Artykuły

Gra planszowa

"Miarka za miarkę" w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku.

Augustynowicz reżyseruje "Miarkę za miarkę" do końca z nieubłaganą logiką. Rozstawia bohaterów Szekspira jak pionki na szachownicy i odbiera im dusze. Nie ma podziału na scenę i widownię. Aktorzy, ubrani niemal prywatnie, zajmują miejsca między publicznością. Wracają na nie po odegraniu swojej sekwencji, czasem wypowiadają kwestie, nawet się nie podnosząc. Garstkę widzów usadzono na scenie obok dwójki wykonawców. Teatr zlewa się w jedno ze światem. Świat jest teatrem - powiedzielibyśmy za Szekspirem, ale tym razem byłoby to kłamstwo. Świat jest światem, bo teatr nie istnieje - zdaje się mówić Augustynowicz.

Nie sposób odmówić jej pomysłu na gorzką, złamaną ironią, doskonale niejednoznaczną inscenizację. Reżyser czyta "Miarkę..." niczym planszową grę. Dzieli role. Ty będziesz zdrajcą, ty cnotliwą panną, ty demiurgiem. Postaci wypowiadają kwestie, jakby rzucały kostką. Pięć oczek - stoisz dwie kolejki. Postać znika nam z pola widzenia. Oczko - trafiasz do więzienia.

Można tak potraktować literaturę, oderwać ją od konkretu, miejsca i czasu. Spróbować wypreparować z "Miarki..." jej problematykę - upadek moralności i degrengoladę władzy, podłość poddanych i dwulicowość decydentów. Wskazać, że od tamtych czasów nic się nie zmieniło. Tak uczyniła Augustynowicz i to jest w jej przedstawieniu czytelne. Kłopot w tym tylko, że pionki to nie ludzie. Nie mają serc ani dusz, zrobione z drewna lub plastiku. Choćby udawały żywe, pozostaną do

końca martwe. Tak jak postaci ze spektaklu. Aktorzy Powszechnego karnie stosują się do narzuconej konwencji. Wypowiadają tekst częstokroć prawie "na biało", celowo zbyt mocno akcentując kluczowe słowa. Traktując arcydzieło z manifestowanym dystansem, na każdym kroku podkreślając, że to tylko gra, odbierają mu siłę. Emocje zastępują krasomówcze popisy, czysta i po jakimś czasie już pusta retoryka. Tracą na tym aktorzy, bo pozwolono im poruszać się w wąskich ramach, traci publiczność, stając się taką jak spektakl - kompletnie obojętną.

Za interpretacyjny wybór wysoką cenę płaci też Augustynowicz. Piekło "Miarki za miarkę" trudno oddać na planszy. Sprowadzony do roli pionka Angelo (Krzysztof Stroiński) przestanie być złem wcielonym w rzekomego stróża moralności, będzie nieszkodliwym retorem. Podobnie czysta Isabella (Dominika Ostałowska) z jej skończonym dobrem. To tylko wygadana adwokatka, nikt więcej. Konflikt traci na sile, staje się pustą sprawą wymiany kwestii, które do końca pozostają tylko słowami. W tej sytuacji trudno mieć pretensje do aktorów, skoro robią, co mogą. Mogą niewiele, bo nie wolno przekraczać reguł gry. Czyni to tylko Mariusz Benoit jako Książę. Jest w tej kreacji gorycz mądrości i wiedzy, że nie da się zmienić podłego świata. Jest smutek, bo każde rozwiązanie będzie usankcjonowaniem zła. Jest wreszcie ostateczny spokój. Gdyby reżyser pozwoliła swym bohaterom czuć naprawdę, byliby może tacy jak Książę Mariusza Benoit.

Na zdjęciu: scena z prób "Miarki za miarkę" w Teatrze Powszechnym w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji