6 wieczorów w Aldwych Theatre
Premiera "Biesów", która odbyła się w maju ubiegłego roku, stała się w krakowskim życiu teatralnym wydarzeniem ogromnym. Zaraz po premierze poszła w miasto fama, że spektakl znakomity, że niezwykły, że dawno nie mieliśmy czegoś podobnego na naszych scenach. Sama miałam okazję obejrzenia jednego z pierwszych przedstawień; zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Nie przypuszczałam wtedy jeszcze, że przez sześć niezapomnianych, teatralnych wieczorów będę miała okazję przeżywania (bo przeżywa się ten spektakl za każdym razem tak samo) wraz z zespołem Teatru Starego niepewności, obaw i olbrzymiej ulgi, gdy po ostatnich słowach wypowiadanych przez Tadeusza Malaka na sali wybuchały owacyjne brawa.
Teatr Stary zaproszony został do Londynu przez Petera Daubeny'ego - dyrektora jednego z najpoważniejszych, o ile nie najpoważniejszego światowego festiwalu teatralnego - World Theatre Season. Festiwalu, na który przyjeżdżają znakomite zespoły ze znakomitymi spektaklami.
Po pięcioletniej nieobecności polskiego teatru w Londynie pojawił się Teatr Stary z "Biesami".
Pierwszym poważnym atutem, zjednującym zainteresowanie dla tego przedstawienia, było nazwisko reżysera. Andrzej Wajda cieszy się w Anglii zasłużoną sławą jako reżyser filmowy, z niemałym zatem zaciekawieniem oczekiwano jego realizacji teatralnej.
Zainteresowanie to jednak było powodem dodatkowych emocji dla wszystkich wykonawców. Skoro już bowiem pisano dobrze o reżyserze, aktorzy musieli uczynić wszystko, aby nie gorzej pisano o samej realizacji "Biesów".
I tak też się stało. Uczynili wszystko, co leży w granicach aktorskich możliwości. Trema poprzedzająca londyńską premierę udzieliła się i mnie także. Ale już po pierwszych scenach, po pierwszych reakcjach widowni, wiedzieli wszyscy czym zakończy się spektakl. Zakończył się wspaniałą owacją. Naprawdę jednak odetchnęliśmy dopiero następnego dnia, kiedy we wszystkich prawie londyńskich dziennikach ukazały się bardzo pochlebne, a niejednokrotnie entuzjastyczne recenzje. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że londyńska prasa daleka jest od prawienia zdawkowych komplementów, szczególnie zaś nie leży w jej zwyczajach unoszenia się zachwytem nad produkcjami cudzoziemców. Wszelkie obawy o powodzenie Teatru Starego zostały zatem rozwiane. Wiadomo było, że przez wszystkie dni londyńskich występów na sali będzie komplet widzów. Pod koniec pobytu w Londynie okazało się, że Teatr Stary mógłby z powodzeniem i przy 100-proc. frekwencji występować jeszcze przez dwa tygodnie.
W końcu ukoronowaniem sukcesu było powtórne zaproszenie "Biesów" na następny, przyszłoroczny World Theatre Season, który będzie przeglądem najlepszych spektakli pokazanych w ciągu 10 kolejnych festiwali.
Na ten wielki triumf - bo trudno inaczej nazwać tournée Teatru Starego - jego zespół pracował z ogromnym poświęceniem i poczuciem odpowiedzialności. "Biesy" są dla aktorów przedstawieniem bardzo męczącym, utrzymanie go na tym samym, wybornym jeżeli chodzi o grę, poziomie jest trudne, przy zmęczeniu, jakie zazwyczaj towarzyszy podróżom. A przecież poziom ten nie został ani na moment obniżony, a wręcz przeciwnie, ze spektaklu na spektakl odczuwało się coraz większe zaangażowanie emocjonalne aktorów w to co się na scenie rozgrywa.
Dodajmy, że w Londynie 2-krotnie grano spektakle popołudniowe. Aktorzy przychodzili do teatru o godz. 13, wychodzili o 23, ledwie żywi ze zmęczenia.
Pamiętać też trzeba, że jest w Londynie kilka muzeów, których obejrzenie należy niemal do obowiązku każdego przyjeżdżającego do tego miasta. Nie mając tych obowiązków, które były udziałem aktorów, czułam się przecież porządnie zmęczona całodzienną wędrówką po mieście. Mogę więc wyobrażać sobie tylko, ile wysiłku włożyli nasi artyści w to, aby co wieczór zapomnieć o znużeniu i z niezrównaną energią, wręcz brawurą, przez dwie i pół godziny trzymać widownię w ogromnym napięciu.
Sądzę, że te krótkie i jeszcze bardzo na gorąco przekazywane wrażenia nie są ostatnimi, jakimi będę miała okazję dzielić się z naszymi Czytelnikami, dlatego poprzestaję na tych kilku londyńskich refleksjach. Osobnym rozdziałem, niemniej ciekawym i pełnym powodzeń był pobyt w Zurychu, o którym - niebawem.