Artykuły

Przez koziołka stracił włosy

- Lubię siebie w peruce - mówi aktor HENRYK TALAR.

>>- Nic mi się w życiu nie wysypało z rękawa. Do wszystkiego musiałem dochodzić sam - mówi skromnie aktor Henryk Talar. Ale zaraz udowadnia, że to nieprawda. Sypie, jak z rękawa, anegdotami.

- Ktoś, kto urodził się we wsi Kozy, musiał debiutować w roli Koziołka Matołka. Innego wyjścia nie było - śmieje się Talar. I opowiada, jak to w teatralne podwoje, w charakterze tegoż koziołka, wprowadzała go ukochana nauczycielka, polonistka. - To przez nią straciłem włosy. I przez tę rolę - żartuje.

Na wieki wieków góral

Urodził się na Podbeskidziu. Dzisiaj pół żartem pół serio dodaje, że to on Kozy rozsławił. I zaraz uzupełnia: - Ale ja z tego miejsca czerpię siłę. Nie wstydzę się go. I nie wstydzę się ludzi stamtąd. Byłem góralem, jestem i będę. Nie przebieram się w inne piórka.

- Mam wstręt do przebieranek - mówi. - Nie widzę siebie na przykład w pantalonach. I jak tylko mogę, proszę scenografa, żeby mnie zostawił we własnych ciuchach. Jedynie perukę z przyjemnością zakładam.

- Czyja się sobie podobam? Nie. Bo ja się mam podobać publiczności. Nie sobie - odpowiada.

"Atokarz, aślusarz"

- Nie dostałem się za pierwszym razem do szkoły aktorskiej, ponieważ zająłem trzynaste miejsce. A mogli przyjąć jedenastu. Dowiedziałem się, że są tak zwane miejsca rektorskie - dla tych, którzy zdali egzamin, ale z braku miejsc się nie dostali. Podczas rozmowy z rektorem usłyszałem: - Talentu nie widzieliśmy, wzrost u pana nie taki, głos też. Jest tyle innych zawodów na a: "atokarz, aślusarz" - wymieniał.

Nic dziwnego, że po takiej zachęcie Henryk Talar nie starał się już o miejsce rektorskie. Ale z marzeń o teatrze nie zrezygnował. Przez rok był maszynistą, pracownikiem technicznym w teatrze. I modlił się wtedy żarliwie: - Panie Boże, bądź tak dobry i pozwól mi zostać aktorem. Jestem nawet gotów grać darmo.

Teraz żartuje, że Pan Bóg dotrzymał słowa. Ale on, niestety, nie. Aktorem jest, ale o darmowym graniu nie ma mowy.

Mówi, że uczył się aktorstwa, podglądając mistrzów. Ale głównie podglądał grę nieudolną. Dłużej,

0 dziwo, zatrzymywał się nad tym, co mu się nie podobało, niż nad tym, co mu się podobało. Po latach doszedł do wniosku, że tego zawodu uczył się na błędach innych.

Dziś jako belfer daje młodym jedną radę: - Nie pozwól się zaśmiecać. Niech żaden wzorzec nie zaciąży nad twoją osobowością. Bądź sobą.

- Bywają zabawne sytuacje w zawodzie - wspomina. - Pamiętam taką historię. Reżyser Maciej Prus zaangażował mnie do "Wyzwolenia". Był początek lat siedemdziesiątych. Wychodzę na scenę i zaczynam mówić fragment roli: "Ktokolwiek żyjesz w polskiej ziemi"... I nagle słyszę westchnienie z widowni: - O Jezu, jaki on mały.

Wszyscy koledzy pochowali się za rekwizytami na scenie, żeby stłumić śmiech. Ja też ledwo się opanowałem. I ruszyłem z tekstem dalej.

Ale reakcja publiczności nie zawsze jest do śmiechu.

- To już było po emisji serialu "Polskie drogi". Jechałem tramwajem. W przedziale byłem tylko ja i grupka młodych ludzi. Nagle słyszę: Heil Hitler. Spier.... To wagon tylko dla Polaków.

Zrobiło mi się przykro. Zgnębiony, opowiedziałem tę historię dyrektorowi Henrykowi Klubie. A on mi na to: - Heniu, ależ to jest najlepsza nagroda, jaką aktor może dostać od publiczności, jeżeli go rozpoznają i kojarzą z rolą.

Potem przyszedł przesyt grania. Uciekł z Warszawy. Dyrektorował

Najpierw nie dostał się do szkoty aktorskiej, potem z powodu roli gestapowca zwymyślano go w tramwaju. W końcu przyszła jednak sława w kilku teatrach, w małych miasteczkach. Powrót do stolicy nie był łatwy. Trzeba było niemal wszystko zaczynać od nowa.

Rosyjska ruletka

Żeby prowadzić ten teleturniej w telewizji, musiał pokonać tysiąc kandydatów. Kiedy mu o tym powiedziano, odrzekł: - Nie wiedziałem, że aż tyłu. Rosyjska ruletka to odsmażanie kotleta - wyjaśnia. - Owszem, znajdowałem w tym satysfakcję. Tyle że finansową - przyznaje.

Miał szczęście do ludzi. I do artystów, którzy w niego wierzyli. A on, dzięki temu, wierzył w siebie.

Wspomina nieżyjącą już wspaniałą aktorkę Ryszardę Hanin.

- Graliśmy razem w "Balladzie o Januszku". Jeździliśmy z tą sztuką po całej Polsce. Podczas któregoś spektaklu zagadnąłem ją: - Pani profesor, czy musimy grać? Na widowni pięć osób i tak zimno. A ona na mnie spojrzała i zapytała: - Nie będziemy grać? A kiedy my tu jeszcze przyjedziemy? Ona miała fantastyczny kontakt z widownią. Ludzie ją kochali. Przypomniałem też sobie, jak po kolejnym występie, koło Tarnowa, ktoś po spektaklu ją zagadnął: - Pani Hanin, my panią tak kochamy. Ale jak pani może być matką tego skurw...? I pokazano na mnie.

Pielęgnuje przyjaźnie. Nie wyobraża sobie siebie bez kontaktu z duszą drugiego człowieka. Swoje zbieractwo czepków kąpielowych tez zaczął od przyjaźni.

Miał nawet sporą kolekcję. - A zaczęło się zwyczajnie - opowiada.

Kiedyś we Francji grali razem z Romkiem Wilhelmim w pewnej sztuce. Talar dostał nagrodę, Wilhel-mi nie. Był trochę zły.

- Wróciłem do hotelu i zobaczyłem, jak Romek zawzięcie pływa w basenie. Nie patrząc nawet na mnie. Chciałem go jakoś udobruchać. Poszedłem do hotelowego kiosku, żeby mu kupić czepek kąpielowy. Wybrałem taki zabawny, który miał po kilka włosków po bokach. Poszedłem do Romka, wręczając mu czepek. Kiedy on zobaczył te kępki po bokach, jeszcze bardziej się wściekł. Bo był wrażliwy na punkcie własnych włosów. Ale potem mu przeszło.

- Dawałem więc i dostawałem czepki w prezencie. Od Ryszardy Hanin dostałem taki oryginalny, z aureolką. To nie była kolekcja. To raczej wspomnienie o ludziach. I kiedy ci ludzie, z którymi się te czepki jakoś wiązały, odeszli, to i mnie przeszła ochota na zbieranie - kończy.<<

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji