Artykuły

II Przegląd Laboratorium Dramatu. Dzień czwarty

W czwartym dniu przeglądu Laboratorium Dramatu było świadkiem kolejnej - po wczorajszej - aberracji dyskusji. Tryskający samozadowoleniem i kompletnie oporny na jakiekolwiek próby nawiązania dialogu Janusz Korwin-Mikke starł się z publicznością, która chciała dyskutować nie tyle o spektaklu "111" Tomasza Mana w reżyserii Redbada Klynstry, co przeciwko prowadzącemu. Pisze Katarzyna Zielińska z Nowej Siły Krytycznej.

Prowadzący - o ile w ogóle można tak go nazwać - nie odpowiadał właściwie na pytania, stosując chwyty retoryczne, odpowiadając alegorycznymi, przejaskrawionymi historiami, wymigując się od ustosunkowania się wprost do omawianych zagadnień. Kilkakrotnie rzucił hasło o ogłupiającej mocy kłamliwej telewizji, niezdolności kobiet do uczestnictwa w polityce, powodowanej uniemożliwiającą chłodny osąd emocjonalnością, a także o konieczności odpłacania śmiercią za śmierć. Było też o krowach, kanibalach, Eligiuszu Niewiadomskim, Pinochecie i zdolności jasnowidzenia, rzekomo prowadzącemu danej. Widownia z kolei, absolutnie nieprzejednana wobec Korwina-Mikkego, przeginała momentami w drugą stronę - tworząc z Syna biednego, niezrozumiałego nieszczęśnika, a z jego bliskich, raczej typowych przedstawicieli dzisiejszej rodziny - rodzinę patologiczną. Padały wzajemne oskarżenia o opowiadanie bzdur, na co zainterweniował sam Tadeusz Słobodzianek, apelując o spokój.

Korwin-Mikke już z początku zaatakował ostro - określając Syna jako psychopatę, któremu należy uciąć głowę, by uniemożliwić mu dalsze zabijanie. "Jeśli społeczeństwo, zamiast o normalnych ludziach, pisze i wystawia sztuki o psychopatach, to potem składa się z psychopatów". Oburzoną widownię poniosły emocje, wszyscy zaczęli mówić jednocześnie: że Syn próbował - bezskutecznie - zwrócić na siebie uwagę, że, nie potrafiąc wyrazić emocji, będąc w takim stopniu zamkniętym, tylko sięgnięciem po broń - aktem absolutnym, krzykiem bezradności - mógł się z tego zamknięcia wydobyć. Odtwarzający rolę Syna Wojciech Solarz próbował tłumaczyć tę postać syndromem Raskolnikowa, na co Korwin-Mikke odpowiedział, że Syn jest wobec Raskolnikowa jedynie drobnicą

Naciski publiczności, by zastanowić się nad motywami zachowania Syna - które widzowie uważali za kwestię ważniejszą od samego morderstwa - nie wpłynęły na przekonania Korwina-Mikkego, że owo morderstwo jest w tej sztuce jedyną ważną rzeczą: "Mordercę wiesza się bez pytania, czemu zabił; intelektualiści zdają się komplikować najprostsze rzeczy". W tym momencie salę opuściła pierwsza osoba, później stopniowo wypływały następne, do końca dotrwała połowa pierwotnego składu dyskutantów

Pojawiły się głosy, że właśnie badanie motywów patologicznych zachowań, a nie unicestwianie sprawcy, pozwala na zminimalizowanie tych zachowań w przyszłości. Podkreślano ważność dialogu, nie tylko w takich okolicznościach, ale np. wobec muzułmanów - jeden z widzów przywołał definicję dialogu Gadamera: "Dialog to zbliżanie horyzontów", owocujące zmniejszaniem agresji i uprzedzeń. Jak można było się domyślić, nie przekonało to prowadzącego, który zakwestionował możliwość dialogu cywilizowanego człowieka z kanibalami - przed pożarciem uratuje go tylko manifestacja siły, a nie żadne dialogowanie.

Inny z widzów zwrócił się - co było pomysłem rozsądnym w zaistniałym klinczu - z pytaniem do reżysera Redbada Klynstry: "Czy pokazany spektakl funkcjonuje tylko jako teatr, czy może on zmienić coś w myśleniu ludzi, przede wszystkim młodych?". Odpowiedzią było: "Nie wiem, mogę mieć tylko taką nadzieję. Istnieje starotestamentowa metoda , ale też metoda prób i błędów - nie znaczy to, że mordercy nie należy skazać, jednak równolegle można prowadzić nad nim badania, by ocalić inne życia". Na to Korwin-Mikke zapytał, jaka była motywacja, by wystawić tę sztukę. "Motywacja była taka, dla jakiej robili teatr Grecy - dla późniejszej dyskusji. Zależy mi na tym, by obronić wszystkie postacie", odpowiedział reżyser.

Klynstra zwrócił uwagę na problem kryzysu komunikacji między ludźmi - może rzeczywiście, jak powtarzał Korwin-Mikke, po części spowodowanego przez telewizję - problemu dotyczącego przede wszystkim mężczyzn. Kobiety łatwiej komunikują się ze sobą, rozmawiają o emocjach, natomiast mężczyźni tego nie potrafią, niewieścieją lub, przeciwnie, uciekają się do agresji, pozostają emocjonalnymi chłopcami. Szczególnie ojcowie wykazują się ogromnym brakiem umiejętności nawiązania kontaktu z synami, umiejętności przekazania im zasad. "Zdania z tej sztuki to jeden wielki bełkot, normalni mężczyźni tak nie rozmawiają", zaoponował w swoim stylu Korwin-Mikke.

Te wypowiedzi dały bodziec dla ulubionych rozważań przeglądu LD - rozważań o rodzinie. Jedna z kobiet, przedstawiwszy się jako socjolog, określiła Syna jako niedostosowanego i proponowała zastanowić się nad tym, jak można by mu pomóc. Któryś widz stwierdził, że w dzisiejszych rodzinach często panuje zupełny brak kontaktów emocjonalnych, a spełnianie potrzeb dziecka ogranicza się do wyżywienia go i ubrania. Klynstra dodał, że bez rozmów w rodzinie nagromadzona energia wybuchnie, być może w taki sposób jak w "111". Korwin-Mikke odparował, że to dzisiejsze dzieci odsuwają się od swoich rodziców, a nie odwrotnie. Inna kobieta zauważyła tendencję do "wycierania sobie gęby słowem ", prawidłowość, polegającą na przekonaniu, iż "wystarczy, że powiem, i to załatwi całą sprawę, usprawiedliwi wszystko złe, co ci uczynię, na przykład bicie lub upokarzanie". Sens "111" leżałby w pytaniu: czy mówienie o miłości załatwia sprawę, jeśli jednocześnie się tego "kochanego" człowieka depcze? Według Klynstry, inscenizacja tego dramatu nawiązuje do talk showu, w której rodzina, byle tylko znaleźć się w telewizji, jest w stanie wywlec publicznie wszelkie brudy, samym gadaniem właśnie. Rodzina ze "111" publicznie o sobie opowiada, nie ma tu efektu czwartej ściany; mamy gadanie na zewnątrz, a brak autentycznej rozmowy w domu; przerwy między kolejnymi cyklami wypowiedzi są jedynymi chwilami, kiedy postacie pozwalają sobie na intymność, rozmawiają ze sobą, śmieją się, palą. Oczywiście Korwin-Mikke stwierdził, że kiedyś dzieci były chronione przed zgubnym wpływem telewizji, były niewinne, w przeciwieństwie do głęboko nieszczęśliwej dzisiejszej młodzieży.

Pod koniec Korwin-Mikke poszedł na całość: wyznał, że posiada zdolność przepowiadania, przewidział upadek ZSRR, Solidarności, teraz zaś przewiduje upadek PiS-u i demokracji (to ostatnie w ciągu następnych 15 lat); ponadto przywołał przykład Pinocheta, dzięki działaniom którego zginęło, zamiast 30 milionów, tylko 3 tysiące ludzi. "Ja wciąż rozgraniczam poziom prywatny od politycznego", powtarzał. Widownia rozsierdziła się na dobre: część widzów stała, milczący przez niemal cały czas Wojciech Solarz wstał i zaczął krzyczeć, że Korwin-Mikke oddziela czyny człowieka prywatnego od czynów człowieka wyjątkowego; jedna z kobiet wykazała sprzeczność w myśleniu prowadzącego, który bezlitośnie każe zgładzić bohatera "111", a usprawiedliwia Pinocheta; inny widz zapytał, czy również czyny Hitlera można usprawiedliwić w ten sposób. "Nie, bo morderstwa przez niego dokonane nie miały żadnego uzasadnienia; gdybym znalazł się w czasach przed Rewolucją Październikową i zabił tamtych spiskujących komunistów, uratowałbym wiele milionów ludzi i byłby to mord w jakimś celu, a nie psychopatia". Jeszcze tylko jeden z widzów zaoponował, że nie ma człowieka, który byłby w stanie podejmować takie decyzje, kogo zabijać, a kogo oszczędzać - jednak prowadzący, niezmiennie w świetnym humorze, zauważył, że wobec tego, że połowa widzów wyszła, dyskusję należy skończyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji