Artykuły

Martwy śmietnik

"Stara kobieta wysiaduje" w reż. Henryka Baranowskiego w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Stara Kobieta jest lekka. O niej i o innych, podobnych, Tadeusz Różewicz rzekł: "są mumiami/ świętych kotów". W Teatrze Ludowym, w wyreżyserowanym przez Henryka Baranowskiego przedstawieniu "Stara kobieta wysiaduje" Starą Kobietę gra Anna Polony. Nie waży więcej niż kot. Może mniej. Prawie nic. Tylko kostki i jasny, miękki futerał, inaczej zwany skórą. Cud, że przeciągi, co w tej knajpie dworcowej świszczą przy każdym otwarciu drzwi, nie unoszą jej za włosy wysoko, aż pod sufit ze stalowych bali koloru rydza.

Stara Kobieta jest coraz lżejsza. Wie, że mija czas, schnie ciało, biologia maleje niczym ludzkie czaszki w miksturach łowców głów. W niknącej Starej Kobiecie Anny Polony tylko oczy mają wciąż ten sam ogrom. Są trzy, może cztery chwile, gdy oczy Starej Kobiety całe są pamięcią. O czym? O ciele ongiś parzącym? O dawnym rodzeniu? O kiedyś niezmierzonych mocach brzucha? O czasach, kiedy lędźwie noc w noc stawały się pępkiem świata? Polony gra pamięć. Gra potężną pamięć istoty z minuty na minutę coraz suchszej.

Maleńka, zagubiona w koronkowych fatałaszkach, z twarzą w cieniu kapelusza ledwo trzymającego się kupy, tu, za królewskim blatem byle stolika barowego, na tronie zydla - wysiaduje czas przeszły dokonany i gada ze śmietnikiem teraźniejszości. Ile epok przeżyła? Nad nędzą ilu wojen kiwała głową? Ile razy rozchylała nogi, by usłyszeć pierwszy krzyk dziecka? Ilu ideologów, polityków, odkrywców, wynalazców, generałów, filozofów, kretynów, rządów, sejmów, kapitalistów, socjalistów, liberałów, demokratów, szamanów, religii, sekt, lotów na orbitę przeżyła? Szkoda słów. Ile przetrwała epok, z których każda kolejna coraz potworniej zdyszana? Z dookolnym śmietnikiem Stara Kobieta rozmawia, mówiąc z wnętrza całej tej studni. Z burdelem teraźniejszości, który w niczym nie różni się od burdeli przeszłości, gada - pamięć. Tak jest u Różewicza.

Polony gra pamięć o sprawach naprawdę ważnych. Pamięć o kolistości mitycznego czasu, o wiecznie powtarzającym się cyklu narodzin, życia i śmierci, o ciągłym obracaniu się wszystkiego w proch i ciągłym powstawaniu z prochu. Poznała moce krążących wiosen, lat, jesieni i zim. Pojmuje nieuchronność wschodów i zachodów. Poznała smak spraw naprawdę ważnych i ma w oczach spokojną, wyrozumiałą litość dla wszystkich, którzy zapomnieli o smaku spraw naprawdę ważnych. Polony gra pamięć i w twarzy, gestach, intonacjach przemyca całą, niepodrabialną różewiczowską cierpkość cytowanego wyżej wiersza "Opowiadanie o starych kobietach", z którego teraz przepisuję sedno.

"umiera bóg/ stare kobiety wstają jak co dzień/ o świcie kupują chleb wino rybę/ umiera cywilizacja/ stare kobiety wstają o świcie/ otwierają okna/ usuwają nieczystości/ umiera człowiek/ stare kobiety/ myją zwłoki/ grzebią umarłych/ sadzą kwiaty/ na grobach"

Jest Polony, jest taka Polony. A obok - jest Tomasz Schimscheiner, w czysto, miejscami dojmująco granej roli młodego Kelnera knajpy dworcowej, co ją za Hrabalem można nazwać "Barem Świat". To wobec niego Stara Kobieta odegra kolejny seans wysiadywania pamięci. Jego rękę pieszcząc, raz jeszcze poczuje - nic to, że tylko w marzeniu - jak lędźwie na powrót stają się pępkiem Ziemi. Kto jeszcze jest? Co jeszcze? Kilka komicznych etiud, ale już nie z teatru Różewicza, etiud nazbyt oczywistą, tingel-tanglową krechą robionych. To wszystko. Tyle. Różewicz połowiczny. O ile arytmetyczne to określenie w ogóle jest do obrony.

Połowiczny - znaczy jaki? Kulawy? Tak. Diabelnie kulawy. Feler w tym, że jeśli w krążącym wokół Starej Kobiety śmietnisku cywilizacji nie ma śladów budzącej lęk ciemności, jeśli przewalające się tam strzępy ludzkie, resztki idei, kawałki pogruchotanych rzeczy i jak ścierka sprane koncepty społeczne nie układają się w profil fatalnego, niedającego się odwrócić losu - w ostatecznym rachunku Stara Kobieta wychodzi na lekką kretynkę, o potęgach niewieściego brzucha coś bredzącą wprost do ucha otaczającej ją... nicości. Widzieliście kiedy na Plantach babinę bleblającą do siebie? No właśnie.

Nie starczyło Baranowskiemu pary na śmietnik świata. To, w czym tkwią Polony i Schimscheiner szeleści papierem, pachnie dokumentnie jałową sztucznością. Jacyś, wspomniani już, dowcipnisie jarmarczni, jakieś nieprzytomnie turlające się dzierlatki, jakieś baby, co scenę szorują, przebrawszy się za laborantki, jakieś latające ściany z przeźroczystej folii, jakaś brygada antyterrorystyczna w kominiarkach, jakieś kubły śmieciowe, jakieś aluminium, jakieś gazety, jakieś siatki, jacyś - bo ja wiem? - pastuszkowie i chłopki, co się nie wiedzieć czemu przez okno tarabanią. I rzecz najfatalniejsza. Śmietnik Baranowskiego jest śmietnikiem - naprawdę.

Bałagan robiony bałaganem. Burdel lepiony z burdelowatego rozgardiaszu rekwizytów i aktorów. Jakby reżyser zapomniał, że śmietnik na scenie tworzyć trzeba z mikroskopem przy oku. W Ludowym - żadnej więc ciemności, żadnych przerażeń, żadnej goryczy. Nic.

Nic - i Polony z Schimscheinerem w środku niczego. Maleńka pani z ogromną pamięcią w oczach. Młody pan, który muśnięcie po muśnięciu odkrywa smak spraw naprawdę ważnych. I żal, że ich konszachty poszły w śmietnik trupio bezsilny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji