Dostojewski - Camus - Wajda
Siergiej Nieczajew, uczeń i wyznawca anarchisty Bakunina, zaopatrzony w legitymację nr 2771 nieistniejącego Komitetu Centralnego fikcyjnego Europejskiego Związku Rewolucyjnego, założył na terenie Akademii Rolniczej pod Moskwą, koło organizacji "Zemsta Ludu". Kierował nim też w imieniu nieistniejących władz naczelnych. Kiedy jednak mistyfikacja zaczynała wychodzić na wierzch, Nieczajew dla scementowania grupy, kazał po prostu zamordować siejącego zwątpienie studenta Iwanowa i sam czmychnął do Szwajcarii. Pozostałych członków "Zemsty Ludu" wyłapano i urządzono im publiczny proces, który odbił się szerokim echem.
W ósmym rozdziale Ewangelii św. Łukasza znajduje się przypowieść o tym jak Jezus uwolnił człowieka opętanego przez demony, przepędzając je w stado pasących się świń. "Gdy tedy demony wyszły z tego człowieka, i weszły w świnie - relacjonował Ewangelista - rzuciło się całe stado z urwiska do jeziora i utonęło".
"Czarci wyszli z człowieka rosyjskiego - pisał w II tomie 'Pism' Fiodor Michajłowicz {#au#199}Dostojewski{/#} - i weszli w stado świń, to znaczy Nieczajewów, Sierno-Sołowiewiczów i innych. Ci utonęli, utonęli na pewno, a ocalony człowiek, z którego wyszli czarci usiadł u nóg Jezusowych. Tak też powinno być. Rosja wypluła precz to paskudztwo, którym ją okarmiono i naturalnie w tych wyplutych niegodziwcach nie zostało już nic rosyjskiego... Taki jest temat mojej powieści. Powieść nazywa się 'Biesy'. Jest to opisanie, jak czarci weszli w stado świń."
Nieczajewa za jego awanturnictwo polityczne, bezgraniczny cynizm, odrażającą amoralność - przynoszące szkody sprawie rewolucji potępił Marks, Engels a nawet sam Bakunin. Potępił go także Dostojewski, aczkolwiek z innych powodów i pozycji. Źródeł istniejącego zła doszukiwał się on w rewolucji i rozkładzie warstwy szlacheckiej. Wykładnikiem pierwszej uczynił w "Biesach" Piotra Wierchowieńskiego, drugiej - Mikołaja Stawrogina.
Oczywiście nie ciągoty mistyczne i nienawiść do rewolucji, nie swoiste słowianofilstwo u stóp caratu interesują nas dziś w dziele Dostojewskiego, pisarza który sam zszedł na dno ludzkiego piekła pędząc żywot katorżnika (właśnie za udział w nielegalnym kółku), a potem zesłańca, po powrocie do świata zmagając się z nędzą, okropną chorobą i równie strasznym nałogiem. Wszystkie te nieszczęścia i upadki znalazły odbicie w jego niezwykłej twórczości pisarskiej. W dziełach zawierających niedoścignioną analizę ludzkiej słabości, najpełniejszy obraz klęski, penetrujących mroczne obszary naszej egzystencji.
Adaptację sceniczną "Biesów" opracowaną przez Alberta {#au#321}Camusa{/#}, przerobioną i zainscenizowaną przez Andrzeja Wajdę przywiózł Teatr Stary z Krakowa. Spektakl znakomity, który ukoronował Spotkania.
Wajda stroniąc od naturalizmu, stroniąc od komiksowego ilustrowania powieści, zbudował z wielkim rozmachem dzieło godne pierwowzoru. Jego "Biesy" językiem teatralnym przekazały wstrząsającą prawdę ponurej rozprawy z demonami trawiącymi nie tyle carską Rosję, co człowieka. Wczoraj... dziś... a zapewne i jutro.
Na szerokiej scenie z zakrzepłego błota, pod ciężarnym chmurami niebem uwija się z pośpiechem gromada zakapturzonych, czarnych postaci. Biesy motające los, czy maszyniści wnoszący dekoracje? Najprzód dyskretnie trzymają się ciemności, lecz z rozwojem akcji coraz bezczelniej wysuwają się na plan pierwszy, wpychają miedzy bohaterów, coraz nachalniej posuwają bieg wypadków ku nieuchronnej klęsce.
Jest to przedstawienie pełne okrucieństwa, grozy i ciemnych namiętności. A przecież ujawniając toczący człowieka proces rozkładu, odsłaniając zarodki zła i zbrodni, zrywając maski ukrywające ohydę, umożliwia ten spektakl otwarcie rachunku sumienia. Nie tylko w wymiarach ogromu zbrodni Stawrogina czy Wierchowieńskiego, ale spraw każdego z nas.
Tak wielki sukces "Biesów" nie byłby możliwy, mimo najznakomitszej reżyserii, bez olbrzymiej pracy całego zespołu. Właśnie zespołu, gdyż Teatr Stary raz jeszcze dowiódł, że posiada ekstraklasę aktorską a równocześnie kolektyw. I to na poziomie tak wysokim, że poszczególnych aktorów można wymieniać jedynie jako pierwszych między równymi. Do nich to należy Jan Nowicki (Stawrogin), Wojciech Pszoniak (Piotr Wierchowieński), Izabela Olszewska (Maria Lebiadkin), Jerzy Bińczycki (Lebiadkin), Zofia Niwińska (Barbara Stawrogin), Wiktor Sadecki (Stiepan Wierchowieński) i... można by właściwie wymienić przeważającą większość obsady. Dołączam więc jedynie do braw i słów uznania, które odebraliście już w Warszawie - drodzy krakowiacy - jedno jeszcze gorące i serdeczne: dziękujemy! Dziękujemy Wam za Waszą sztuką i Wajdzie, że od czasu do czasu zdradza swą wielką miłość - film namiętnym romansem z teatrem.