"Biesy"
"A w tłumie zawsze te dwie twarze oszusta i potępionego."
K. I. {#au#5}Gałczyński{/#}
Stawrogin czy Piotr Wierchowieński? Który z nich jest prawdziwym bohaterem "Biesów"? Jeśli Stawrogin jest dla Wierchowieńskiego ucieleśnieniem "niezwykłego talentu do zbrodni" - czym jest Wierchowieński dla Stawrogina?
Wierchowieński widzi i potrzebuje doskonałego geniusza zbrodni. Tylko ten da się spożytkować w mechanizmie totalnej anarchii rewolucyjnej. Wierchowieński myśli, o czym nie pomyślał Stawrogin. Jeśli Stawrogina porównać by można z uczonym, który eksperymentuje w odosobnieniu, Wierchowieński buduje w społeczeństwie i ze społeczeństwa złowrogiego Frankensteina samozniszczenia.
Pierwiastki stawroginizmu są w społeczeństwie: zapijaczone oficerstwo, "metafizyczne" pijaństwo inteligencji, rozpusta, gorączkowe szukanie granic własnej mocy moralnej, granic bluźnierstwa i świętości. W Stawroginie dostrzega Wierchowieński ducha historycznej chwili i jemu się kłania, nie wiedząc, że kłania się systemowi, który Stawroginów stwarza - despotyzmowi carstwa. Nie wiedząc? Będąc politycznym błaznem, jest także Wierchowieński moralnym oszustem. Z tego, że wszystko jest dozwolone, jak powiadał Iwan Karamazow, nie wynika, że nic nie jest zakazane, dodaje Albert {#au#321}Camus{/#}. Wszystko jest dozwolone w obliczu nieistnienia Boga. Ale Boga musi człowiek sam sobie zastąpić. "Przyjdzie nowy Bóg - człowiek-Bóg" - powiada Kiriłow. Wierchowieński na miejsce nowego człowieka podstawia człowieka-demona, wedle którego wszystko jest dozwolone. W obliczu historii, w obliczu nowego człowieka jest Wierchowieński oszustem.
Stawrogin sam skacze w przepaść niebytu, odejmując sobie życie odbiera mu zbrodnicze znaczenia, jakie na nim odcisnął; stawroginizm umrze wraz z nim. Co do wierchowieńszczyzny - nie ma tej pewności.
"Biesy" są moralitetem, są poematem o złej śmierci, nieszczęsnej jak życie, które ją poprzedza. Umiera Liza, rozniesiona przez tłum, który widzi w niej sprawczynię zbrodni popełnionej na Lebiadkinych. Ginie zamordowany Szatow. Śmiertelny ten połów jest dziełem Wierchowieńskiego i "piątki". Może jedynej, jaką stworzył ów arcyrzemieślnik zbrodni? Nie darmo Szatow podejrzewał, że Komitet Centralny nie istnieje, nie darmo Szigalew po zabójstwie Szatowa chce zyskać pewność, że piątka jest jednym z kółek w potężnym mechanizmie spisku. Zbrodnia, jeśli nie weźmie jej na siebie historia, obciąży sumienia Szigalewów, Liputinów i Lamszynów.
A na to, by stać ponad historią, nie stwarzać sobie wartości pozornych, nie być apostołem "złej wiary" - jakby powiedział {#au#940}Sartre{/#} - stać tylko Stawrogina, człowieka absurdalnego. Jego śmierć - to krzyk pod pustym niebem. I takie mogłoby być motto "Biesów" Andrzeja Wajdy.
Pusta przestrzeń sceny, to niby droga przedłużająca się poza rampę, oskrzydlająca część widowni. Ma koloryt brudnej szarości i zmęczonej bieli. Tutaj, na drodze do ludzkiego piekła i zbawienia będzie kusił Stawrogina Fiedka Katorżny, tu Wierchowieński będzie zaklinał Stawrogina, aby chciał mu być geniuszem. Szigalew z niespokojnym sumieniem będzie pytał Wierchowieńskiego o istnienie innych piątek, tu umrze w czerwonym odblasku pożaru - miasteczka, Rosji, własnego sumienia - Liza Drozdowa, pytając prawdy u losu; tu zginie Szatow. Rosja Wajdy - to krzyk, "bóg strachu przed śmiercią", towarzyszący człowiekowi od chwili jego narodzin. Taka "Rosja" z ducha Stawrogina, pożerana pragnieniem bluźnierstwa, perwersji i świętości - jest dziś wszędzie. Scena - to teatrum makrokosmosu społecznego i mikrokosmosu psychiki jednostki.
Czuje się w tym spektaklu ducha planu filmowego. Oto spowiedź Stawrogina, początek drogi. Zgwałcił niegdyś 12-letnią Matrioszę, dziecko "straciło Boga", nie zna dla siebie innej przyszłości niż śmierć. Z całą świadomością samobójczych zamiarów Matrioszy oczekuje Stawrogin jej śmierci; żyjąc w tej chwili ze wzmożoną intensywnością, jakiej ta cudza śmierć przyczyną, wpatruje się w pajączka na liściu geranium. (Nie wiem, czy w literaturze świata znajdzie się doskonalsza pochwala wartości życia. I dramatyczniejsza. I prawdziwsza moralnie.) Stawrogin odbywa spowiedź przed Tichonem, mnichem-eremitą. Przechadzają się po proscenium. Scena jest "teatrem duszy", a równocześnie salą rozpraw nie istniejącego trybunału; z góry dobiega stukot maszyny do pisania, notującej zeznania. W oknie kamieniczki, na poboczu sceny, niby kadr ze wspomnień rozświetla się postać Matrioszy. Rozświetla się i gaśnie. W chwili śmierci dziewczynki odczucie Stawrogina zmienia ją w Madonnę. Zniszczył świętość, aby się do świętości zbliżyć, dotknąć jej - takim poetyckim montażem obrazów otwiera Wajda swoje "Biesy".
Jest w nich fascynująca siła średniowiecznych danses macabres, potępieńców z malowideł barokowych. Z tą różnicą, że Wajda maluje także dźwiękiem, muzyką Zygmunta Koniecznego. Muzyka jest duszą znaczeń dramatycznych tego spektaklu. Śmierci Matrioszy, Lizy, Szatowa, Kiriłowa, samobójstwu Stawrogina wtóruje big-beatowy lament o sile eksplozji. Lament i krzyk przerażenia, wrzask nienawiści, żądza życia - są w tym żywiole muzycznym. "Przez świat idące wołanie..." (Tu się przypomina "Edyp król" Pasoliniego - Edyp zabił na rozdrożu człowieka; przeszył ciało mieczem, przeszywa krzykiem świat. I ten krzyk - Edypa, potem Jokasty, Terezjasza - świat buduje.)
Jest i u Wajdy krzyk ludzki, jest krzyk obrazów i cisza - "mocniejsza niż grom". Cały spektakl rozgrywa się przy akompaniamencie dialogu dwu głosów-szeptów: to przedśmiertna rozmowa Wierchowieńskiego z Kiriłowem, szatana z człowiekiem, modlitwa wątpiącego, dialog dobra i zła. Kiriłow, jak u {#au#199}Dostojewskiego{/#}, umiera w mroku, podczas ostatniej jego rozmowy z Wierchowieńskim lampa to przygasa, to rozbłyskuje półświatłem. Kiriłow umiera w ciemności ciszy, w świetle krzyku rodzi dziecko Stawrogina Maria Szatowa. Kto oddzieli światło od ciemności? Finał "Biesów" krzyczy obrazem powieszonego Stawrogina; przed Daszą i Barbarą Pawłowną, przed widownią otwiera Wajda drzwi do pokoju samobójcy, jak gdyby pytał - a wy pozostaniecie spokojni?
Mógłby ktoś oczywiście powiedzieć, że są inne, cichsze i artykułowane dramaty ludzkiej duszy. Zapewne, ale nie oczekujemy ich ani od Dostojewskiego, ani od Wajdy. Możemy natomiast od Wajdy wymagać odstąpienia od łatwych symboli, jak filmowy kadr pędzącej "Czwórki" - Chełmoński? - rozpoczynający kolejne akty (bez koni ani rusz!), czy szczelnie spowici w plastikową czerń pracownicy techniczni, biegający po scenie w pogoni za "biesowatością" czystą.
"Biesy" Wajdy są moralitetem. Ale jest w nich i dramat polityczny. Świetnym obrazom spiskowych - czy to w scenie posiedzenia u Stiepana Wierchowieńskiego, chaosu nakładających się na siebie kwestii dyskutantów, czy herbatki u Wirgińskich, zrealizowanej, mówiąc językiem filmowym, w planie ogólnym, w głębi sceny, ze zbliżeniem postaci narratora-ironisty na proscenium - odjął Wajda grozę. Przywódca piątki, Piotr Wierchowieński, w wykonaniu Wojciecha Pszoniaka jest śmieszną marionetką. Dostojewski charakteryzując tę postać powiada, że zdania sypały mu się z ust jak paciorki; Pszoniak drobi kroczki jak paciorki, zmniejsza rozmiary postaci - to mały szantażysta, histrion. Tyle wystarczy, aby zostać przywódcą piątki. Prawo perspektywy teatralnej okazało się dla politycznego wątku przedstawienia nieubłagane.
Chciałabym jeszcze zwrócić uwagę przynajmniej na trzy postacie, którym z woli reżysera przypadło prowadzenie tego przedstawienia. To Stawrogin (Jan Nowicki), Kiriłow (Andrzej Kozak) i Szatow (Aleksander Fabisiak). Nic w nich nie ma z kreacji - jeśli przez kreację rozumieć grę wielkim efektem. Stawrogin Nowickiego nie przesadzony w demonizmie zewnętrznym (bo przecież demonizm tej postaci jest wewnętrznej natury), powściągliwie nonszalancki - coś z arystokraty i ascety ma w tej nonszalancji - raz jeden pozwala sobie na "obłędny" śmiech, kiedy Fiedka Katorżny proponuje mu zamordowanie Lebiadkinych. Jest to akt gorzkiego zdumienia; więc i świat jest taki, więc można by iść dalej, mordować cudzymi rękami? To niezabawne zobaczyć twarz, którą się uważało za własną, w lustrze świata, w lustrze wierchowieńszczyzny.
Aleksander Fabisiak stworzył w roli Szatowa postać doskonale "dostojewską" - chmurny i żarliwy, nieufny i tragiczny, jakby znał prawdę swojej przyszłości, swojej śmierci. Kiedy się uśmiechnął po raz pierwszy do Marii (Elżbieta Karkoszka) wyczuwało się, jaką ten uśmiech długą musiał przebyć drogę przez pokłady zwątpienia i rozpaczy. I wreszcie Kiriłow Andrzeja Kozaka - postać niby z innego wymiaru, zagubiona na ziemi Stawroginów i Wierchowieńskich. Kiedy po raz pierwszy odwiedza go Narrator (Tadeusz Malak) Kozak gimnastykuje się, przygotowuje swoje ciało, aby wypełniło piękno niebytu. Szamoce się z nim co dzień, by je odnaleźć nieprzygotowanym na śmierć w chwili ostatecznej, by je odnaleźć nieposłusznym, rozdygotanym. Arlekin, bawiący się piłką niebytu.
Już tylko wymienić mogę z pozostałych wykonawców Zofię Niwińską (Barbara Pietrowna), Izabelę Olszewską (Maria Lebiadkina), Wiktora Sadeckiego (Stiepan Wierchowieński). Ten ostatni w ramach mocno uszczuplonej roli stworzył obdarzoną ciepłem postać.
"Biesy" Wajdy są nie pierwszym w tym sezonie artystycznym sukcesem Starego Teatru. Jeśli teatr ten chyli się do upadku, jak mu niektóre wróżki przepowiadają, to... obyśmy tak wszyscy upadali!