Artykuły

Magik, czarodziej, hipnotyzer

- Fenomen Gustawa można wytłumaczyć tylko poezją - mówi Tadeusz Konwicki. - To, co nas czaruje, czego usiłujemy szukać w oczach, głosie, inteligencji, jest poezją, która na nas bardzo mocno działa. Odrywa nas od powszedniości, budzi jakieś przeczucia, unosi na wyższe piętro... Tajemnica Holoubka polega na jego duchowej ekspresji poetyckiej - w dniu Jego śmierci przypominamy portret Gustawa Holoubka pióra Magdaleny Grochowskiej z Gazety Wyborczej.

To, co nas czaruje, czego usiłujemy szukać w oczach, głosie, inteligencji, jest poezją. Odrywa nas od powszedniości, budzi jakieś przeczucia, unosi na wyższe piętro. O jedenastej zajmują stolik w kawiarni Bliklego w sali dla palących. - Trzech starców gadających głupstwa - opowiada Andrzej Łapicki. - Nic nam się nie podoba; ględzimy, jaki świat jest okropny i że teatru już nie ma, i czy ten aktor jest gorszy, czy tamten. Zamawiają skromnie: wodę mineralną, czasem Gustaw Holoubek coś zje. Za oknami ulicą Nowy Świat sunie wartki strumień życia. Studenci uniwersytetu, urzędnicy pobliskich biur, klienci empiku. Spieniony strumień życia obmywa stolik, przy którym oni trzej, niewzruszeni, z ironią w oczach opowiadają sobie anegdoty.

Tadeusz Konwicki: - My się czujemy trochę... intelektualnie osamotnieni. W jakiś sposób siebie potrzebujemy. Spotykamy się, żeby zobaczyć, że jeszcze jesteśmy.

Fast food ma energię

Na 75-lecie Teatru Ateneum jego dyrektor artystyczny Gustaw Holoubek wyreżyserował w marcu tego roku "Króla Edypa" Sofoklesa.

- Wysoko cenię to przedstawienie, ono jest demonstracyjnie staroświeckie w tym znaczeniu, że oparte przede wszystkim na sztuce słowa - mówi prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska, historyk teatru. - Bardzo oszczędna reżyseria Holoubka ustalająca tylko relacje między postaciami, które wygłaszają swoje racje z niebywałą namiętnością, przypomniała mi intelektualny teatr Holoubka z jego najlepszych lat.

Miesiąc po premierze; wśród publiczności dużo młodzieży, która od pierwszych scen spektaklu nagle poważnieje. Przez półtorej godziny, gdy Edyp docieka strasznej prawdy, żaden szelest nie mąci ciszy na widowni. W ostatnim rzędzie siedzi reżyser. Nie pojawi się na scenie, jest w Chórze głosem mądrości płynącym z taśmy.

W tym samym tygodniu toczy się w Instytucie Teatralnym dyskusja "Pany z Ateneum i Chamy z Rozmaitości" - o zderzeniu wizji tradycyjnego i awangardowego teatru. Młodzież obsiadła podłogę w holu, sala nie mieści wszystkich.

Krytyk I: - Artysta wącha swój czas... Rozmaitości coś stworzyły, nie wydaje mi się, że to jest tylko zrzynka.

Krytyk II: - Młody teatr czy stary? To nie jest właściwe postawienie sprawy, to jest budowanie barykad. Nie można uczestniczyć w kulturze bez świadomości tego, co działo się kilka pokoleń przed nami. Nie da się bezkarnie wchodzić do kultury i korzystać z niej jak z baru z fast foodem.

Grzegorz Jarzyna, dyrektor artystyczny Teatru Rozmaitości: - Fast food ma energię i swoją estetykę.

Z Ateneum nikt nie przyszedł. Dyskusja przeniosła się do internetu. "Nie rozumiem, jak można czynić artyście zarzut z wypinania się na tradycję?" - dziwił się ktoś.

- Ten spór to jest coś ohydnego, czyni ze mnie i z Jarzyny antagonistów - mówi Gustaw Holoubek. - Ja nie mam nic wspólnego z poczuciem estetycznym Jarzyny, z jego widzeniem świata. "Król Edyp" to jest moja odpowiedź Jarzynie i wszystkim tym, którzy posądzają nas o wstecznictwo, akademizm i mieszczaństwo... Ja nie odstąpię od tej estetyki, od wiary w pewne wartości. Nie można na scenie kopulować, bawić się cudzymi jądrami, nie można się obnażać, bo to jest wbrew - nie moralności! - wbrew naturze teatru.

Dziady spod kościołów jedzą kaszę we foyer

Człowiek powołuje do życia iluzję, żeby oderwać się od rzeczywistości - pisał w autobiograficznej książce. Teatr wziął się z ludzkiej tęsknoty za inną egzystencją; z marzenia, by uciec przed potocznością, w świat idealny, "w którym wszystkie normy estetyczne i wszystkie normy moralne znalazłyby urzeczywistnienie". Tam można napotkać to, czego nam w życiu brak.

Sensem aktorstwa jest dawanie. Widz przyszedł do teatru po wzruszenie, po wiedzę o samym sobie. Gdy aktor go lekceważy, pogrążając się w sobie, popada w ekshibicjonizm. Gdy robi to prawdziwie, z zaangażowaniem talentu, popada w błazeństwo. "Aż roi się od mistyfikatorów, którzy teatr wybrali sobie na klinikę autoterapeutyczną przeciw własnym dewiacjom. Pasja, z jaką zmuszają siebie i innych do wchodzenia w głąb , do analizy własnych jelit i obolałych zmysłów, jest w swoim bezwstydzie tak potężna, że wielu spośród autorytetów sztuki w panicznym strachu przed posądzeniem o ignorancję dyskryminuje wszystkich tych, którzy się temu przeciwstawiają. To, co do niedawna jeszcze było sztandarem dyletantyzmu i grafomanii, stało się kryterium najwyższym".

W 1960 roku Holoubek gra Goetza w sztuce Sartre'a "Diabeł i Pan Bóg" w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Ten rycerz frankoński, przywódca chłopskiego powstania, staje przeciw Bogu, igra ze złem, odgrywa komedię dobra. Holoubek ma doskonałe recenzje.

Rok później gra Edypa. Z lekceważeniem wspomina swego Goetza i sztukę Sartre'a - jak sam mówi - "czytankę dla szkół średnich". Mógłby zagrać Goetza na 25 różnych sposobów - mówi - ale pięciominutowa scena z "Króla Edypa" kosztowała go więcej wysiłku niż 25 Goetzów.

W 1965 roku Warszawa zachwyca się sztuką "Kto się boi Virginii Woolf"; dość obojętnie przyjmuje "Żywot Józefa" Reja w reżyserii Kazimierza Dejmka. Holoubek o "Virginii Woolf" (nie widział sztuki, mówi na podstawie lektury): to szalbierstwo artystyczne, pozory głębi, nietaktowna i bezwstydna odsłona ułomności z dziedziny psychopatii. O "Żywocie Józefa": przedstawienie o wielkiej randze, zbudowane na najwyższym tworzywie literackim.

Uwielbia klasyków i sprzeciwia się modnym repertuarom - zauważają krytycy.

Konrad Swinarski wystawia w Krakowie "Dziady", jest rok 1973. Przez dziesięć lat cała Polska będzie pielgrzymowała na ten spektakl. Holoubek też przyjechał. Wchodzi do Starego Teatru, widzi stół z misami jadła pośrodku foyer. Pachnie kaszą. Autentyczni krakowscy żebracy - dziady - siedzą na schodach wiodących na widownię. Aktor wychodzi z teatru.

- Te dziady spod kościołów, co to miało być? Aluzja do czego? - wspomnienie jeszcze dziś wzbudza w nim niesmak. - Co to miało wspólnego z "Dziadami" Mickiewicza? Czy Swinarski nie wiedział, że tytuł sztuki nie dotyczy dziadów dosłownych, tylko starej litewskiej ceremonii oddawania hołdu nieboszczykom? Wyszedłem na znak protestu.

Miał wcześniej awanturę ze Swinarskim. - Po co pan reżyseruje tego Dürrenmatta, tego Brechta - mówił - co za arcydzieła nam pan proponuje! Jakaś "Mutter Courage", przecież to w ogóle nie jest teatr, to jest zboczenie!

- O mało nie doszło do bicia - opowiada. - Okrzyknęli mnie wtedy wstecznikiem, który nic nie rozumie, tylko tkwi w jakiejś starożytnej szkole.

Porażony straszliwym "mmm"

"Nie jest piękny. Ma tylko cudowne oczy, bardzo jasne, które czasami wydają się niebieskie, a czasami bardzo zielone" - pisał Jan Kott zachwycony Holoubkiem - Goetzem.

Do kogo jest podobny? - zastanawiała się przed laty Maria Czanerle, autorka książki o aktorze. Jego postać jest jak znak zapytania - pisała. Plecy tworzą łuk z pochyłością głowy. Ręce zwisają jak u debiutanta. Oczy stanowią punkty magiczne.

Przychodził w latach 60. do domu Joanny Szczepkowskiej, wówczas nastolatki. Była przekonana, że strasznie się w niej kocha, bo tak wnikliwie na nią patrzy.

W jego spojrzeniu "coś demonicznego miesza się z bezbrzeżną melancholią" - pisano. Aktor tłumaczy, że intensywność spojrzenia to efekt wady wzroku.

Edyp wydarł sobie oczy. Bohdan Korzeniewski, reżyser i teoretyk teatru, powiedział: - I stało się coś najgorszego - zniknął. Przestał istnieć. Mimo tego niezwykłego głosu. Stracił oczy i wraz z nimi czarodziejską władzę nad widownią.

Prof. Edward Krasiński, historyk teatru: - Jakaś emocja emanuje z tego metalicznego głosu. Czarował widzów; nie musiał mieć maski ani kostiumu. Wystarczyło, że leciutko skręciwszy głowę, spojrzał na widownię i zaczął mówić. Gdy włączam radio i słyszę Holoubka, natychmiast zaczynam go słuchać. Ten zaśpiew, barwa, przeciąganie, sposób akcentowania działają magnetycznie, dodają tekstowi treści.

Jerzy Timoszewicz, historyk teatru: - Nawet tekst literacko drugorzędny potrafi podnieść - głosem. Sposób mówienia jest istotą jego aktorstwa. Najdziwniejsze, że ma złą dykcję. Sam się przyznaje, że sepleni.

Zapytano go, na czym polega tajemnica jego "intelektualnego" aktorstwa. Odpowiedział, że to proste - stara się przedłużać dźwięki.

Jechał w stanie wojennym ze Zbigniewem Raszewskim, teatrologiem, do Białołęki, profesor chciał odwiedzić internowanych studentów. Zatrzymuje ich patrol. Holoubek powolutku odkręca szybę. - Ja jestem posłemmm. "...Człowiek nie tyle odszedł, ile odpłynął porażony tym straszliwym mmm " - relacjonował Raszewski.

Wszyscy są zgodni: nigdy nie miał w sobie nic z amanta. Tuż przed wojną pewna żeńska klasa pominęła go w zaproszeniu na bal maturalny, gdyż dziewczęta - jak bezlitośnie przyznały - bały się, że przydepczą mu uszy.

- Fenomen Gustawa można wytłumaczyć tylko poezją - mówi Tadeusz Konwicki. - To, co nas czaruje, czego usiłujemy szukać w oczach, głosie, inteligencji, jest poezją, która na nas bardzo mocno działa. Odrywa nas od powszedniości, budzi jakieś przeczucia, unosi na wyższe piętro... Tajemnica Holoubka polega na jego duchowej ekspresji poetyckiej.

Usiadł skromnie i zakrył się gazetą

Po raz pierwszy Konwicki zobaczył Holoubka w Teatrze Współczesnym w "Mieszczanach" Gorkiego. Był początek lat 50. Aktor występował w Warszawie gościnnie z zespołem Teatru Śląskiego z Katowic.

Odwrócił się ku widowni i wtedy pisarz odczuł lekki dreszcz i zrozumiał, że styka się z jakimś nowym aktorstwem.

Andrzej Łapicki pamięta debiut Holoubka w stolicy po jego odejściu z Teatru Śląskiego. Jesień 1958 roku, na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego premiera "Trądu w Pałacu Sprawiedliwości" Bettiego, Holoubek jako sędzia Cust. Historia psychologiczno-kryminalna: sąd jest przeżarty korupcją, śledztwo ma wskazać winnego. Cust - on jest winny - ubiega się o fotel prezesa, zręcznie eliminuje przeciwników. Jeden zwariuje, drugi umrze na apopleksję. Cust zwyciężył. Lecz oto wstępuje na wysokie schody, by przed Pierwszym Prezesem oskarżyć samego siebie.

- Wszedł na scenę, usiadł skromnie w kącie i zakrył się gazetą - opowiada Andrzej Łapicki. - I nie mogłem oderwać od niego wzroku. Ściągał uwagę widza ogromnym wewnętrznym skupieniem. Położył wszystkich na łopatki. Tu już były karty rozdane, wszyscy wiedzieli, ile kto jest wart i na kogo można stawiać, a on przychodzi z prowincji i wszystkich kosi! To był fenomen.

Zbigniew Zapasiewicz oglądał "Trąd..." kilkakrotnie. - Gustaw wniósł sposób grania, który był nam obcy. Nas uczono, że rola to jest gorset, który aktor ma na siebie nałożyć. Ma się do niej dostosować wyglądem, sposobem poruszania, ma zagubić siebie, nie dopuszczać nadmiernie własnej indywidualności. Holoubek wprowadził aktorstwo osobiste, osobowościowe, referował rolę poprzez siebie, wykorzystywał ją do tego, żeby od siebie powiedzieć coś o świecie. To powodowało u widzów wrażenie, że on się zachowuje zupełnie prywatnie. Dla nas było niepojęte, że tak można grać.

Jego profesor z krakowskiej szkoły teatralnej Władysław Woźnik zakrzyknął po spektaklu: - Czy pan zwariował? Dlaczego pan sprzedaje wszystko, co ma najlepsze? Co pan zrobi, gdy przyjdzie panu zagrać Hamleta?

"Zjawia się na scenie, jakby się tam zabłąkał z ulicy albo z widowni" - pisał Stanisław Dygat. "Powoli zaczyna interesować się tym, co dzieje się na scenie, jakby wciąga się, daje się wciągać w cudze sprawy i jakby powoli je sobie przyswaja. Wraz z sobą wciąga w to wszystko widzów".

Intronizacja Holoubka w Warszawie - pisali krytycy.

Po latach opowiadał, że w tamtym czasie uderzyła go w warszawskich teatrach sztuczność, deklamacja, emfaza, brak prawdy w grze aktorów. Ich rutyna, zdawkowość, kokietowanie widowni. - Mój bunt polegał na tym - wspomina - żeby powiedzieć Warszawce, że tak się nie gra.

Płacze i smarka

Na egzamin wstępny do Studia Aktorskiego przy Teatrze im. Słowackiego w Krakowie, tuż po wojnie, przygotował wiersz Słowackiego "Testament mój". Recytując, płacze i smarka. Cisza. Egzaminator: - Czy pan jest przy zdrowych zmysłach? To jeden z pogodniejszych utworów Słowackiego! A poza tym - zawiesił głos - pan nie wymawia aż sześciu liter... Przyjęli go.

Studio mieści się w trzech pokojach w kamienicy przy Szpitalnej. Mało miejsca do grania, uczą się głównie mówienia z Władysławem Woźnikiem. On uświadamia Holoubkowi, że poezja to nie tylko tekst poetycki, lecz sposób życia i widzenia świata. Profesor Zygmunt Leśnodorski opowiada o teatrze europejskim. Kompozytor Artur Malawski uczy muzyki. Reżyser Teofil Trzciński czuwa nad dykcją. Karol Frycz mówi o sztuce. Wśród studentów: Halina Mikołajska, Aleksandra Śląska, Andrzej Szczepkowski, Stanisław Zaczyk, później dołączy Tadeusz Łomnicki. Olśnieni końcem wojny, w drewniakach, dzielą się paczkami z Unry i zachłannie rzucają się na każdą proponowaną im rólkę. W krakowskich teatrach mogą oglądać najlepszych: Osterwę, Leszczyńskiego, Dulębę, Ćwiklińską, Solskiego, Kurnakowicza.

Gustaw Holoubek waży 49 kilogramów, ma gruźlicę; przez tę chudość i uszy kierują go w stronę aktorstwa komicznego. W mieszkaniu u Aleksandry Śląskiej staje przy piecu, grzeje się od kafli i pięknie śpiewa cygańskie romanse. Śląska się w nim kocha.

Przyszedł posłaniec z Teatru im. Słowackiego z poleceniem od dyrektora Juliusza Osterwy, reżysera "Wesela": Holoubek ma natychmiast zgłosić się do teatru i zagrać w zastępstwie rolę Wojtka. (Osterwa nie wyobrażał sobie, by student szkoły aktorskiej nie znał na pamięć sztuki Wyspiańskiego). Za kulisami drżący Holoubek czeka na wejście w drugim akcie. Zjawia się Osterwa (dla młodziutkiego aktora to Bóg), sączy w ucho Holoubka nastrój sztuki, znaczenie owego "Chyćcie broń!". Młodzieniec wniebowzięty; wychodzi na scenę, gra z płaczem. W kulisie Osterwa mówi: - Byłeś nadzwyczajny. Na szczęście nikt cię nie słyszał.

Zrozumiał przestrogę: nie wystarczy uniesienie, trans, maligna; do publiczności dociera się za pomocą techniki.

Powtórzył tę lekcję wiele lat później. Próbował w Teatrze Dramatycznym rolę Leara w 1977 roku. Nad bezwładnym ciałem króla stoi córka Kordelia, młoda Joanna Szczepkowska, i z egzaltacją rozpacza. Przy słowach: "Twoje pukle białe..." osiąga szczyt patosu. Holoubek wstaje z podłogi, otrzepuje się i mówi: - Joaśka! Pukle białe to znaczy, że on jest siwy po prostu. Nic więcej!

Ślepy bieg

W 1949 roku Woźnik dostaje dyrekcję Teatru Śląskiego im. Wyspiańskiego w Katowicach; Holoubek dołącza do jego zespołu.

W mrocznym od pyłu powietrzu, pośród ziejących ogniem kominów, w plątaninie szyn dusi się i chce z tej brzydoty uciekać. Ale teatr już go wessał.

Jest starym ptasznikiem w "Mieszczanach", Łatką w "Dożywociu", Królem w "Mazepie", Filonem w "Balladynie", Doktorem Rankiem w "Norze", Fantazym. Lecz gra też w socrealistycznym szmelcu. Jest Feliksem Dzierżyńskim w filmowym epizodzie. (- Ten Dzierżyński ma złe spojrzenie - zauważył wysoki funkcjonariusz na pokazie filmu dla partii). Nosi peruki, sztuczne wąsy, brody, siwiznę i bogate kostiumy. Objeżdża z teatrem województwo od Częstochowy po Bielsk. Nieopalone sale, podpita widownia, powrót do domu po północy.

Żona Danuta Kwiatkowska, koleżanka ze studiów, gra w Śląskim Norę, Balladynę... - Wielki talent tragiczny, który został całkowicie wymazany w Warszawie - powie o niej Holoubek po latach. W 1951 roku rodzi im się córka Ewa.

Holoubek zbiera świetne recenzje, dostaje państwowe nagrody. Gruźlica daje mu o sobie znać ciągłą ekscytacją i gorączką.

List do Bohdana Korzeniewskiego, kierownika artystycznego Teatru Narodowego w Warszawie: "Stalinogród, 28.X.53 (...) Zawsze pragnąłem i pragnę pracować pod Pana kierownictwem. Wydaje mi się, że moje coraz bardziej nikłe nadzieje na teatr twórczy, o zamierzonej i realizowanej idei artystycznej, urzeczywistniłyby się przy Pana pomocy. Zrobię wszystko, żeby się stąd wyrwać. Nie będzie to łatwa sprawa. Spodziewam się wielu trudności ze strony (...) tutejszych władz. Jedynym argumentem, którym mogę operować, są względy zdrowotne".

Partia zgadza się na przeniesienie Holoubka do Warszawy. "Stalinogród, 17.V.54 (...) I jeszcze jedna prośba, już moja osobista i bardzo gorąca. Powiem prosto: bardzo bym nie chciał grać Stalina, Panie Dyrektorze. (...) Nie chciałbym wchodzić tą rolą do Warszawy".

Do angażu w Narodowym nie dojdzie z powodu dymisji Korzeniewskiego.

W 1954 roku Holoubek obejmuje na dwa sezony kierownictwo artystyczne Teatru Śląskiego. Partia naciska, żeby wstąpił w jej szeregi. Odmawia. Partia krytykuje go za wybory repertuarowe, jej zdaniem rozbieżne z potrzebami społeczeństwa. Zaprosił do Katowic Tadeusza Kantora, powstała piękna inscenizacja "Czarującej szewcowej" Lorki. Formalistyczna - uznała partia. Holoubek odchodzi ze stanowiska i jedzie do Zakopanego, by leczyć gruźlicę.

"Zatraciłem się w teatrze bez reszty" - podsumował w swej książce pracę w Katowicach - "przesłonił mi wszystko inne. (...) Dopiero po upływie wielu lat, kiedy zdobywana wiedza kazała mi szukać odpowiedzi na sens uprawiania teatru, na jego pożytek, zatrzymałem się w tym ślepym biegu. Stanąłem, żeby spojrzeć za siebie i stwierdzić, że wszystko (...) było tylko pasją, spalaniem się, pławieniem w ekstremalnych przejawach życia (...). Nie szukałem ani przyczyn, ani nie przewidywałem skutków tych bezustannych wybuchów emocji. Szafowałem nimi spontanicznie, bez żadnej kontroli, a więc niewątpliwie głupio".

I wykrzyczał Sartre'a

Gdy angażuje się w Warszawie w Ateneum jesienią 1957 roku, koledzy żegnają go słowami: - Tam cię zmielą następnego dnia jak w młynku do kawy!

Poszedł do fryzjera w hotelu Bristol.

- Kto pana strzygł? - fryzjer patrzy z niesmakiem.

- Fryzjer w Krakowie...

- Z tą głową nie da się nic zrobić! I wypraszają go z zakładu.

Poszedł do restauracji aktorów w SPATiF-ie. Próbuje się odezwać. - Ty lepiej nic nie mów - ostrzega go Halina Mikołajska - bo nie masz zielonego pojęcia o tym, co tu się dzieje w Warszawie...

"Warszawski tygiel był największy i bulgotał najgłośniej" - pisał w książce. "Nie ulec jego miazmatom, nie dać się wciągnąć w grę podwójnej moralności, podwójnej buchalterii intelektualnej, było sztuką trudną".

Dyrektor Ateneum Janusz Warmiński spaceruje z nim nocami po moście Poniatowskiego i prowadzi interesujące rozmowy, lecz w całym sezonie nie znajduje dla Holoubka roli. - Aleksandra Śląska, żona Warmińskiego, informowała go, że jestem komikiem - wspomina aktor.

Przenosi się do Polskiego. Dostał garderobę w piwnicy. Nie odpowiadają na jego "dzień dobry". W tym teatrze o silnych przedwojennych tradycjach, ostrych hierarchicznych podziałach jest nikim. Gdy próbują "Trąd w Pałacu Sprawiedliwości", Holoubek dostaje kostium Custa przeszyty z innych kostiumów.

Coś dziwnego dzieje się na próbie generalnej. Dyrektor Stanisław Witold Balicki każe sprowadzić krawca i uszyć dla Custa garnitur z najlepszej wełny. Z elegancką kamizelką w paski.

Andrzej Łapicki: - Środowisko starszych aktorów nie było zachwycone jego olśniewającym debiutem w "Trądzie...", bo zaczął im nagle zagrażać.

Wiosną 1959 roku Balicki informuje Holoubka, że wprawdzie widziałby go w "Fantazym", ale Fantazego powinien grać Jan Kreczmar, więc w następnym sezonie nie będzie dla niego roli. - Dał mi do zrozumienia, że siła tej ekipy jest taka, iż nie dopuszczą do obsadzenia mnie - wspomina Holoubek. Złożył wymówienie.

Nazajutrz wczesnym rankiem pukanie do drzwi, Holoubek w piżamie. Dyrektor Teatru Dramatycznego Marian Meller przyniósł osobiście formularz angażu. - I proszę sobie wpisać pensję, jaką pan chce...

Jego pierwszą rolą w Dramatycznym jest Goetz w sztuce "Diabeł i Pan Bóg" Sartre'a. - Postanowiłem się zemścić na Balickim, który powiedział mi, że nie powinienem grać wielkich ról - opowiada - bo jestem chory na płuca, a w Teatrze Polskim trzeba głośno mówić... I wykrzyczałem tego Sartre'a strasznie energicznie i z temperamentem.

Prof. Edward Krasiński: - Pamiętam go z czasów Custa, Goetza. Nerwowiec, taki nasz buntownik, aktor pokolenia, które miało wtedy 20, 30 lat.

Dotąd przystosowywał siebie do postaci. Od roli Custa (ma wtedy 35 lat) odrzuca sztuczne wąsy i peruki, ściera szminkę, rozstaje się z zewnętrznym rynsztunkiem aktora - nawet gdy gra królów, nawet gdy o przyciemnienie włosów do roli Poety w "Lawie" prosi go Konwicki - i nagina, podporządkowuje sobie bohaterów.

Pisał Andrzej Kijowski w 1960 roku: "...Zagra każdą rolę z wyjątkiem amantów i hetmanów, każdą rolę, w której będzie chociaż cień dwuznaczności, paradoksu, groteski lub tragizmu, w każdej z tych ról będzie jeden i ten sam. Lecz nie jest to jedność maniery, jest to jedność psychologiczna, która zostaje zachowana we wszystkich wcieleniach. (...) Swoją własną, najbardziej własną i najbardziej intymną problematykę znajduje na scenie, w grze (...); zadaje sobie i tym, co patrzą na niego, to proste pytanie: kim właściwie jestem?".

Cud się stał

Droga do Custa trwała dwa lata, wiodła przez bezczynność i pustkę choroby.

Zakopane, Sanatorium Pocztowców na Antałówce, późna jesień 1955 roku. Pacjent jest w ciężkim stanie, nie nadaje się do zabiegu. Zaraził żonę. Zagrożoną córkę umieszczono w prewentorium dla dzieci, spędzi tam dwa lata. Podczas odwiedzin rodzice będą z nią rozmawiać z odległości, zabronione przytulanie.

Gustaw Holoubek leży w śpiworze na balkonie. Liczy kawki, reguluje oddech, patrzy na ośnieżone szczyty. Podają mu eksperymentalnie streptomycynę.

To się przyplątało na początku wojny. We Wrześniu zaciągnął się na ochotnika do piechoty. Miał szesnaście lat.

Wychował się na książkach Sienkiewicza, którego lektura była dla niego i jego pokolenia - jak napisał wiele lat później - polską książeczką do nabożeństwa. "My, którzy z tego dzieła czerpaliśmy bezkrytycznie i z pełną wiarą w spisywaną prawdę, zostaliśmy zaszczepieni chorobą. Chorobą o początkowo łagodnym przebiegu, ale pozostawioną bez leczenia, w skutkach tragiczną. Przecież nie skądinąd, a przede wszystkim z Sienkiewicza, z jego kodeksu patriotyzmu wzięła się u nas wiara w naszą mocarstwowość, w niezwyciężoną siłę naszego oręża, w posłannictwo w obronie wiary i wszystkiego, co szlachetne, przed najazdem wszelkiego autoramentu barbarzyńców. To z tego powodu nie trzeba nas było namawiać, abyśmy w roku trzydziestym ósmym wyszli na ulicę pod pomniki naszych bohaterów z transparentami i krzykiem: Prowadź, wodzu, na Kowno i Zaolzie . Abyśmy potem w trzydziestym dziewiątym z radością, w cudownym poczuciu niezagrożenia, my, szesnastoletni, zarzucili karabiny na ramię i poszli na wojnę...".

Z Krakowa wyruszyli na wschód. W Jarosławiu stoczyli pierwszą bitwę z patrolem niemieckim. Dotarli do Lwowa. Uchodzili przed armią radziecką. Za Sanem wpadli w ręce Niemców. Holoubek trafił do obozu jenieckiego koło Magdeburga, potem do obozu w Toruniu. Głód i mróz. Zwolniony wiosną 1940 roku jako małoletni, wrócił do domu z gruźlicą. Pielęgnowała go matka. Do końca wojny pracował w krakowskiej gazowni. "Każdą słabość przeżywałem w panicznym strachu" - pisał.

W 1946 roku leczył się w sanatorium PCK na Chramcówkach. Trzy lata później nastąpiło pogorszenie. "Odpędzałem ten koszmar od siebie tygodniami, miesiącami, kiedy płynącą ze mnie krew kryłem przed oczami najbliższych, kiedy każda noc była przerażającą walką między nadzieją a rozpaczą, a dzień paniczną ucieczką do ludzi, do bycia wśród nich do upadłego, za wszelką cenę". Operacja.

Kiedyś w dzieciństwie przeżył po przebudzeniu chwilę olśnienia. Odczuł wielką radość z zimowego poranka, z własnego istnienia, z urody życia. Dobiegając osiemdziesiątki, tak opisze ten moment: "W tej jednej chwili niezawinionego uniesienia powiek zostaliśmy skazani na wieczną pamięć o piękności świata. Choć całe życie będzie temu przeczyć. Choroby, ciemnota naszego umysłu, brzydota i nikczemność ludzi, rozpaczliwa odległość Boga i codzienna bliskość zła - na tym jednym śladzie, na tym jednym porażającym skurczu pamięci oprzemy cały sens istnienia, nieustającą tęsknotę do miłości".

Kiedy więc leży teraz na balkonie i liczy kawki, nagle postanawia, że nie umrze.

Pewnego dnia lekarka oznajmia po badaniu: - Stał się cud. I obejmuje go płaczącego.

Ewa

Rodzice rozeszli się w 1961 roku, miałam dziesięć lat. Nie pamiętam ojca z dzieciństwa, nasze kontakty były ograniczone. Mam taką fotografię z Katowic: on siedzi na leżaku w ogrodzie, ja na jego kolanach... Potem co roku spędzałam z nim miesiąc wakacji. Przez to dzieciństwo... nieudane... tkwiła we mnie bariera, trudno mi było przełamać nieśmiałość.

Widziałam każde przedstawienie Dejmkowskich "Dziadów", przemykaliśmy się z synem Kazimierza Dejmka na widownię. Gdy ojciec mówił Wielką Improwizację, ciarki mi chodziły po plecach. Byłam z niego dumna. Właśnie wtedy brakowało mi go najbardziej. Chciałam z nim mówić o "Dziadach", o teatrze, tyle rzeczy chciałam od niego usłyszeć! Teatr mnie pasjonował, a jednocześnie się go bałam. Nie wiedziałam, co chcę robić w życiu. Jeździłam konno, uciekałam od rzeczywistości, zatracałam się w galopie. Tato mówi z przestrachem: "Ty chyba nie zostaniesz dżokejem?". Skończyłam archeologię śródziemnomorską.

W 1975 roku poszłam na przesłuchanie do teatru dla dzieci Guliwer. Jestem aktorem lalkarzem. Ojciec był raz na moim przedstawieniu. Gdybym go zapraszała, to by przychodził częściej.

Chodziłam na wszystkie sztuki, w których grał.

Mało rozmawialiśmy. Może gdyby ode mnie wychodziła inicjatywa... Ale nie chciałam się narzucać, wydawało mi się, że zabieram mu czas. Nie było między nami otwartości. Bałam się, że pomyśli: "Ona jest jakimś nieudacznikiem". Zawsze mówiłam, że wszystko idzie mi świetnie. Takie nazwisko ciąży. Bo czym ja jestem w porównaniu z ojcem?

Kiedyś mi powiedział, że za mało czasu nam, dzieciom, poświęcał. Że ma wyrzuty sumienia. Nie czuję żalu do ojca. Bardzo go kocham.

Riccardo Fontana przypina gwiazdę Dawida

Od 1963 roku Holoubek gra w Teatrze Narodowym pod dyrekcją Kazimierza Dejmka. Najbardziej narodowy reżyser z najbardziej narodowym aktorem - pisano potem. Połączyła ich - jak mówi aktor - ta sama religia artystyczna. Upodobanie do ascezy, odrzucenie wszelkiego baroku, pogarda dla efekciarstwa, szacunek dla słowa i teatru, niechęć do mód.

Mowa jest głównym środkiem wyrazu w teatrze i nie zastąpią jej żadne eksperymenty - powtarza Holoubek. Dejmek formułuje swój lapidarny program: aktorzy muszą się uczyć istotnie mówić, a publiczność - istotnie słuchać. Gdy reżyseruje "Elektrę" w Dramatycznym (1973), przemawia wściekły: - Czy tu jest dyrektor, który mógłby zwrócić uwagę aktorowi Holoubkowi, że po polsku nie ma słowa rypaczka tylko rybaczka i nie szółwiem, ale żółwiem!

Holoubek: przedmiotem dociekania twórców stają się procesy fizjologiczne. Kuper kury w momencie składania jajka - przekrwienie, ból, krwawienie... Niby dlaczego nie pokazywać Hamleta mającego kłopoty z prostatą? Awangarda zamienia duchowość w szok. Lecz widz bardziej potrzebuje ładu i piękna niż drastyczności.

Dejmek: awangarda to łupież; dziesiąta woda po Piscatorze i Brechcie; monstrualne huby, które zagłuszają autora i aktora... Dejmek będzie brnął w swój program wierności reżysera wobec tekstu; będzie stawał się w swej sztuce hermetyczny. Omszała klasyka - napiszą w końcu o jego Teatrze Polskim z przełomu lat 80. i 90. O Teatrze Ateneum Holoubka mówią dziś, że to muzeum.

Kaktus, osobny, okryty skorupą, rozjuszony kąsa - tak widzą Dejmka. Magik, czarodziej, hipnotyzer, wyrafinowany ironista z poczuciem śmieszności na swój własny temat, uwodzi rozmówcę - tak postrzegają Holoubka - a obaj starannie skrywają nieśmiałość.

W Narodowym lat 60. przeżywają świetny okres artystyczny.

Riccardo Fontana, ksiądz pełen wiary w sprawiedliwość Piusa XII, chce usłyszeć od Stolicy Apostolskiej słowa obrony Żydów mordowanych w hitlerowskich obozach. Dociera do nuncjusza, ojca generała, kardynała i samego papieża. Nadaremnie. Papież pozostanie obojętny. Holoubek - Fontana, tyłem do widowni, przypina sobie gwiazdę Dawida, pójdzie dobrowolnie do Auschwitz. Czanerle tak pisała o tej scenie z "Namiestnika" Hochhutha w reżyserii Dejmka (1966), z wybitną rolą Holoubka: "Grał już tylko plecami, ale wrażenie, jakie ona wywierała, odbijało się na twarzach obecnych jak w lustrze".

Dejmek uważał, że "Namiestnik" to jedna z najlepszych jego reżyserii i wspaniała kreacja Holoubka. - Ale tak się przyjęło - mówił z goryczą - że "Namiestnika" nie ma, a są "Dziady".

Słuchały go nawet krzesła

- Wielkiej Improwizacji oni właściwie nigdy nie próbowali - opowiada reżyser Maciej Prus, asystent Dejmka podczas realizacji "Dziadów" jesienią 1967 roku. - Któregoś dnia, gdy stanęły na scenie niedokończone dekoracje, Holoubek przyjrzał się im i zażartował: "Gramy jak na klepisku", bo były gołe deski, "To ja powinienem zagrać trochę z chłopska...". Zaczął zaciągać, parodiował tak przez dwa wiersze, oparł się na kolanie i... zaczął mówić. Było nas czworo na widowni. Od tamtej chwili wierzę w metafizykę teatru, wierzę, że Holoubka musiały słuchać nawet puste krzesła. Jego interpretacja była prosta jak czytanka dla dzieci. Jasna i przejrzysta. Na koniec krzyknął z rozpędu: "...żeś ty nie ojcem świata, ale.../ Carem!", to "carem" w oryginale krzyczy szatan, i zapadła cisza. Asystentka płakała. Holoubek bardzo wolno schodził ze sceny, ale nie w stronę saloniku dla aktorów, tylko w odwrotną, widać było, że chce być sam. Wtedy zerwała się Krystyna Mazurowa z uwagami na temat dykcji. Nagle ryk Dejmka: "Proszę zostawić pana Holoubka w spokoju!". Siedział oniemiały i tarmosił swoje okulary.

Erwin Axer, reżyser i wieloletni dyrektor Teatru Współczesnego: - Bezwiednie wstałem z krzesła. To był piorun z jasnego nieba. Tak powiedzianej Wielkiej Improwizacji jeszcze nie słyszałem. Na tle spektaklu - tylko poprawnego - uderzała nieoczekiwaną siłą i oryginalnością. Religijność Mickiewicza w III części "Dziadów" jest autentyczna - mam na myśli walkę Konrada z Bogiem i monolog Księdza Piotra. Dejmek tę religijność stylizował, odebrał jej bezpośrednią wiarę, przez sposób inscenizacji ujął w cudzysłów. Gustaw bezpośredniością swoją utracone przywrócił i wzmocnił. Nowość interpretacji polegała na walce z Bogiem na rozumy o prawa serca. Dotąd walczono sercem przeciwko rozumowi Bożemu. Holoubek - zgodnie z rodzajem swojego talentu - walczył z Bogiem na rozumy. Niemniej myśli Mickiewicza moim zdaniem nie spaczył, tylko ukazał ją w nowym świetle.

Zbigniew Zapasiewicz: - Sprawiał wrażenie, że te myśli uderzają go w tej chwili. Była to niezwykle emocjonalna, ale intelektualnie zdyscyplinowana dyskusja z przeciwnikiem o pryncypiach. Jego argumenty były krystalicznie przejrzyste i nas, widzów, szalenie w tę dyskusję wciągał.

Jerzy Timoszewicz: - Całe lata miałem usta zamknięte, bo nie wypadało mówić źle o przedstawieniu, które odegrało tak ogromną rolę w polityce i kulturze. Jako inscenizacja nie było niczym wybitnym. Wielka Improwizacja była wypowiedziana genialnie. Przerobić poetycki tekst metaforyczny na racjonalny - to nie jest proste, a Holoubek to zrobił. Było to apogeum Holoubka mówiącego tekst, ale postaci Konrada nie stworzył.

Nosił brązowe spodnie i białą luźną koszulę. Mówił przez 22 minuty. Halina Mikołajska powiedziała, że nie zdziwiłaby się, gdyby pod koniec Improwizacji lewitował. Po każdym przedstawieniu był chudszy o parę kilogramów. Opowiadał potem, że na premierze, by pohamować wzruszenie, wyobraził sobie zamknięty pokój z jednym tylko słuchaczem - i do niego mówił. Czuł się niesiony na skrzydłach. Ten jedyny raz w swej karierze zatracił granicę między własną grą a uczuciami widzów; występował w ich imieniu, za nich mówił. Nie udźwignąłby tej roli - wyznał - gdyby nie dotknął go Anioł.

Na sesji naukowej w 1981 roku na Uniwersytecie Warszawskim wspominał: "Kiedy w Dziadach Dejmka wchodziło się na scenę, (...) wchodziło się w jakąś szczególną atmosferę pojednania, kontaktu, inspiracji płynącej z widowni. Nie, inspiracja właściwie płynęła zewsząd. (...) Cieszyliśmy się przede wszystkim z działania teatru".

Tadeusz Konwicki z przekorą relacjonował swoje wrażenia Stanisławowi Dygatowi: - Trochę przysnąłem, a potem obudził mnie straszny krzyk Gucia.

W końcowej scenie Konrad w kajdanach powolutku idzie ku widowni. Kurtyna.

Gdyby grała dupa wołowa

Po drugim akcie głęboka niechęć malowała się na twarzy Zenona Kliszki. Ten członek Biura Politycznego KC PZPR, prawa ręka Władysława Gomułki, pytał z niepokojem Stanisława Witolda Balickiego, dyrektora generalnego w Ministerstwie Kultury, dlaczego to przedstawienie takie pobożne. W trzecim akcie spurpurowiał przy słowach: "Plwajmy na tę skorupę", które jeden z aktorów wypowiedział w stronę jego fotela. W KC Kliszko oświadczył, że "Dziady" Dejmka są fideistyczne i antyrządowe. Warszawa huczała, że Holoubek zszedł do pierwszego rzędu i potrząsnął kajdanami nad głową ambasadora radzieckiego.

"Gdyby jakiś inny aktor grał Konrada - zanotował w dzienniku profesor Zbigniew Raszewski - może by publiczność nie odnosiła tego wszystkiego do siebie z taką ochotą. Ale (...) Holoubek jest właśnie klasycznym przedstawicielem dzisiejszej inteligencji polskiej i mistrzowskim wyrazicielem jej zainteresowań, postaw i nastrojów".

Dejmek uświadamiał sobie, że on i jego spektakl, i Gustaw-Konrad zostali użyci do ordynarnej partyjnej prowokacji. Powiedział po latach: - Nawet gdyby na scenie grała dupa wołowa, to i tak scenariusz wydarzeń byłby taki sam.

Holoubek nie miał poczucia uczestnictwa w wypadkach politycznych, raczej w jakimś ekscytującym hazardzie. Koledzy odprowadzali go po przedstawieniach do służbowego samochodu Dejmka, by wrócił do domu bezpiecznie. Oczekiwała go druga żona, aktorka Maria Wachowiak, i właśnie urodzona córka Magdalena.

Po zdjęciu "Dziadów" odbywa się pod koniec lutego 1968 roku debata w SPATiF-ie. Dejmek, Axer, Korzeniewski, aktorzy Narodowego postulują wznowienie przedstawienia. Partyjni notable są przeciw. Około piętnastej głos zabiera wyraźnie zniecierpliwiony Holoubek: - Społeczeństwo jest bez wątpienia za socjalizmem, ale nikt w Polsce nie będzie popierał ludzi, którzy zdejmują "Dziady". Może tych ludzi po prostu czas zmienić? - pyta. Witolda Fillera, który zaatakował "Dziady" w telewizji, nazwał szmatą.

Już po demonstracjach Marca '68 zagrali trzy zamknięte przedstawienia dla aktywu partyjnego. Na pierwsze przybyli robotnicy z FSO, Kasprzaka, Huty Warszawa - w ciemnych ubraniach. I nieogoleni oficerowie służby bezpieczeństwa udający robotników. Profesor Raszewski siedział w kabinie elektryków i z odległości kilku metrów widział nienaturalną bladość Holoubka, i że drży na całym ciele, gdy zaczyna Improwizację. Jego głos stopniowo wzbierał pasją, nabrał przenikliwego nosowego brzmienia, trema spłynęła i Holoubek zapanował nad widownią. Wybuchły wielkie oklaski.

Na drugim pokazie zasiedli w krzesłach zawodowi aparatczycy. Kasłali nieustannie. Zdenerwowany Holoubek nadrabiał patosem.

Kajdany Konrada Dejmek ofiarował Raszewskiemu. Po wyrzuceniu z Narodowego i z partii będzie przez kilka lat za granicą artystą wędrownym. Wraz z nim odeszło z teatru trzydziestu aktorów; Holoubek trafił do Ateneum.

Dziecinny spór właśnie się skończył

A finał współpracy tych dwóch artystów, którzy zawsze okazywali sobie nadzwyczajny szacunek, niemal kult? - Jak z magla - mówi dziś Gustaw Holoubek.

W rocznicę Marca w 1981 roku Dejmek i Holoubek spotkali się na Uniwersytecie Warszawskim ze studentami, mówili o "Dziadach". - Dwie ikony bohaterów, którzy pobudzili opozycję - wspomina prof. Edward Krasiński. Dejmek podkreślił, że Holoubek "stworzył jedną z największych ról po drugiej wojnie światowej". Aktor podziękował reżyserowi za tamto wielkie wydarzenie artystyczne i historyczne.

"Solidarność" wniosła Dejmka na rękach do dyrektorskiego gabinetu w Teatrze Polskim. Gdy w stanie wojennym władza pozbawiła Holoubka dyrekcji Teatru Dramatycznego, przyjął go do Polskiego Kazimierz Dejmek.

Wkrótce obiegła Warszawę ta wściekła opinia Dejmka o aktorach, którzy talent - jego zdaniem - rozmieniają na politykę: "Aktor jest do grania jak dupa do srania". I o aktorach, którzy nie bardzo wiedzą, jak z twarzą zakończyć bojkot radia i telewizji: "Wielu nieskazitelnych miało dupę na rozżarzonej fajerce i rozglądało się nerwowo, jak z tej fajerki zejść".

- Zaangażował w Polskim mnie i innych zbiegów i wygnańców - wspomina Gustaw Holoubek - choć przecież był przeciwny naszej działalności. Naszą trójkę - Łapickiego, Szczepkowskiego i mnie - określał jako kretynów, którzy wdając się w politykę, doprowadzają teatr do upadku. A jednocześnie ofiarował nam w piwnicy lokal na konspirację... Wtedy wszyscy oburzaliśmy się na jego wypowiedzi. Z perspektywy czasu nie oceniam go surowo, próbuję zrozumieć, dlaczego jego poglądy były wtedy tak skrajnie różne od naszych. Dziś myślę, że był tknięty demonicznym, metafizycznym lękiem przed Rosją. Patrzył na nas jak na dzieci, które nie wiedzą, że rosyjski kolos nigdy nie zdejmie z nas swej "opiekuńczej" ręki.

W ciągu sześciu sezonów Holoubek zagrał w Polskim pięć ról. W 1987 roku mówił, że Dejmek ma wprawdzie dawne, wielkie ambicje, ale jego dobór repertuaru jest przypadkowy. Raz aktor odrzucił rolę. Innym razem zgłosił Dejmkowi, że nie może się porozumieć z reżyserem. Następnego dnia rano zobaczył na tablicy ogłoszeń komunikat, iż nie jest już członkiem zespołu. Odwrócił się na pięcie i wyszedł z teatru. Dejmek tłumaczył w prasie: "Holoubek wykręcał się, jak mógł, od wykonywania swoich obowiązków. (...) Dla nas nie miał czasu, miał go na zagraniczne chałtury". Był rok 1989. Do śmierci Dejmka w grudniu 2002 roku już nigdy ze sobą nie rozmawiali.

- Od czasu gdy wyrzucił mnie z teatru, przestałem go znać - opowiada Holoubek. - Dałem mu to odczuć, nie witając się z nim przy najbliższym spotkaniu. I tak to trwało... Stałem w orszaku za jego trumną w Teatrze Polskim. Przemówienia... Przy katafalku siedziała jego żona. Podszedłem. Pocałowałem ją w rękę. Zanim powiedziałem cokolwiek, ona ujęła moją głowę i ucałowała mnie. Ten gest oznaczał dla mnie, że Dejmek musiał żałować tego, co się stało, i że nasz dziecinny spór właśnie się skończył.

Magdalena

Nazywano mnie Guga, tak jak tatę w dzieciństwie, bo byłam do niego bardzo podobna. Pamiętam ojca stawiającego pasjansa. Bardziej pamiętam go ze spacerów, kiedy nie mieszkał już z nami. Dostałam od niego moje pierwsze, wymarzone, czerwone dżinsy. Nie wstydził się mówić, że mnie kocha. Zabierał mnie i siostrę Ewę na wyścigi konne, na lody, do teatru. Na wakacje w Zakopanem. Był jednak ojcem od święta i nie brał udziału w moim wychowaniu.

W 1982 roku wyjechałam do Niemiec. Pracuję w ośrodku wychowawczym dla trudnej młodzieży. Chłopcy są przeważnie po wyrokach. Ostatniego sylwestra spędzałam razem z ojcem w Bukowinie; zapytał mnie, czy nie odczuwam lęku, pracując z tą młodzieżą. Wzruszyło mnie to i rozbawiło.

Gustaw Holoubek: "Ewę bardzo kocham (...). Młodszej córki po prostu nie znam"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji