Artykuły

Warszawa. "Nadobnisie i koczkodany" w Powszechnym

W Teatrze Powszechnym trwają ostatnie próby przed premierą sztuki Witkacego "Nadobnisie i koczkodany" [na zdjęciu scena z prób]. Sztuki, która inspirowała zarówno Tadeusza Kantora, jak i Krystiana Lupę. Teraz sięga po nią Łukasz Kos.

Dorota Wyżyńska: Opowiedz o swoim Witkacym. O tym, jak go odkrywałeś.

Łukasz Kos: Witkacy to artysta, który był ze mną od dzieciństwa. Idol. Nie pamiętam, kiedy pierwszy raz o nim usłyszałem. Nie znałem jeszcze jego sztuk, ale już ta tajemnicza postać wynurzała się przede mną. Myślałem: "Będę taki jak on". Kiedy dowiedziałem się, że Witkacy napisał pierwszą sztukę, mając siedem lat, szybko zabrałem się do pisania. Ale, niestety, swój pierwszy dramat stworzyłem, mając dziesięć lat. Byłem w tyle.

Mój ojciec miał na półce dwa tomy dramatów Witkacego. Czytałem je nie po kolei, dawkowałem sobie, aby się za szybko nie skończyły. Nie rozumiałem ich, a jednak w jakiś szczególny sposób mnie ekscytowały. To szaleństwo, tajemnica - to było wciągające.

Nie pamiętam, kiedy pierwszy raz przeczytałem dramat "Nadobnisie i koczkodany", ale doskonałe pamiętam - miałem dziewięć lat - kiedy rodzice wrócili z przedstawienia "Nadobnisie i koczkodany"...

To był spektakl wówczas mało znanego reżysera Krystiana Lupy, który wystawił "Nadobnisie i koczkodany" w Jeleniej Górze w 1978 roku.

- Na mojej mamie to przedstawienie zrobiło tak ogromne wrażenie, że namalowała portret głównej bohaterki - demonicznej kobiety z dziwnie brzmiącym nazwiskiem Zofia z Abencerageow Kremlinska. Ten obraz mnie fascynował. Miałem go cały czas przed oczami. Mama podarowało mi go na urodziny.

A potem - miałem już 18 lat - zadzwoniła do nas pewna pani, mówiąc: "Wiem, że w pańskim pokoju wisi mój portret. Czy mogę go zobaczyć?". Wracając ze szkoły, zastałem u nas w domu Marię Maj, wówczas aktorkę Teatru Nowego w Poznaniu, która błagała mnie wręcz: "Łukasz, jak mi dasz ten obraz, to cię zabiorę do Poznania, do Krakowa, poznam cię z kim chcesz, ze wszystkimi...".

I oddałeś portret?

- O, nie tak od razu. Wiedziałem, że to mój pierwszy paszport do dorosłego teatru. Dzięki niemu wszedłem w świat artystycznej bohemy. Przeżyłem pierwsze teatralne zachwyty, pierwsze teatralne przyjaźnie. Poznałem Majkę Maj, jej męża, Piotra Skibę, Krystiana Lupę. Oni byli artystami z wyżyn, ja tym młodym wstępującym. Miałem 18 lat, tyle co bohater sztuki "Nadobnisie i koczkodany" - Tarkwiniusz.

Mam więc do tego dramatu sentyment. On cały czas nade mną "wisiał", był dla mnie legendą.

I teraz zdecydowałeś się z nim zmierzyć.

- Kiedy Remigiusz Brzyk został dyrektorem artystycznym w Teatrze Powszechnym i zaprosił mnie do współpracy, wspólnie zastanawialiśmy się, jaki tekst byłby dobry na początek. Jaki autor jest na dziś? Witkacy?

Nawet po stu latach widać, że to, o czym pisał, było trafione w dziesiątkę. Wybór tematów - znakomity, jego ogląd świata - niekonwencjonalny. To powinno dzisiaj zadziałać nawet bardziej niż wtedy. Zresztą kilka przedstawień to potwierdziło, np. "Bzik tropikalny" w Teatrze Rozmaitości.

Podobał Ci się "Bzik tropikalny" Grzegorza Jarzyny?

- Bardzo. Byłem wtedy strasznie zazdrosny, że Jarzyna wyciągnął Witkacego. Pomyślałem: "Teraz wszyscy rzucą się na mojego ulubionego autora, a ja już nie zdążę".

Zdążyłeś.

Jak w dzisiejszych czasach, kiedy wydaje się, że nie ma już tematów tabu, czyta się sceny erotyczne opisywane przez Witkacego?

- Paradoksalnie coraz trudniej dobrać się do tej wstydliwej sfery erotyzmu, o której pisał Witkacy. Jesteśmy wyćwiczeni w oglądaniu perwersji, w gadaniu o seksie, opatrzeni z golizną, teoretycznie nic nas dziś nie szokuje.

Ale kiedy sami stajemy w intymnej sytuacji - mężczyzna z kobietą czy mężczyzna z mężczyzną, kiedy to się dzieje między nami, to zawsze mózg nam wariuje, ściany same chodzą. I co z tego, że już nic nas nie szokuje, w indywidualnym doświadczeniu to zawsze jest coś silnego, tajemniczego. To źródło energii.

Inna sprawa, jak ten Witkacowski erotyzm przenieść na scenę. Już jestem podniecony na próbie, że coś odnaleźliśmy, że jest to napięcie, o które nam chodziło, a następnego dnia wracamy do tej sceny i nic... Ktoś się rozebrał, coś pokazał. To wszystko. Podobno takim niesamowitym erotyzmem przesiąknięta była "Matka" Witkacego w reżyserii Jerzego Jarockiego. Opowiadał mi o tym Jan Frycz, który siedział wtedy na widowni i po prostu nie mógł wytrzymać. Miał świadomość, że to jakieś niesamowite doznanie erotyczne. Chociaż Ewa Lassek i Marek Walczewski grali bardzo skromnie. Te wszystkie ładunki erotyczne były bardzo głęboko ukryte.

Co dzieje się z portretem Marii Maj?

- Wisi nad jej łóżkiem od wielu lat, ale pożyczyłem go teraz na dwa tygodnie. Postanowiłem zamieścić jego reprodukcję w programie do naszego spektaklu.

Teatr Powszechny: "Nadobnisie i koczkodany" Witkacego, reżyseria Łukasz Kos, scenografia Anita Burdzińska, choreografia Rafał Dziemidok. Występują m.in.: Eliza Borowska, Ewa Dałkowska, Katarzyna Herman, Katarzyna Maria Zielińska, Rafał Dziemidok, Wojciech Kalarus, Andrzej Konopka, Robert Koszucki, Piotr Ligienza, Lech Łotocki. Premiera w niedzielę (5 listopada) o godz. 19.

***

Łukasz Kos (ur. 1970). Ukończył wiedzę o teatrze w Akademii Teatralnej w Warszawie i reżyserię w krakowskiej PWST. Pracował m.in. w Teatrze Nowym w Łodzi. W zeszłym roku ze studentami łódzkiej Filmówki przygotował na ich dyplom "Pawia królowej" Doroty Masłowskiej. W Warszawie reżyserował m.in: "Koronację" Marka Modzelewskiego w Teatrze Narodowym, "Sny" według Iwana Wyrypajewa (TR Warszawa, grane w Le Madame) oraz "Sklep z zabawkami" Alexandru Popescu w Teatrze Lalka. W "Proroku Ilji" Tadeusza Słobodzianka w reżyserii Ondreja Spisaka z Teatro Tatro zobaczyliśmy Łukasza Kosa-aktora. Zagrał jeżdżącego na motocyklu wędrownego handlarza Rotszylda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji