Artykuły

Leon zawodowiec

LEON NIEMCZYK już dawno powinien trafić do księgi Guinnessa. Zagrał w ponad 400 filmach, podczas gdy oficjalny światowy rekordzista John Wayne może się pochwalić zaledwie 175 kreacjami. Najczęściej błyszczał na drugim planie. Za to jak!

Pytany, ile ma ról na koncie, śmiał się i odpowiadał: "Tylko internet wie". Bo przecież oprócz polskich produkcji były także niemieckie, jugosłowiańskie, francuskie. A w nich bardzo egzotyczne kreacje np. indiańskiego wodza w enerdowskim westernie. Mówił o sobie, że jest człowiekiem do wynajęcia. Że nie odrzuca żadnej propozycji. Bo przecież nawet w małym epizodzie można pokazać pazur.

Prawdziwy macho

Jego przyjaciele i znajomi z planów filmowych pamiętają go jako pogodnego człowieka, który swoim sposobem bycia rozwiązywał konflikty. Gustaw Holoubek mówi o nim "prawdziwy przyjaciel". Olgierd Łukaszewicz pamięta, że w "Nożu w wodzie" Niemczyk pokazał po raz pierwszy w polskim kinie silnego mężczyznę, amanta w typie macho. Tego samego zdania jest Filip Bajon: - Jego bohaterowie niczego nie udawali, ponosili za siebie odpowiedzialność i nigdy się nie tłumaczyli - opowiada. - Niemczyk potrafił bezbłędnie zagrać najtrudniejsze role. Mówiliśmy o nim "Leon zawodowiec", chociaż często sam nie doceniał tego, co zrobił.

Dusza towarzystwa, wieczny kawalarz. Taki obraz Niemczyka przywołuje Cezary Pazura. - Tak jak pięknie żył, tak pięknie odszedł - mówi Jan Nowicki. - Leon był nie do skopiowania. Takich ludzi już nie będzie. Był do końca mężczyzną. Miał 83 lata, a przecież po świecie chodzą 35-letnie,

40-letnie kapcie, jakieś męskie klony.

- To, co Leon przeżył, wypił, wyśpiewał, wytańczył, wypalił, zabiłoby dziesięciu byków - dodaje Nowicki. Rzeczywiście, jego życiorys to temat do kilku filmów. W czasie wojny walczył w AK, brał udział w powstaniu warszawskim, był zesłany na roboty do Niemiec. Potem służył w 444. batalionie III Armii gen. Pattona. Szkolono go tam na komandosa. Po latach żartował, że podczas wojny miał tyle papierów i życiorysów, że mógłby dziś nie pamiętać, kiedy naprawdę się urodził.

Do kraju wrócił w 1947 r. i trafił na pół roku do więzienia. Po zwolnieniu wyjechał na Wybrzeże. Myślał wtedy jeszcze o ucieczce na Zachód. Ale zaczął występować w amatorskim Teatrze w Stoczni Gdańskiej, potem pojawił się na scenie teatru Wybrzeże. Na dużym ekranie zadebiutował w "Celulozie" Jerzego Kawalerowicza. Potem były inne role m.in. w "Eroice" Munka, "Rękopisie znalezionym w Saragossie" Hasa.

Samotność długodystansowca

Jednak najwybitniejszy aktorski koncert dał w "Nożu w wodzie" Romana Polańskiego. Do roli dziennikarza reżyser szukał mężczyzny postawnego, wysportowanego, bez teatralnej maniery. Niemczyk okazał się strzałem w dziesiątkę.

Bo nie miał twarzy robola, który święcił wtedy triumfy. Miał twarz "zachodnią", niezwykłą, ciekawą. To był man - opowiada Jan Nowicki.

To po "Nożu w wodzie" zaczęła się kariera Niemczyka. Grał w "Potopie", "Stawce większej niż życie", "Hrabinie Cosel", "Czterdziestolatku". A potem jeszcze w "Akademii pana Kleksa", "Wielkim Szu", serialach "Złotopolscy", "Ranczo", "Na dobre i na złe". Ostatnia jego kreacja w "Inland Empire" Davida Lyncha czeka na swoją premierę.

Sześciokrotnie żonaty (raz z Kubanką), tyle samo razy rozwiedziony. Zawsze elegancko podkreślał, że jego panie na tym dobrze wychodziły, zwłaszcza finansowo. I śmiał się z plotek, że miał wiele kochanek. Tak naprawdę to one miały mnie - żartował.

Był znany i lubiany, ale unikał blichtru stołecznych salonów. Urodzony warszawiak, wybrał mieszkanie w Łodzi. Od lat osobno, z daleka od środowiska skupionego w stolicy. Z daleka łatwiej było dostrzec jego wady. Niemczyk, pytany niedawno o kondycję polskiego kina, odpowiedział krótko: "do dupy". Szukał w kinie wzruszenia, a musiał oglądać pochody ze sztandarami. Mówił, że brakuje mądrych ludzi i dobrych scenariuszy. I że Festiwal Filmów Fabularnych w Gdyni kojarzy mu się z balem na dworcu w Koluszkach. Używał mocnych słów, choć jego zdaniem Polska jest mocarstwem w produkcji wazeliny. - Ale ja sam wazeliny nie używam - podkreślał.

Te słowa jednak nie wywołały burzy, może dlatego, że środowisko filmowe traktowało Leona Niemczyka z lekkim przymrużeniem oka. Żartowano, że zagrał w połowie polskich filmów i ćwiartce enerdowskich. Z ukrytą sugestią, że przecież ilość nie może przełożyć się na jakość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji