Artykuły

Corrida charakterów na scenie łódzkiej opery

Torreadorem, który wygrał podczas premiery "Carmen", był Krzysztof Bednarek jako Don José.

Inscenizacja Laco Adamika imponuje konsekwencją, z jaką reżyser zdjął "Carmen" z muzealnego piedestału i odkurzył z tradycji "cepeliowskiej" konwencji. Zamiast mydlenia oczu widowni falbaniastymi spódnicami i walkami byków, Adamik otwiera je na to, kim właściwie są bohaterowie opery. Na to, że Georges Bizet rekrutował ich ze społecznych dołów. To prostackie robotnice z fabryki cygar i pilnujący żołdacy w rozchełstanych mundurach, trzymająca na służbie łapska w wypchanych kieszeniach. Oraz przestępcy, typki spod ciemnej gwiazdy.

Sewilska fabryka z I aktu wg wizji scenografa Milana Davida nie nęci atrakcjami Andaluzji. Przeciwnie - jej ceglane mury równie dobrze mogłaby stać na jednej z łódzkich ulic. W hali produkcyjnej łopaty wirników mieszają duszne powietrze. Knajpa Lilasa Pastii z II aktu wygląda jak zakładowy bufet. W III akcie akcja rozgrywa się nie na malowniczej górskiej przełęczy, lecz wbrew tradycji, przed obmierzłą fabryką (chociaż świetliki na jej dachu przypominają górskie szczyty).

Drogę z hali do knajpy i przed bramę widzowie pokonują dzięki tytułowej bohaterce. Bo Carmen ma przewagę nad towarzyszkami monotonnego zwijania cygar w służbie monopolu hiszpańskiej monarchii. Potrafi użyć kobiecości jako retorycznej broni. Agnieszka Makówka nie jest romantyczną Cyganką. W czarnej sukni, upozowana na Fridę Kahlo, używa płci niczym sufrażystka. Umie stanąć jak herszt gangu na szeroko rozstawionych nogach, ale potafi też uciszyć tłum słynną habanerą, wydobywając jej liryzm.

Niezależność Carmen zyskuje tym pełniejszy rys, że postacie drugiego planu reżyser uprościł i nadał im rys komediowy. Torreador Escamillo (Zenon Kowalski) paraduje zasupłany w pasie i w kruczoczarnej peruce. Przemytnik Remendado (Borys Ławreniw) wygląda jak szef włoskiej mafii z tanich kryminałów. Dancairo (Przemysław Rezner) z kolczykiem w uchu przypomina kapitana Jacka Sparrowa z "Piratów z Karaibów". W zadaniu ubarwiania opowieści pomaga reżyserowi orkiestra, którą bardzo plastycznie prowadzi Tadeusz Wojciechowski.

Partnerem dla realizmu Carmen jest sierżant Don José, czyli bezapelacyjny bohater wieczoru - Krzysztof Bednarek. Doskonały śpiewak pokazał talent aktorski zwłaszcza w IV akcie. Nagle ukrył swą olbrzymią posturę, skulił się, zmalał, upadł przed Carmen sycącej się tryumfem Escamilla, swego nowego kochanka, i błagał, by do niego wróciła.

Ten pojedynek charakterów znakomicie kontrapunktowała inscenizacja. Scenograf przeniósł akcję na drogę do cyrkowej areny, utrzymaną w symbolicznych barwach bieli, czerwieni i czerni. Reżyser zaś schował w kulisach chór. W tym samym czasie, kiedy chór śpiewa na cześć zwycięstwa Escamilla na corridzie, jednocześnie na pustej scenie pod nogi Carmen, która wygląda jak pyszny torreador, upada Don Jose, jak zraniony byk.

To dowód na to, jak reżyser sprytnie obszedł mielizny operowej konwencji. Nawet przemytników, którzy w III akcie zamiast spiskować cicho jak mysz pod miotłą, śpiewają chórem, przeszmuglował na scenę powoli, małymi grupkami. Za chwilę znów ją oczyścił, by Micäela (Dorota Wójcik), poszukująca tam Don Joségo, znalazła uzasadnienie dla swej arii w chęci dodania sobie otuchy w pustym, ciemnym miejscu.

Ta pustka odrzucenia powtarza się w finale. Wyniosła Carmen podąża w głąb sceny, na arenę. Upokorzony Don José podnosi się, podbiega i podżyna jej gardło. Ta corrida charakterów nie ma w sobie nic widowiskowego; niesie tylko rozpacz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji