Artykuły

Co piąty z nas

"Samobójca" w reż. Marka Fiedora w Dramatycznym w Warszawie. Pisze Piotr Gruszczyński w Tygodniku Powszechnym.

"Teoretycznie niemal co piąty z nas jest samobójcą - to statystyka bezrobocia w Polsce. Tak uwspółcześnił dramat Nikołaja Erdmana Marek Fiedor, czytając sztukę jednowymiarowo dla ostrości obrazu. Dało to znakomite efekty publicystyczne. O artystyczne trzeba się pospierać.

Bohaterowie Samobójcy mieszkają we wstrętnych postpeerelowskich klitkach. Nie wiadomo, czy to duże mieszkanie kwaterunkowe rozparcelowane na pojedyncze pokoje, czy też mieszkania w bloku. Wszystko jedno. Brzydota wnętrz jest przytłaczająca.

To, do czego na co dzień przywykliśmy, w czym żyliśmy dziesiątki lat, stłoczone na scenie budzi odrazę: meblościanki, wersalki, tak zwane wypoczynki, wystawki z brzydkich talerzy i filiżanek, czasami przeplatane jakimś zachodnim skarbem w rodzaju radiomagnetofonu. Ciasnota, współlokatorzy, teściowa za firanką, sąsiad za ścianą z dykty, żona tuż obok. Brak intymności, a nawet wymazanie z codziennego zasobu słów rzeczownika intymność. Praca, gdy tak się żyje, daje nie tylko szansę na lepsze życie, na ratowanie godności. Jest też możliwością ucieczki z domu w jakąś inną przestrzeń.

Siemion Podsiekalnikow (Sławomir Grzymkowski) - tytułowy Samobójca jest takiej możliwości pozbawiony. Nie ma pracy. Rozpaczliwie próbuje znaleźć dla siebie miejsce. Walczy o przetrwanie niemetodycznie i absurdalnie, jak większość ludzi jego pokroju, wierząc w bliskość i łatwość rozwiązania. Próbuje na przykład opanować grę na helikonie, obliczając niecierpliwie zyski z przyszłych koncertów.

Erdman jest bezlitosny wobec swojego nieudanego bohatera. Ośmiesza go w zgodzie z komediową konwencją. Marek Fiedor przyznaje Podsiekalnikowowi prawo do współczucia. Jemu i jego żonie (Gabriela Muskała), która razem z lekko oszalałą teściową (Ewa Żukowska) wpycha Siemiona w szpony samobójczych myśli. Prawo do współczucia zaburza relacje w sztuce, bo, rzecz jasna, nie mają prawa do wielowymiarowego potraktowania nachodzący Podsiekalnikowa osobliwi interesanci, czyli ludzie, którzy chcą, by palnął sobie w łeb w imię ich mało atrakcyjnych idei.

Scena pożegnania Podsiekalnikowa, przed wyznaczoną godziną samobójstwa, jest najmocniejszym publicystycznym akcentem spektaklu. Przykry i tandetny bankiet odbywa się w sali kolumnowej foyer Teatru Dramatycznego. To pomieszczenie od razu kojarzy się ze strachem i nędzą peerelu, jakimś luksusem na miarę restauracji Kongresowa. Ale przecież spektakl Fiedora rozgrywa się tu i teraz, w miejscu, które dawno zapomniało już, czego jest ruiną czy złym wspomnieniem. To dzisiejsi zdegenerowani inteligenci i działacze chcą zyskać cokolwiek kosztem życia Siemiona. Zapici, cyniczni, głupi, dbający wyłącznie o własny interes, ale zupełnie przegrani. Śpiewający Okudżawę i Kaczmarskiego. Gotowi na wszystko, co może przynieść im najmniejszą choćby korzyść.

To ciężkie oskarżenie nowych elit politycznych, wywodzących się zarówno z dawnej władzy, jak i z szeregów zagorzałych opozycjonistów. Oto Polska, w której wszyscy krzywdzą człowieka poczciwego. Kraj, gdzie ci, którzy nie nadążyli za rytmem przemian, nie mają do kogo zwrócić się o pomoc, nie mają na co liczyć. Zobaczcie sami, karuzela z ważnymi kręci się coraz wyżej nad głowami ludzi. Tam na górze nic złego nikomu się nie dzieje. A na dole Siemion Podsiekalnikow próbuje znaleźć sposób na przetrwanie. Też nie jest żadnym ludzkim ideałem. Jest w nim tyle samo cwaniactwa, co w tych na górze, tyle że jego możliwości działania są znacznie skromniejsze czy wręcz żadne i tylko dlatego może być traktowany przez reżysera jak bohater pozytywny. Ale przyznanie mu prawa do współczucia zaburza precyzyjnie zrównoważoną komediową konstrukcję sztuki.

Owo rozdwojenie intencji przedstawienia widać od pierwszej chwili w scenografii. Czy raczej niemal od pierwszej chwili, bo początek grany jest w całkowitych ciemnościach. Na pierwszym planie, prawie na proscenium kilka klitek, w których żyje przyszły desperat i jego otoczenie. Wnętrza oddane z niezwykłą pieczołowitością i realistycznym zamiłowaniem do drobiazgów godnym Berta Neumanna. Aktorzy stale się o coś potykają, nie mieszczą się wśród sprzętów, obdarzanych zresztą z niewiadomych powodów przywiązaniem, na które doprawdy nie zasługują.

Zdrada czai się w głębi sceny. Tam zawisła fasada bloku. Odrealniona, z pustymi - oczodołami okien, wpadająca w odcienie brązu, tego, z którego odlewa się pomniki. Właśnie - to nie jest blok. To jest pomnik bloku albo epitafium bloku. Cokolwiek to jest, jest tego za dużo, za ciężkie i zbyt dosłowne są symboliczne rzekomo znaczenia scenografii. Trzymanie się realistycznego detalu daje tu znacznie lepsze rezultaty niż patetyczny ołtarz blokowej ojczyzny.

Jeśli chodzi o wybór repertuarowy, to Samobójca jest wyborem genialnym, idealnie dopasowanym do temperatury naszych czasów. Bez nachalnej aktualizacji staje się dotkliwie współczesny, zachowując przy tym świetną formę literacką, której zwykle brak dramaturgii dzisiejszej. Niestety, za tą mądrą decyzją nie podąża język spektaklu. Rezultat jest więc najwyżej poprawny, co budzi rozgoryczenie.

Markowi Fiedorowi zabrakło odwagi. Ostrości wypowiedzi, która wyprowadziłaby go z tradycyjnej teatralnej formy i pozwoliła uciec przed powściągliwym aktorstwem. Szkoda, bo naprawdę jest o co walczyć w tym spektaklu i warto zachować się desperacko, jak jego bohater, ryzykując wszystko".

Na zdjęciu scena ze spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji