Artykuły

Iluzja od zaraz

Czy musimy po raz setny powierzchownie poruszać temat życia w wirtualnej rzeczywistości? - pisze dla e-teatru Katarzyna Zielińska w recenzji z "Życia do natychmiastowego użytku" Anny Burzyńskiej w Teatrze Nowym w Warszawie

Scena Kameralna Teatru Nowego jest bardzo malutka - widz ma wrażenie, że nic nie oddziela go od wąskiego pokoiku umeblowanego na czarno i napakowanego lokatorami. Są to: odziany w skóry samozwańczy boss Maks (groźny Andrzej Hausner) i jego - nie do końca z wyboru - "wyznawcy": Paula (Judyta Szymańska), Andżela (Agnieszka Sienkiewicz) i Ozon (Maciej Więckowski), a także brat Młody (Grzegorz Sierzputowski), dopiero co przybyły do miasta na studia. Sztukę Anny Burzyńskiej "Życie do natychmiastowego użytku", wyróżnioną w 2005 r. w Ogólnopolskim Konkursie na Polską Sztukę Współczesną, wystawiło w Nowym Stowarzyszenie DRAMA. Wyreżyserowany przez Andrzeja Pawłowskiego dramat, opowiadający o dzieciach-śmieciach ery internetowo-telewizyjnej, jest słabszy od innych tekstów tej autorki i wtórny w treści. Już sporo było sztuk o młodych ludziach bez perspektyw, a także o tzw. zgubnym wpływie telewizji i innych nieprawdziwych światów na nasze życie. Także ekran, który pojawi się pod koniec nad sceną i na którym będzie można porównywać aktorów w realu z ich kamerowym ujęciem, nie jest niczym nowym. W dodatku autorka, chcąc jak najwierniej oddać język młodych ludzi, desperacko naszpikowała dialogi wszelkimi możliwymi kolokwializmami - aż zęby bolą z przesytu, chociaż widzom w średnim wieku pewnie spodoba się ten flirt ze skondensowaną w proszku młodością.

Diagnoza postawiona w "Życiu", w założeniu pewnie mająca wstrząsać, jest mocno spóźniona: już to wszystko wiemy i co z tego? Ale diagnoza diagnozą, a na scenie pozostają ludzie, którzy jednocześnie śmieszą i budzą żal. Bliskość sceny - aktorzy grający tuż przy widzach - sprawia, że, chcąc czy nie chcąc, angażujemy się w tę dobrze już znaną historię. Reżyser skontrastował pary bohaterów: dobroduszny, wesoły Ozon w sportowych ciuchach, próbujący łagodzić sytuację w domu to przeciwieństwo nadętego, złego, agresywnego Maksa, który daje do zrozumienia, że w każdej chwili może komuś przyłożyć. Jego dziewczyna Paula, dopasowana do niego "stylistycznie", to pseudometalowy wamp trzeciej kategorii - czarna peruka, krótka i krzywa czarna spódniczka, skórzane buty na obcasie. Momentami jest przerysowana, za bardzo recytuje swoją rolę, tak w wężowych ruchach, wyuzdanym tańcu, jak i w melodyjno-śpiewnym wyrzucaniu swoich kwestii, co koliduje z naszpikowanym mięsem tekstem. Z kolei Agnieszka Sienkiewicz jest bardzo naturalna w swojej roli początkującej dyskotekowej panienki, trochę głupiutkiej, choć wrażliwej dziewczyny, która dopiero co weszła w "dorosły" świat zakazanych rozrywek. Zarówno chce w nim być, jak i się boi: wtedy kuli się na kanapie, płacze, trzęsie się, marszczy jeszcze dziecięcą twarz. Młodego niepotrzebnie ubrano w schludny garniturek i krawat - żaden dziewiętnastolatek tak nie wygląda na co dzień, poza tym już jego zachowanie dostatecznie pokazuje obcość wobec reszty. Schowany za okularami Młody jest śmiesznie skrępowany, ale i orzeźwiająco szczery, gdy głosem mającego się zaraz rozpłakać naburmuszonego chłopca odmawia zabawy w doktora czy w narkotyki. Z jednej strony jest jeszcze całkiem odporny na sztucznie kolorową rzeczywistością narkotykowo-imprezową, z drugiej - zatraca się w brutalnej grze na konsoli. Dla towarzystwa, które właśnie poznał, prawdziwe życie to właśnie nadmuchane szaleństwo, bycie nieustannie na haju. Ciągłe przeplatanie się "naprawdę" i "na niby" jest tu głównym motywem. Paula w pewnym momencie nie wytrzymuje i gdy Ozon roztacza przed nią fantastyczne światy narkotykowych iluzji, krzyczy rozdzierająco: "Ale ja chcę, żeby coś wreszcie było naprawdę!". "Naprawdę" przybędzie już wkrótce: oto cała ta właściwie już przegrana grupa dostanie szansę pokazania swego życia w telewizji.

Tylko Maks jest jednoznacznie czarnym charakterem i budzi autentyczny strach, gdy dudniąc butami o podłogę wpada na scenę. Kiedy cynicznie zakpi z marzeń swoich współlokatorów - głupich, bo głupich, ale jednak marzeń - będziemy współczuć nawet wulgarnej Pauli. Scena, w której ona, Andżela i Ozon, szczerząc się i mizdrząc do potencjalnych widzów, opisują samych siebie za pomocą okropnie banalnych i pustych sloganów, jest jedną z najzabawniejszych w całym spektaklu. Ale zaraz potem nadejdzie smutny koniec, bardzo gorzkie "naprawdę" i refleksja: czy sobie na to zasłużyli? Zapewne nie, w końcu to nie ich wina, że żyją w wirtualnej epoce. Tylko czy musimy poruszać ten temat po raz setny?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji