Artykuły

Służyć pięknu

- Wierzę, że to poszukiwanie piękna i dążenie do niego będzie coraz bardziej naturalne i potrzebne ludziom - mówi KRZYSZTOF KOLBERGER, aktor Teatru Narodowego w Warszawie.

Dziennik Zachodni: Ostatnio możemy oglądać pana na scenie w sztuce "Kocham O'Keeffe". Wypowiada pan w niej słowa "60 lat służyłem pięknu".

Krzysztof Kolberger: Trafił pan niebywale! To jest jedyne zdanie, które pozwoliłem sobie dopisać do tego utworu. To jest moje zdanie. Bo o miłości do sztuki, o fascynacji bycia twórcą traktuje ta sztuka.

DZ: To zdanie odnosi się do pana?

KK: No tak. Jeszcze nie służę pięknu 60 lat, bo dopiero zbliża się 35-lecie mojej pracy. Za chwilę będę miał 60 lat. Staram się w swoim zawodzie rzeczywiście służyć pięknu, temu co ludziom, chociaż często sobie tego nie wyobrażają, jest potrzebne. Nie do końca i nie wszyscy jeszcze, ale myślę, że to jest tylko kwestia czasu, ochłonięcia z tej szarej rzeczywistości, która nas jeszcze ciągle niestety otacza. Wierzę, że to poszukiwanie piękna i dążenie do niego będzie coraz bardziej naturalne i potrzebne ludziom.

DZ: Pracował pan nad tą sztuką w dosyć dramatycznych okolicznościach, w czasie walki z chorobą.

KK: Zaczęliśmy pracę dużo wcześniej. Małgosia Zajączkowska, która gra O'Keeffe, znalazła ten tekst w czasie pobytu w Stanach Zjednoczonych. Dostała go od autora, przetłumaczyła go. Potem pracowaliśmy jeszcze nad tekstem, wygładzając tłumaczenie, wkładając to wszystko w nasze usta. Pracowaliśmy wiele miesięcy, ktoś to miał wyreżyserować, ale zrezygnował. Małgosia namówiła mnie, żebym się podjął reżyserii. To dość trudne przy dwuosobowej obsadzie, kiedy wciąż jestem na scenie. Zdecydowałem się to zrobić. Kiedy już byłem przyzwyczajony do układu tekstu, przyszedł czas pobytu w szpitalu i operacje. Nie czekając na wyjście ze szpitala zacząłem myśleć o swojej wizji tego przedstawienia. Kiedy Małgosia przyszła do mnie do szpitala, pokazałem jej projekt dekoracji, który ułożyłem ze szpitalnych karteczek. Pracowałem nad tą sztuką długo, miałem dużo czasu i w szpitalu i w domu podczas rekonwalescencji. To było ważne przedsięwzięcie dla mnie. Pozwoliło szybciej wrócić do zdrowia, do życia, do pracy, do radości.

DZ: Po raz kolejny wyrwał się pan śmierci. Tymczasem spektakl "Kocham O'Keeffe" zaczyna się śmiercią bohatera, którego pan gra. Ważną rolę odgrywa trumna, w której się pan kładzie...

KK: Ponoć są jakieś przesądy na ten temat. Ja w swoim życiu już parę razy w trumnie leżałem, na przykład w "Mazepie" Słowackiego, zarówno w filmowej, jak i teatralnej wersji. W "Kocham O'Keeffe" to jest zabawne, tak zostało napisane przez autora. Bez trumny trudno sobie wyobrazić parę kwestii. Nie jestem aż tak przesądny. Najlepszym dowodem na to jest, że ciągle gram. Podchodzę do tematu śmierci z każdym rokiem i z każdą operacją coraz pogodniej. Nie w sensie pogodzenia się z nią, ale pogody ducha i świadomości, że śmierć jest częścią życia. Tyle, ile jest pisane, tyle będzie i nic na to nie poradzimy. Trzeba wykorzystać każdy dzień, każdą chwilę.

DZ: Miłośnicy pana talentu zadają sobie pytanie: jak z pana zdrowiem jest dzisiaj?

KK: To jest ciągle walka. Jestem pod bardzo dobrą opieką. Przeszedłem wiele w sensie medycznym. Szybko wróciłem do zdrowia, do działania, uprawiania zawodu. Wielu fachowców mówi wręcz, że to niemożliwe, że to graniczy z cudem. Ja nie przyjmuję do wiadomości tego, że jestem chory. Na pewno nie do momentu gdy mogę działać, grać, pracować nad kolejnymi nowymi rzeczami.

DZ: A nad czym teraz pan pracuje?

KK: Rzeczą, którą zacząłem przed operacją, jest monodram poetycki złożony z liryków Władysława Broniewskiego. Zatytułowałem to "Bar Pod Zdechłym Psem". To tytuł jednego z wierszy Broniewskiego. To niezwykłe liryki. Broniewski to wielki poeta, zapomniany niestety czy raczej wciśnięty w ramy rewolucjonisty. Okazuje się, że był wspaniałym lirykiem, człowiekiem, który przeżył bardzo wiele tragicznych momentów w życiu. Zmagał się z własnymi słabościami, z pociągiem do alkoholu, niemożnością twórczą. Wszystko to przewija się przez jego teksty. Chciałbym, żeby ten program kończył się optymistycznie. Wydaje mi się, że mi się to udało. Bo jest coś, dlaczego na pewno warto żyć. Nawet gdy jesteśmy skazani na brak miłości czy bliskich osób. Jest przecież ten duch, ta twórczość, to piękno. Jeśli jeszcze mamy odbiorcę i jest dla kogo to robić, to naprawdę warto żyć.

DZ: Katowiczanie do dzisiaj wspominają pewien wieczór z pana udziałem. Deklamował pan wiersze, ludzie nie chcieli pana wypuścić. W końcu zaczął pan odmawiać "Ojcze nasz"...

KK: Tak, pamiętam. To był szczególny czas stanu wojennego. Ludzie inaczej odbierali poezję, czego innego od niej oczekiwali. To było spotkanie w podziemiach Bazyliki. Siedziały tam tłumy. Nie miałem możliwości wyjścia dopóki nie napełniłem tego kielicha poetyckiego. W pewnym momencie niczego nie miałem już w pamięci, niczego nadającego się na ten moment. I nagle błysk świadomości nie wiadomo skąd. Zaproponowałem wersję poetycką modlitwy, którą często odklepujemy, nie zastanawiając się nad sensem tych słów. Powiedziałem to jak przepiękny wiersz, bo to przecież wielka poezja. Okazał się niezwykły w odbiorze. Po nim już trudno było ludziom klaskać. W ten sposób uratowałem siebie.

***

Czwarte narodziny

Krzysztof Kolberger jest wybitnym aktorem i reżyserem teatralnym. Grał m.in. w "Dziadach" i "Weselu", wystawił "Krakowiaków i górali". Jest znany też ze wzruszających deklamacji poezji Jana Pawła II. Telewizja TVN powierzyła mu przeczytanie testamentu papieża Jana Pawła II w czasie żałoby po jego śmierci.

Kolberger od kilkunastu lat walczy z chorobą nowotworową, przeszedł kilka operacji. Po ostatniej dziękował personelowi szpitala za "czwarte narodziny".

***

Spektakl o miłości

Sztukę teatralną "Kocham O'Keeffe" napisał Lanie Robertson. Opowiada ona o niezwykłych ludziach: Georgii O'Keeffe, malarce amerykańskiej i Alfredzie Stieglitzu, prekursorze fotografii amerykańskiej. Akcja sztuki rozpoczyna się w momencie śmierci Alfreda Stieglitza w 1936 roku. Stieglitza gra Kolberger. - Całe moje bycie na scenie to bycie w wyobraźni głównej bohaterki, Georgii O'Keeffe - mówi Kolberger. Tytuł oryginalny brzmi "Alfred Stieglitz Loves O'Keeffe". - Zdecydowaliśmy się na skrócenie tytułu i chyba dobrze, bo ta sztuka przede wszystkim traktuje o miłości, nie tylko damsko - męskiej, ale też o miłości do sztuki, o fascynacji bycia twórcą - mówi Kolberger.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji