"Biesy" w Londynie
Londyński "Światowy Teatralny Sezon" to impreza, która obchodzić będzie w przyszłym roku swoje dziesięciolecie. W ciągu dwóch wiosennych miesięcy znakomity teatr Aldwych otwiera swe podwoje zagranicznym teatrom prezentującym tam najlepsze przedstawienia, starannie przedtem wybrane przez dyrektora festiwalu Petera Daubeny'ego.
Teatr Aldwych mieści się w centrum Londynu, niedaleko Trafalgar Square i z zewnątrz wygląda bardzo niepozornie. Również zaplecze teatru, tzn. scena, garderoby czy urządzenia świetlne pozostawiają wiele do życzenia. Zejścia z położonych na różnych piętrach garderób prowadzą na scenę po wąskich, niewygodnych schodach. Jak tam zmieszczą się stylowe krynoliny? - myślałam obserwując moich kolegów pnących się do garderób w czasie przerwy. Ciasny bufet teatralny z trudem mieści kilka osób. A przecież cały hall teatru jest zawieszony ogromnymi zdjęciami ze sztuk o wieloosobowych obsadach, wśród których poznaję takie sławy, jak: Paul Scofield, Vanessa Redgrave, Glenda Jackson, Dorothy Tutin. W wystroju teatru dominuje amarantowy aksamit, co przypominało mi teatr Słowackiego, tyle że o dużo mniejszej powierzchni.
Przygotowania do wyjazdu "Biesów" Dostojewskiego zaczęły się wkrótce po zaproszeniu Starego Teatru do wzięcia udziału w "World Theatre Season" w Londynie. Spektakl nasz był za długi, jak na angielskie zwyczaje i reżyser Andrzej Wajda musiał go skrócić o całe trzy kwadranse. Operacja niezmiernie trudna i dla aktorów niesłychanie uciążliwa. Skróconą wersję przedstawienia nagrano na taśmę i przesłano do Londynu, aby przetłumaczony tam na język angielski tekst mógł być opracowany przez spikera i podawany do mikrofonów we właściwym tempie akcji. Zadanie to zostało już na premierze wykonane bezbłędnie, dzięki czemu angielscy widzowie bez trudu śledzili bieg sztuki, trzymając przy uchu długie, ebonitowe słuchawki.
Ekipę polską, w skład której wchodzili twórcy przedstawienia, aktorzy, zespół techniczny i przedstawiciele polskiej prasy, ulokowano w pięknym hotelu oddalonym od teatru o parę minut drogi. Dekoracje, meble, rekwizyty i kostiumy przywieziono wcześniej ogromnym, transportowym samochodem. W dzień premiery, odbyła się generalna próba, nadzwyczaj wyczerpująca i nerwowa z uwagi na trudne ustawianie świateł i wzmacniaczy dla zespołu beatowego, wreszcie z powodu zupełnie nowej nylonowej podłogi imitującej błoto, po której bardzo trudno było się poruszać. Inne wymiary sceny i widowni narzuciły też liczne zmiany sytuacyjne.
Mimo że nie brałam udziału w spektaklu "Biesów" i byłam w Londynie całkowicie prywatnie, to jednak wieczorem niepokój moich kolegów, czy przedstawienie zostanie dobrze przez Anglików przyjęte, udzielił się i mnie. Ale w miarę posuwania się akcji coraz pewniej siedziałam w swoim fotelu, gdyż w momentach dramatycznych zapadała na widowni pełna napięcia cisza, a sceny o satyrycznym charakterze kwitowano wybuchami śmiechu.
Na przerwie panowało wśród widzów ogólne podniecenie. Widać było, że z zapałem komentują doznane przed chwilą przeżycia. Moi polscy przyjaciele pokazywali mi słynne osobistości ze świata polityki i sztuki. "Sama śmietanka towarzyska" - jak powiedzieli - wypełniała teatr.
Aktorzy angielscy podkreślali nadzwyczaj sugestywną stylistykę spektaklu, podziwiając reżyserię Wajdy i wyrażali głębokie uznanie dla polskich aktorów, dekoracji i dla faktu, że muzyka, która stanowi dramatyczny przerywnik "Biesów" była grana "na żywo", a nie z taśmy. Ferdy Main, bardzo popularny aktor filmowy i teatralny, znany u nas z filmów z de Funesem i ,,Wampirów" Polańskiego, oświadczył mi, że jest to najlepszy spektakl, jaki widział w żuciu. Wśród widzów znajdowali się też liczni Polacy, którzy dawali wyraz swej satysfakcji z powodu tak znakomitego polskiego teatru.
Zdjęcia z "Biesów" umieszczono w gablotach na ulicy, natomiast we foyer można było oglądać ogromne fotografie różnych przedstawień Starego Teatru; programy i teczki reklamujące nasz teatr stały na najwyższym poziomie. Jeśli dodamy do tego przepiękny plakat Świerzego - można uznać, że strona propagandowa była bez zarzutu i podnosiła jeszcze rangę przedstawienia.
Po zakończeniu spektaklu zerwały się huczne brawa trwające 6 minut. Na scenie ukazał się Andrzej Wajda wywołany przez rozentuzjazmowaną publiczność. "Biesy", nasz krakowski Stary Teatr, a z nim teatr polski odniosły znaczny sukces.
Następnego dnia po premierze wszystkie dzienniki odnotowały swe opinie o "Biesach". Pozwolę sobie podać niektóre cytaty: ,,Arts Guardian" - "olśniewające przedstawienie", "niezapomniany Stawrogin Jana Nowickiego", "Daily Telegraph" - "Wajda znakomicie realizuje swój reżyserski zamysł", "Jan Nowicki, przystojny aktor, mający coś ze spokojnego napięcia Scofielda", "Wojciech Pszoniak, niezapomniany", "jesteśmy wdzięczni Peterowi Daubeny'emu za to że mieliśmy okazję widzieć ten spektakl"; "Daily Mail" - "bardzo utalentowany zespól", "Times" - "dobrze świadczy o poziomie 'World Theatre Season', że tematem do dyskusji stało się wspaniałe przedstawienie", "znakomita współgra Jana Nowickiego i Wojciecha Pszoniaka": "The Observer Review" - "Andrzej Wajda, utalentowany filmowy reżyser, który nakręcił "Popiół i diament", jest równie olśniewający w teatrze", "Jan Nowicki to wielka indywidualność na scenie, jak Finney", "fascynujące przedstawienie", "to smutne, że krakowski teatr odjeżdża po tak krótkim czasie i ta recenzja musi być jego pożegnaniem, a nie serdecznym powitaniem".
Aktorzy "Biesów" napracowali się bardzo ciężko. W poniedziałek mieli długą i żmudną próbę generalną, po której natychmiast odbyła się premiera. W środę i w sobotę grali po dwa spektakle, gdyż w te dni odbywają się w Londynie popołudniówki. Żaden z naszych aktorów nie obejrzał ani jednego angielskiego przedstawienia, ponieważ dwa dni wolne, jakie mieli, to były niedziele, kiedy londyńskie teatry są nieczynne. Jedyną zorganizowaną przyjemnością był objazd autokarem po mieście w ostatnie niedzielne przedpołudnie.
Rzeczywiście, wielka szkoda, że teatr nasz był w Londynie tylko 6 dni. Fama o jego poziomie rozchodziła się coraz szerzej, stale wzrastała frekwencja, tak że w ostatnich dniach nie można już było dostać ani jednego biletu. A owacja, jaką zgotowano naszemu zespołowi na pożegnanie, była jeszcze większa i serdeczniejsza, aniżeli na premierze.