stał kiedyś państwa dom rodzinny?

JAN KOBUSZEWSKI*: Tak i tam właśnie się urodziłem. Bo ja jestem bródnianinem jak mój ojciec i dziad - Mikołaj Kobuszewski, jeden z fundatorów cmentarza Bródnowskiego i drewnianego kościółka przy ul. Wincentego. Ciekawostką jest, że ten kościółek został zbudowany z bali modrzewiowych uzyskanych z rusztowań użytych przy budowie mostu Poniatowskiego, wówczas Mikołajewskiego. Ja jednak Bródna nie mogę pamiętać, bo w 1935 r., gdy miałem rok, przeprowadziliśmy się całą rodziną do Śródmieścia.

Na zdjęciu: scena ze spektaklu "Złodziej" w Teatrze Kwadrat w Warszawie.

I dzięki temu jako mały chłopiec mógł pan chłonąć atmosferę tego fragmentu miasta, którego dzisiaj nie ma.

- Zamieszkaliśmy na ul. Śliskiej - w tym miejscu stoi teraz Pałac Kultury. Ojciec, który pracował w PKO - ale to nie była Powszechna, tylko Pocztowa Kasa Oszczędności - był kierownikiem biura sejfów, tzw. kasetek, jak wracał z pracy, zabierał mnie na długie spacery po Warszawie. Był członkiem Towarzystwa Miłośników Starej Warszawy, któremu przewodniczył prezydent Starzyński, zresztą mój starszy kolega ze szkoły - on i ja kończyliśmy Gimnazjum im. Mickiewicza. Zasługą Towarzystwa było odkrycie w drugiej połowie lat 30. granicznych murów Starego Miasta na Podwalu. Wcześniej stały tam ruderne kamieniczki i drewniane budy. Odkryte mury przetrwały pożogę wojenną, powstańczą i ocalały, a przecież cała Starówka została kompletnie zniszczona. Wracając do Śliskiej. Zamieszkaliśmy w pięknej secesyjnej kamienicy z końca XIX wieku. Do dziś ze łzą w oku wspominam te domy, których budowa kosztowała pewną sumę, a wystrój zewnętrzny drugie tyle - były niesłychanie pięknie zdobione.

Te, które ocalały, były niszczone po wojnie...

- Nasi odbudowujący doszli do wniosku, że po cholerę te wszystkie ozdoby: pilastry, rozety - zostały skute i nie ma ich. Warszawę przedwojenną mam cały czas jeszcze w oczach. Ulice w większości były brukowane. O siódmej rano, mnie, małego chłopaka, budził jadący brukiem ul. Śliskiej furgon rozwożący mleko w butelkach. Pamiętam oczywiście jazdy dorożkami. Mój wuj Stanisław Kowalski mieszkał nieco za pl. Unii Lubelskiej, z jego imienin 8 maja wracaliśmy zwykle dorożką, klap, klap, powoli zasypiałem. Wielką atrakcją, po której dzisiaj nic nie zostało, były saneczki. Jak spadł pierwszy śnieg, dorożkarze zostawiali swoje powozy u siebie i zaprzęgali konie do sań. I to była piękna zabawa, bo samochodów nie było wiele, śniegu z ulic się nie sprzątało, tylko chodniki było czyszczone, żeby sobie ludzie nóg nie połamali.

Jakie jeszcze przygody niosła dzieciom tamta Warszawa?

- Wielkim przeżyciem, szczególnie przed świętami Bożego Narodzenia, były wizyty w Domu Braci Jabłkowskich - na całym jednym piętrze były zabawki. Ale i tak największe wrażenie na mnie robiła winda. Opowiadałem o tym niedawno z okazji drugiego wydania książki Feliksa Jabłkowskiego "Dom Towarowy Bracia Jabłkowscy. Romans ekonomiczny". Po tym spotkaniu podszedł do mnie miły pan: - Panie Janku, to ja pana woziłem. Okazało się, że był tam windziarzem. Miałem też swoje ulubione sklepy na pl. Dąbrowskiego, piękne, nowoczesne; jeden to salon Chevroletta General Motors, a w drugim po przekątnej sprzedawano motorówki, piękne, z tokowego drewna - nie można mnie było stamtąd oderwać. Poza tym była na tym placu i jest do dziś w tym samym miejscu fontanna, która ocalała - chłopiec z krokodylem.

Podczas okupacji ulicę Śliską objął teren getta i przenieśli się państwo na stronę aryjską, do kamienicy na ul. ks. Skorupki. Wielokrotnie wspominał pan atmosferę tego miejsca. - Wszyscy tam byli niesłychanie zbratani. Warszawa była miastem bardzo religijnym, w podwórkach kamienic stały kapliczki. Na Skorupki pod numerem 7 modliliśmy się przy obrazie Matki Boskiej Częstochowskiej, który był własnością mojego dziadka. Obraz w ramach miał umieszczone dwie pozytywki, jedna grała "Boże, coś Polskę", druga "Pod Twoją obronę". Nasza kamienica została w połowie zburzona, ale kapliczka z obrazem ocalała i dowiedziałem się po latach od ludzi mieszkających już tam po wojnie, że obraz z procesją został odniesiony do sióstr zakonnych na Wilczą 9. Starałem się tam dostać, ale jakoś mi się nie udało - oczywiście nie po to, żeby obraz zabrać, tylko żeby opowiedzieć jego dzieje. On wisiał w sypialni moich dziadków, potem rodziców, ja się pod nim urodziłem, był świadkiem Powstania, odbywały się przy nim pogrzeby moich kolegów i kolegów moich sióstr, tyle trumien ten obraz żegnał...

Po wojnie zamieszkał pan na Saskiej Kępie. Obszerny fragment pana wspomnień można znaleźć w książce pana siostrzenicy Hanny Faryny Paszkiewicz "Saska Kępa w listach, opisach, wspomnieniach...". To był chyba najbardziej beztroski okres w pana życiu? - Zamieszkaliśmy całą rodziną w małym pokoiku przy ul. Aldony i tam młody stary człowiek o nazwisku Kobuszewski i imieniu Jan, po ciężkich chwilach Powstania wracał do dzieciństwa i radości. Na Kępie nauczyłem się pływać, jeździć na nartach. Byłem urwisem. Wagarowałem nad Wisłą. Pamiętam - piękna pogoda, biorę książki i wybiegam, a ojciec: "Janku, dokąd? - Do szkoły. - Jak to? W samych kąpielówkach?".

Od dziecka nasiąkał pan atmosferą teatralnego życia stolicy. Pańscy rodzice poznali się w teatrze, bywali później na wielu premierach.

- Rodzice bywali na wszystkich ważnych wydarzeniach teatralnych. Znali mnóstwo aktorów, m.in. Zelwerowicza, który później byl moim profesorem. Nigdy do teatru nie chodzili sami, zawsze w gronie przyjaciół. Przedstawienia były zaledwie wstępem do długiego wieczoru, który zaczynał się w Adrii, a kończył nad ranem u przyjaciół na Żoliborzu - państwa Stelmachowskich. Po wojnie pierwszym spektaklem, jaki zobaczyłem - jesienią 1945 roku - była "Placówka" Prusa przy ulicy Szwedzkiej. Pierwsze trzy rzędy na widowni to były fotele z kina, reszta ławki z parku, zimno jak jasna cholera, ale przeżycie wielkie. Potem w sali Wedla widziałem "Dwa teatry" Szaniawskiego. Opera - pamiętam - mieściła się w Teatrze Rozmaitości, a Operetka w Teatrze Nowym przy Puławskiej. Kin było pięć: Syrena przy Stalowej, Palladium przy Złotej, Atlantic przy Chmielnej, Stylowy - secesyjne kino przy Marszałkowskiej między Złotą a Chmielną i Polonia, w domu, gdzie dziś pracuje Krysia Janda.

Z miłością mówi pan o Warszawie. Czy kocha pan ją za wspomnienia, za więzi rodzinne czy również za to, jaka jest teraz?

Przedwojenną stolicę wspominam do bólu, śni mi się do tej pory po nocach. Teraz to już inna Warszawa, ale ponieważ byłem świadkiem jej zburzenia i odbudowy, więc kocham ją po prostu za to, że jest.

***

* Jan Kobuszewski - aktor teatralny i filmowy. Znany jest również z występów kabaretowych - m.in. z Kabaretu Starszych Panów, Dudka, Kabaretu Olgi Lipińskiej

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji