Polski kocioł wciąż wrze
Ryzyko, jakie podjął warszawski Teatr Powszechny wystawiając "Ciałopalenie" Marka Bukowskiego, opłaciło się. Daje ono nadzieję, że dramaturgia polska nie skończyła się na Tadeuszu Słobodzianku, jak to nam ostatnio wmawiali krytycy, przy okazji zagłaskując autora. Wobec czego mamy szansę wyzwolenia z niszy ekologiczno-kulturowej zajmującej wschodnie pogranicze. A także z moralitetowo-baśniowej wyobraźni autora zafascynowanego etnografią swojej małej ojczyzny, który w biedzie białostockich wiosek, gdzie krzyżują się wpływy prawosławia, katolicyzmu, mahometanizmu zobaczył tyleż figurę ludzkiego losu, co podatną na manipulacje pierwotno-prymitywną mentalność.
Sztuka młodego pisarza dowodzi, że po Słobodzianku może się coś zdarzyć we współczesnej dramaturgii, a przy tym ciekawie. Marek Bukowski, z zawodu inżynier elektryk, debiutował w 1985 roku jako prozaik, opublikował powieści "Nic się nie zmieni", "Oszustwo", "Gry bez granic", "Bądźcie gotowi zwariować", "Wywrotkę", "Niech żyją agenci", "Ch.", pięć ostatnich na naszych łamach. Ostatnio podjął się pisania sztuk. Wolność wydrukował w swej Bibliotece Notatnik Teatralny, a "Ciałopalenie" zamieścił "Dialog", skąd trafiło do Powszechnego.
A ściślej rzecz biorąc do palarni -bufetu nazwanego, nie wiem czy na stałe, nową sceną. Ważne, że przy pomocy najprostszych sprzętów udało się tam wydzielić dwa zasadnicze miejsca akcji - posterunek policji poszukującej kobiety winnej spowodowania śmiertelnego wypadku i skromne mieszkanie jej syna.
Autor posługuje się tu schematem kryminalnego śledztwa. Znany jest sprawca i ofiara, chodzi o motywy, ponieważ okazuje się, że kobietę i denata łączyły powikłane relacje. Tak jak powikłane były losy pokolenia, któremu udało się przeżyć wojnę. I choć minęło od tego czasu pół wieku, wiele ran i urazów pozostało. Pozostała też jeśli nie chęć zemsty, to na pewno potrzeba wyrównania krzywd. Zwłaszcza teraz w nowej wolnej Polsce sprawiedliwość domaga się zadośćuczynienia.
Nie powinno być inaczej, ale paragrafy prawa nie są w stanie ująć zmiennej rzeczywistości, jednoznacznie określić zdarzeń sprzed lat. Osądzenie ludzkich czynów nie jest takie proste jakbyśmy chcieli, jednoznaczny wyrok może stać się nową niesprawiedliwością, nową krzywdą, szczególnie gdy na pamięć historii nakładają się dzisiejsze ideologie, interesy, animozje. Bukowski, co jest jego dobrym prawem, posługuje się przerysowaniem i karykaturą zagęszczając konflikty atmosferą małego miasteczka, w którym na dodatek zgodnie z kapitalistycznym prawem upada nierentowna fabryka. Mnożąc biedę i frustrację mieszkańców tym bardziej podatnych na hasła odwetu, poszukiwania winnych swego nieszczęścia.
Pani Ania, matka dwóch dorosłych synów, emerytowana nauczycielka była działaczką komitetu parafialnego zajmującego się skutecznie pomocą społeczną. Gorliwą katoliczką, której udało się wyprowadzić młodego prokuratora, i pewnie nie tylko jego, na ludzi. Jej ofiara to tzw. denaturat, drobny pijaczek żebrzący na flaszkę pod sklepem. W miasteczku, gdzie wszyscy się znają, przypomniano sobie po wypadku, że w latach wojny była ukrywającą się Żydówką. Cudem uratowana z holocaustu, przeżyła jeszcze kielecki pogrom. On w czasie wojny był szmalcownikiem, wykorzystującym jej rodzinę, ale według innych źródeł działaczem podziemia. Po wojnie spędził kilkanaście lat w więzieniu. Nie wiadomo, czy w wyniku jej zeznań; w papierach UB zachowało się jej prawdziwe nazwisko, ale inne imię. Czy była pracownicą tego urzędu czy nie? Nie wiadomo też, czy on działał z premedytacją, czy tylko uległ prowokacji. Czy szantażował ją, a jeśli, to od jak dawna? Znaleziono w jego mieszkaniu jej pierścionki. Czy można w takim splątaniu krzywd, emocji, urazów rozsądzić winę z całą pewnością? Jak wymierzać sprawiedliwość, skoro trudno ustalić fakty? Gdzie jest nienawiść, zaślepienie, a gdzie prawda?
Niełatwo tak subtelne kwestie rozstrzygać, szczególnie w ferworze walki politycznej, gdy idee używane są do maskowania przeróżnych, całkiem czasem przyziemnych interesów. Niewielka jest szansa na sprawiedliwość, zwłaszcza że żadnej wersji prawdy nie poznamy bezpośrednio, autor ani ofierze, ani sprawczyni nie udzieli głosu.
Opowiadając biografie sprawcy i ofiary ustami osób trzecich, autor odsłania kolejne warstwy krzywd, zależności, emocji, kolejne kręgi piekła nienawiści, pomówień, nieprawości. I kolejne kręgi politycznych manipulacji, tych sprzed lat i dzisiejszych, bo do jednoznacznych wyroków na kobietę, wydawanych przez prowodyrów strajkowych, w rozrzucanych ulotkach, dochodzą jeszcze relacje dziennikarzy sprzedających gorący temat w mediach. Bukowski odsłania więc mechanizmy politycznego działania na różnych piętrach rzeczywistości oraz świadomości.
I choć je tylko opisuje, sam padł ich łupem. Okazuje się, że skoro ostrzega przed eskalacją nienawiści, zbyt łatwym ferowaniem wyroków, jednoznacznym ocenianiem historii służy określonej formacji politycznej. Oto Rafał Węgrzyniak stwierdził w Życiu, że spektakl w Powszechnym został wyprodukowany na zamówienie SLD. I tak zamknął się kolejny krąg, kocioł polskiego piekła wciąż wrze. Cóż tu mówić czy pisać o zachowaniu proporcji, zdrowego rozsądku, wyważaniu ocen, o rozważnym stosunku do powikłanych biografii. Zawsze znajdą się przecież ludzie, uznający takie stanowisko za oportunizm, zdradę, sprzyjanie kłamstwu i tolerowanie zła. Posiadaczy jednej prawdy nie uda się przekonać ani pokonać ich radykalizmu.
Wolę więc o aktorach, którzy dostali materiał do stworzenia nie tylko ciekawych postaci, mówiących żywym, dynamicznym językiem. I dalej, do pokazania jak opisane wyżej mechanizmy wielkiej i małej polityki odbijają się w pojedynczym ludzkim losie. Jak niszczą tkankę wzajemnych relacji, budzą nieufność, wrogość, a nawet potrafią odebrać poczucie tożsamości, czyniąc tym samym życie poszczególnego człowieka nie do wytrzymania.
Doskonałym tego przykładem jest rozpadający się na naszych oczach związek młodszego syna poszukiwanej. Mariusz Benoit zagrał człowieka skromnego i uczciwego, który mimo porażenia sytuacją, próbuje poradzić sobie z nową żydowską tożsamością oraz ocalić godność swoją i matki. Próbuje ją jeśli nie usprawiedliwić, to przynajmniej zrozumieć, nawet za cenę utraty przyszłej żony. Daria Trafankowska z kolei pokazała jego partnerkę jako kobietę ciepłą i rozumną, zbyt słabą jednak, by wytrzymać presję środowiska. Podobnie starszy syn pani Ani zagrany z brawurą przez Krzysztofa Stroińskiego to człowiek inteligentny, ale pogubiony i za słaby, by utrzymać funkcję radnego i prezesa dobrze prosperującej firmy. Także Kazimierz Kaczor w roli przyjaciela matki pokazał małego człowieka, któremu bliższe pięć minut niezasłużonej sławy bohatera radiowego reportażu niż zwyczajna ludzka przyzwoitość. Raz puszczony w ruch mechanizm nienawiści wydobywa z człowieka małość; zło jest banalne, jak słusznie mówią filozofowie.
Świetni aktorzy, co widać i słychać z odległości paru metrów, nie kłamią i nie fałszują. Może z wyjątkiem nieco przerysowanej histerią postaci młodego prokuratora przez Piotra Kozłowskiego. Prowadzą swe role logicznie i precyzyjnie, w czym spora zasługa kolegi, doskonałego aktora Władysława Kowalskiego, występującego tym razem jako reżyser. Dobrze, że zechciał zaryzykować i pokazać troszkę inną niszę cywilizacyjną, tę, w której tkwimy my wszyscy mieszkańcy małych i dużych miast europejskiego kraju nad Wisłą. Pokazał przedstawienie żywe, współczesne i mądre, a takich szukać po naszych scenach nie ze świecą, ale z reflektorem w ręku. Głównie bez skutku.