Artykuły

Śmiech, śmierć i bardzo dużo bimbru

"Czaszka z Connemary" w warszawskim teatrze Ateneum to spektakl karkołomny. Brutalny śmiech, a może nawet rechot, służy w nim oswojeniu śmierci.

Bimber pije się pełnymi szklankami, gada językiem, jakiego nie usłyszycie na salonach. O zmarłych mówi się tak, jakby wciąż byli wśród żywych albo odeszli przedwczoraj. Tak jest we wsi Connemara, niezmiennie od dziesięcioleci. Stara Maryjohnny wpadnie wysępić lufę do starego Micka Dowda. To jest życie, lepszego nikt nie potrzebuje. "Czaszka z Connemary" należy do tzw. trylogii leenańskiej, która przyniosła Martinowi McDonaghowi sławę. Znamy pozostałe jej części - "Królową piękności z Leenane" i "Samotny zachód". Irlandzki pisarz sportretował w nich mały świat, który urasta do wymiaru kosmosu. Stara kobieta w toksycznym związku z córką, gdzieś na granicy miłości i nienawiści - w pierwszej sztuce. Dwaj bracia biorący się za łby, żeby zagłuszyć kompleksy, wściekłość i ból - w drugiej. Leenane czy Connemara nie mają wiele do zaproponowania, ale można tam żyć. Żłopiąc bimber małymi łykami. McDonagh traktuje bohaterów bez ckliwości, ale wyrozumiale. W "Czaszce z Connemary", co ją w warszawskim Ateneum wystawił Kazimierz Kutz, ludzie są tylko ludźmi. Maryjohnny (Teresa Budzisz-Krzyżanowska) siada za stołem u Micka Dowda (Jan Kociniak) i pomiędzy opowieściami o tym, co przyniósł kolejny taki sam dzień, trwożliwie zerka na ścianę, na drewniany krzyż. Mickowi wystarczy bimber i wspominanie żony. Zabił ją sam, ponoć niechcący. Po pijaku rozbił samochód.

Jest jeszcze młody Martin (Łukasz Nowicki), który za wszelką cenę chce się poczuć szanowanym, bardzo męskim mężczyzną, i stary policjant Thomas (Marian Glinka), przed samym sobą udający wzorowego stróża prawa. Żałośni jacyś, marni, mali, a mimo to ma się wrażenie, że na Scenie 61 w Ateneum pokazano nam kogoś bliskiego. Autor i reżyser nie dopuszczają bowiem, byśmy zdobyli się na ostry osąd, stanęli ponad postaciami dramatu, chełpiąc się, że to dobrze, iż jesteśmy inni. Bo może wcale nie jesteśmy. Może po cichu plączemy nad kolejnym takim samym dniem. Kazimierz Kutz broni tych ludzi, Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Jan Kociniak, Łukasz Nowicki i Marian Glinka dają im cieple barwy. Ale nie pierwszorzędne aktorstwo jest esencją seansu w Ateneum. To prawda, Budzisz-Krzyżanowska daje Maryjohnny prowincjonalny rdzeń i kobiecą mądrość, by nie powiedzieć: klasę. Kociniak nasyca Dowda ironią i tragicznymi nutami. Nowicki każe swojemu Martinowi skamleć o dobre słowo. Glinka wyposaża Thomasa w kostyczną postawę, by pokazać, że to tylko osłona przed światem.

Ale sednem "Czaszki z Connemary" jest śmierć. To sztuka czarna, śmieszna, chwilami nawet rubaszna. Rzecz w tym, że nawet najgrubsze słowa i żarty mogące wywołać nie śmiech, ale rechot widzów za adresata mają właśnie śmierć. Dowd trudni się sezonowo rozkopywaniem grobów. Wyciąga z trumien kości i czaszki, rozpoznając w nich dawnych mieszkańców Connemary. Znakomita scenografia Jerzego Kaliny rozciąga wąską przestrzeń izby Micka, by dać nam widok na cmentarz. Czujemy na plecach jego zimno. Organowa muzyka Jana Kantego Pawluśkiewicza też pachnie nieuchronnym. Wszystko to proch i pył - zdają się mówić McDonagh i Kutz. Znany z cierpkiego poczucia humoru, chętnie dowcipkujący na temat swego wieku reżyser znalazł w dramacie Irlandczyka pretekst, aby w niepoprawny, chwilami obsceniczny sposób rozprawić się z lękiem przed śmiercią. W świecie "Czaszki z Connemary" umieranie jest naturalne i oczywiste. Mali ludzie są tu, na ziemi, tylko tymczasem, czekając na podróż na drugą stronę. Wszystkich nas czeka cmentarz i łopata Micka Dowda - zdaje się mówić Kazimierz Kutz i śmieje się z tego do rozpuku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji