Artykuły

Garczyński

"Świta. Za paręnaście godzin w Tea­trze Narodowym premiera "Wacława dziejów". Chwila osobliwa, myślę - nie tylko dla naszego teatru."

(Adam Hanuszkiewicz, "Życie Warszawy" z 17.XI.73)

Dnia 20 września umierał w Awi­nionie Stefan Garczyński "żołnierz jazdy Poznańskiej, narodowy nasz re­wolucyjny poeta. Młodość - pisał Mickiewicz - była piękna, krótka, po­święcona ojczyźnie, przyjaciołom". Umierał pewny już swego literackiego talentu, choć jeszcze trzy lata wcześ­niej uważał własną twórczość za rzecz wstydliwą i z pisania wierszy zwie­rzał się Odyńcowi jako "z tajemnicy najgłębszej". Ale talent ten potwierdził sam przywódca romantyzmu, w licz­nych listach, pełnych zachwytów wspieranych opinią postronnych ("Czy­tałem zaraz niektóre części jednemu z przyjaciół, który wiele filozofował, sęsimonizował, uderzyły go mocniej niż moje nowe "Dziady", I 1833). Nie były to jedynie słowa pociechy, jakie śle się śmiertelnie chorym przyjacio­łom. Staraniem niezwykłym Mickiewi­cza ("Masz wiedzieć, że sam robiłem wszystkie korekty, czego dla własnej poezji nie zdołałem podjąć się", V 1833) wyszedł na dwa miesiące przed śmiercią Garczyńskiego tom jego poe­zji. Oczekiwał go autor niecierpliwie - czuł, że jest u kresu swego 28-letniego zaledwie życia, i z niesprawiedliwością właściwą ostatecznie zagrożonym oskarżał (co się przemilcza) Mickiewi­cza o opieszałość.

A właśnie Mickiewicz zapewnił mu nieśmiertelność. Nieśmiertelność szcze­gólnej - jak na pisarza - natury. Opartą nie na popularności własnego dzieła, lecz na opinii, jaką miał o nim inny pisarz, którego wielkość wyklucza­ła w zasadzie możliwość omyłki. I któ­ry oficjalnie obdarzył go przydomkiem "najbardziej polskiego" z poetów, zaś "Wacława dzieje" ogłosił "najrozleglej­szym utworem filozoficznym pomiędzy wszystkimi, jakie są w językach sło­wiańskich".

Entuzjazmu pierwszego wieszcza nie podzielał, jak się zdaje, nikt ze współ­czesnych, choć wykorzystywano nazwi­sko Garczyńskiego do różnych pora­chunków artystycznych, głównie ze Słowackim, którego bronił Krasiński: "Garczyński nie miał i trzeciej części jego ducha, choć tak w obłoki pochwa­lony przez Mickiewicza" (do Gaszyń­skiego, 1836). Sam Słowacki ocenił go zresztą dość wysoko, lecz bardziej ze względu na zapowiedź niż spełnienie: "ukazał się był na chwilę nowy talent poetyczny - Garczyński. Wydał dwa tomiki poezji, w których było wiele pięknych rzeczy, a więcej jeszcze na­dziei - ale nieszczęściem suchoty zni­szczyły go i umarł" (do matki, I 1834 r.). Dembowski zwał Garczyń­skiego wręcz "poetą ledwie drugiego rzędu", mimo że w "Wacławie" "rozsnuł wiele myśli bardzo głębokich, lecz nie wypowiedział ich stanowczo" ("O drama­cie w dzisiejszym piśmiennictwie pol­skim"; 184).

Fakt, iż opinii Mickiewicza nie po­twierdził prawie żaden z jego rówie­śnych, a i potomków, jest godny zasta­nowienia w stopniu nie mniejszym chyba niż euforia wieszcza. Mickie­wicz mógł mieć oczywiście słuszność w swym sądzie, rzadko jednak się zdarza, aby utwór ogłoszony arcydziełem już w chwili swego powstania (a poza tym ogłoszony drukiem, więc w bibliote­kach dostępny) musiał aż 140 lat cze­kać na potwierdzenie swej rangi. Czy więc może być w istocie mowa o arcy­dziele? A jeśli nie, to skąd pomyłka Mickiewicza, pomyłka niebłaha prze­cież?

Na autora "Pana Tadeusza" powoły­wali się (nie weryfikując zresztą rze­telnie jego zdania czy też wspierając je dodatkowymi argumentami) zarówno zwolennicy poematu, jak i ci, co śla­dami Brucknera widzieli w nim tylko twór, który "trzech kumów do chrztu trzymało: Faust, Manfred i Konrad" ("Dzieje literatury polskiej", 1903). Ci ostatni tłumaczyli sprawę przyjaciel­skim zaślepieniem poety, które kazało mu dostrzegać w "Wacławie" cechy, ja­kich wcale tam nie było. W sposób najbardziej przekonywający ujęła chy­ba sprawę dopiero Zofia Stefanowska. Nie negując, iż "Wacław" istotnie zdał się Mickiewiczowi utworem tyle wybi­tnym, co jego własnej twórczości bli­skim, wysuwa ona hipotezę następu­jącą: "Można jednak zaryzykować tezę, że wyniesienie "Wacława dziejów" na szczyty poezji polskiej nie było samym tylko hołdem przyjaźni ani błędem twórcy, który podziwia w uczniu wła­sną wielkość nie dostrzegając źródła jego mądrości, ani zaślepieniem głosi­ciela nowej doktryny, który zatracił trzeźwe rozeznanie i anektuje dla swo­jej idei zapisane kiedyś słowa, werbu­jąc ze zmarłych zastęp Służby Bożej. Że była to świadoma strategia wykła­dowcy, który w syntezie literatury pol­skiej nie mógł pominąć tej roli, jaką odegrała "Dziadów część III" - a nie chciał mówić o niej wprost i po imie­niu. "Wacława dzieje" potraktował więc do pewnego stopnia jako pseudonim własnego dzieła i w rozbiór poematu Garczyńskiego włączył uwagi o "III czę­ści Dziadów", świadom zresztą inspiracji, jakiej one Wacławowi udzieliły" ("Zeszyty Humanistyczne", KUL, 1971, z. 1).

I istotnie wszystko, co o dziele Gar­czyńskiego powiedziano w wykładach paryskich, nie wydaje się w zbyt do­kładny sposób doń przystawać. A może nawet rzuca pewien niedobry cień na niewątpliwe "Wacława" zalety. Nie tylko dlatego, że nadanie jakiejkolwiek twór­czości rangi ponad jej miarę w osta­tecznym rozrachunku obraca się za­wsze przeciw tej twórczości, lecz i z tego względu, że podkreślenie w poe­macie tych tylko cech, które - rzeko­mo czy naprawdę - są w nim z "Dzia­dami" wspólne, pomija inne, bardziej może oryginalne. Analiza Mickiewi­czowska (pod którą Garczyński podpi­sałby się zapewne, ale to już problem z zakresu psychologii) siłą rzeczy czyni z poematu Garczyńskiego utwór w sto­sunku do "Dziadów" wtórny. Ustala przy tym skalę odniesień zbyt wysokich.

W "Wacławie" bez trudu odnaleźć moż­na wszystko, co obejmować się zwykło przymiotnikiem "romantyczny". Więc sceneria: opustoszały kościół, wieś no­cą, karczma, tajemna kryjówka spi­skowych, cmentarz, ruiny zamczyska. Bohater: młody, samotny, co chętnie

Na czarnym koniu, sam czarno ubrany.

W cwał leciał, dziko rozpuściwszy szaty.

Płaszcz jego czarny jako skrzydło ptaka.

Wiatr pod się chwytał.

Wewnętrzna i zewnętrzna biografia te­go bohatera: utrata wiary, rozczarowa­nie wiedzą, patriotyzm, chęć czynu do­nikąd wiodąca, wiersze pisane taje­mnie etc. etc. Jest w tym istotnie Kon­rad, Kordian, Giaur, Manfred i Faust czy raczej "polski Fauścik", jak go przedrzeźniał Stanisław Tarnowski.

"Polski Fauścik...". Zapewne. Bliski równocześnie narodowym ideałom, o które walczył Mickiewicz. Co napraw­dę przystaje doń z tego, co przypisano mu, ustami Mistrza, w prelekcjach pa­ryskich? "Wszystko ma więc początek w sercu..." "Podług niego szatan to ro­zum potężny, który pożera duszę..." "Uniesiony gniewem brnie dalej, pusz­cza się we wszystkie sofizma, ma zer­wać węzeł rodziny, kocha się w rodzo­nej siostrze [...], wypowiada wojnę spo­łeczeństwu, staje się ofiarą złego..." "Temu człowiekowi, co już na koniec w nic nie wierzył, prawie zaparł się Boga, odrzucił wszystkie prawdy mo­ralne, Bóg ukazuje się znowu w naj­większym z dzieł swoich, w narodo­wości..."

Kiedy szukać tendencyjnie, da się z "Wacława" - mimo pewnych nieścisło­ści fabularnej nawet natury (passus o wyrzeczeniu się rodziny etc.) - wypre­parować cytaty potwierdzające owe opinie. Lecz nie mniej będzie takich, które im przeczą. Trudno rozstrzygnąć, czym byłyby "Wacława dzieje" bez fascy­nacji Mickiewiczem (także prywatnej), wolno jednak przypuszczać, iż przybra­łyby kształt nieco inny. Nie dlatego jedynie, iż znać na nich wpływy 'Dzia­dów"; o wpływie "Dziadów" można mó­wić w stopniu nie o wiele większym niż o wpływie całej literackiej i poli­tycznej atmosfery romantyzmu. Lecz dlatego także, iż wczytując się w ten poemat odkrywa się w autorze raczej sceptyczną duszę twórcy Beniowskiego niż patos Wielkiej Improwizacji. Mimo pozorów starannie konstruowanych.

Jest rzeczą uderzającą, iż to, co Mickiewicza zachwyciło w "Wacławie" najbardziej, wygląda na mimowolną parodię jego własnego dzieła. Ten za­chwyt był usprawiedliwiony: chwalimy to, co nam bliskie. Długie tyrady o wolności, samotności, znikomości wie­dzy, ojczyźnie, filozofii, Bogu, od któ­rych utwór Garczyńskiego niemal pę­ka, nie pomijają niczego, co było w słownictwie i egzaltacji romantycznej obowiązujące. Spełniając niby to wszy­stko, omijają przecież warunek podsta­wowy - zbyt rzadko są prawdziwą poezją. To zdaje się być istotniejsze od rozważań o wzajemnej zależności "Dziadów", poematu i Kordiana, tym bardziej iż wziąwszy pod uwagę daty powstania owych dzieł trudno autory­tatywnie stwierdzić, co i skąd - jeśli cokolwiek - jest plagiatem.

Są zresztą w "Wacława dziejach" pewne cechy od innych dzieł roman­tycznych (tego przynajmniej okresu) wyraźnie go odróżniające. Wbrew for­mule Mickiewicza zaskakuje np. bo­hater Garczyńskiego pewną cechą szczególną, bez której biografia innych jego literackich rówieśników zda się nie do pomyślenia; nie odnosi się wra­żenia, aby kochał kiedykolwiek. Mimo finałowej (finałowej dopiero!) sceny z przyjaciółką-siostrą, gdzie też, nie przez przypadek, nie mówi o uczuciu (raczej o sprawdzaniu się w grzechu).

Sam motyw miłości (czy pseudomiłości) kazirodczej obcy jest zresztą polskim poetom romantycznym, a i u Garczyń­skiego nie ma tych konsekwencji, co u Byrona na przykład. Nie od wzgar­dzonej namiętności rozpoczyna się więc tutaj bunt przeciw światu i zgoła inne niż u Gustawa są też np. przyczyny dysputy z Księdzem, bliższe już może rozczarowaniom Kordiana ("Bo wy słudzy nikczemni, zamiast Boga słu­dzy... / Patrzycie zimnym okiem jak gi­ną narody / Ledwie trupom oddając ostatnie przysługi"). Obudzona nagle miłość do ojczyzny z odmiennych bie­rze się przyczyn niż te, co zmieniły Gustawa w Konrada, dość też głucho jest w tym poemacie o narodowej mar­tyrologii (poza kilkoma wersetami, oso­bą więźnia na balu i fragmentami improwizacji na zamku). Myśl Wacła­wa ku Ojczyźnie zwraca się nieco me­chanicznie, choć właśnie scenę w karczmie uznał Mickiewicz za "jedną z najpiękniejszych i najoryginalniej­szych w poemacie". Nie umie też Wac­ław mówić o ojczyźnie ani po prostu, ani przejmująco. Wacław, nie Garczyń­ski, bo ten na marginesie bohatera swego dziejów, nie kryjąc się już za jego osobą, wygłasza parę myśli pięk­nych i wzruszających. Poza pewnym patosem romantyka czai się w nich jednak i sceptycyzm... żołnierza, który, poświęcając swe wątłe już wówczas siły powstaniu, prócz spraw wzniosłych poznał i przyziemne:

Żołnierzowi nie wchodzić w cele i zamiary

Na posłuszeństwie ślepym stoi siła zbrojna

Gdy podniosą sztandary, stawaj pod

sztandary,

Uderzą w bęben - bij się - śmierć, rany,

niewola,

Wszystko niczym - grunt rzeczy: nie

uchodzić z pola.

Ów sceptycyzm mąci raz po raz pod­świadomie nurt całości; to on kształtu­je najbardziej w poemacie dwuznaczną i osobliwą postać Nieznajomego. O ileż bardziej frapującą i oryginalną niż ty­tułowy romantyk. Dla Nieznajome­go trudno byłoby szukać wzoru bezpo­średniego w naszej ówczesnej literatu­rze. Nie dałoby się go z pewnością wprowadzić do żadnego z utworów Mickiewicza, już raczej Krasińskiego czy Słowackiego. Lecz nie w postaci Prezesa z "Kordiana" - ten jest figurą zbyt jednoznaczną. Więc jeśli Słowacki, to z "Lilii Wenedy" raczej (jest tu myśl przypominająca sławne otwieranie serc przez Rozę: "O gdybym klucz mógł znaleźć do serca podwoi! / Pokazałbym ci ducha ludzkiego narodu") lub z "Grobu Agamemnona" przede wszystkim. Czyż nie wolno przypuścić, iż rozgo­ryczenia Nieznajomego bliższe były Garczyńskiemu niż rozgoryczenia Wa­cława:

W natchnieniu, w snach uroczych - nie

marzyłem cudniej

Rozchwiali mi sen cały - ludzie w sercu

brudni!

Łzy pijaństwo zastąpiło - śpiew ojczysty -

jadło

[...] i gdybym miał koło

Koło na myśli zawrót - byłbym ich

wesoło

W zawrót puścił i kręcił, i nie wstrzymał

wcześniej,

Ażby ich myśli nędzne wartkości

nabrały [...]

Przyznaję, gdybym myśli, serca ich był

zaciął,

Cóżby nie przedsięwzięli? - Lecz

z suchych gałązek

Drzewo się nie urodzi - nie rozrośnie

lasem

I czy droga stąd nie bliższa do "Wesela" niż do "Dziadów"?

Tak więc to, co w "Wacławie" zda się dziś najbardziej autentyczne i intere­sujące, idzie nieco obok zachwytów Mickiewicza. I nic tu nie pomoże na­strajanie poematu na najwyższy roman­tyczny ton.

Adam Hanuszkiewicz, autor i inicja­tor prapremiery "Wacława dziejów" w Teatrze Narodowym, przeskoczył wszel­kie wątpliwości, które - nie bez ko­zery - gnębiły i mogą gnębić nie tylko tych, co w "Wacławie" nie dostrzegali ni­czego ponad kopie dzieł cudzych, ale i czytelników bardziej sprawiedliwych. Jego entuzjazm dla utworu wsparł się wprost na opiniach Mickiewicza, inne, bardziej poświągliwe, po prostu zlek­ceważył. Inscenizator dał zresztą wyraz swym poglądom w sposób zu­pełnie jednoznaczny w opublikowanym przed premierą eseju: "A my - jak zwykle. Znamy z nowych wydań i pie­czołowitych, zbiorowych przekładów nawet angielskich poetów metafizycz­nych. Nie znamy Stefana Garczyńskie­go albo w najlepszym razie mylimy go z Goszczyńskim. Nie znamy jego "Wacława dziejów", poematu - po­wiedzmy to głośno - równego "Kordia­nowi" i "Nie-Boskiej". A filozoficznie bardziej nasyconego i scalonego. I w stosunku do obydwu prekursorskiego". By porównać zapoznany poemat z "Kordianem" i "Nie-Boską", trzeba z pew­nością odwagi. By udowodnić sąd swój na scenie, trzeba zabiegów nie lada. Realizację Hanuszkiewicza chwaliła krytyka za inscenizacyjną powściągli­wość; że efektów czysto widowisko­wych tu mało, że przede wszystkim troska o sens wiersza. Istotnie, gdy po­minąć niefortunną pantomimiczno-sce­nograficzną wstawkę we fragmencie dotyczącym Snów proroczych matki oraz wystawną plastycznie transpozy­cję balu u cesarza - wszystko jest z pozoru skromne. Żadnych wizualnych orgii - nawet scenę rozmowy Wacła­wa z Nieznajomym przeniesiono (jak najsłuszniej) z cmentarza na salę spiskowych. Ale ton całości mimo to jest fałszywy. Sztafaż niby to dyskret­ny: czerń, płonące świece, pochód Mni­chów, wielka przestrzeń klasztoru. "Ro­mantyczność." Wszystko, co dość pry­mitywnie kojarzy się ze słowem "ro­mantyczność". Stała Wielka Improwiza­cja, cóż stąd, że mniej od tamtej szczera i poetycka. Nie jest winą młodego akto­ra, Krzysztofa Kolbergera, że nie wy­trzymuje rejestrów tak górnych. Prze­miana Wacława w Konrada czy Kordia­na nawet (bo nie bardzo wiadomo, kto mógłby być dlań odpowiednikiem w "Nie-Boskiej") nie obywa się bez złych skutków nie tylko aktorskiej, lecz i in­terpretacyjnej natury. Niwelując wszy­stko, co nie mieści się w schemacie literackich tradycji, zagubiono np. prawdziwą (i pełną sprzeczności) ewo­lucję tego bohatera. Nie pominięto ni­czego, co byłoby "typowe" - nawet epizod miłosny włączono już w część pierwszą przedstawienia. Zatarto w ogóle sens pewnych scen, a także funk­cję, jaką pełnić ma Nieznajomy, Daniel Olbrychski, pochłonięty zadaniami czy­sto formalnymi, nie zważał na treści, sprowadzając tę postać do wymiaru satanicznego i wcale sugestywnego kon­formisty. A to już musiało nadać całemu przedstawieniu określoną pointę, trudno rzec: świadomie czy przypadkowo.

Próba podniesienia "Wacława" do pozio­mu dzieł nie przez pomyłkę uznanych za najwybitniejsze przechodzi zresztą do porządku nad zbyt wieloma sprawami. I choć rozpoznajemy w utworze, na­prawdę zbyt mało dotychczas znanym, raz po raz niemal cytaty - Bal u sena­tora, Salon Warszawski, scenę spisku z Kordiana - to odczuwamy przecie pewien niepokój. Ma być ta chwila osobliwa tylko mistyfikacją?

Nie, z pewnością. Co by nie rzec cierpkiego o tym utworze i o tym przedstawieniu, decyzja wprowadzenia Garczyńskiego na scenę Narodowego bądź co bądź Teatru jest umotywowana z pewnością i ryzyko, jakie Hanuszkie­wicz podjął, musi budzić uznanie. Szko­da tylko, że zasługę absolutnie niewąt­pliwą wsparto środkami przesadnymi. Nie tylko w dziedzinie inscenizacji.

Premierę "Wacława dziejów" poprze­dziła reklama tak sprawna i opera­tywna, iż bez precedensu w naszym życiu teatralnym. Jak każda reklama (nie tylko dzieł artystycznych), objawi­ła swe strony korzystne. Wzbudziła zainteresowanie publiczności, prasy i wydawców (czego nie udało się przed 15 laty dokonać Bibliotece Kórnic­kiej - opracowanego naukowo przez panią Stanisławę Janowską tekstu nie zdecydowano się wydać, trzeba było poprzestać na druku całości wraz z wa­riantami na łamach własnego czaso­pisma). Nie zdołała jednak zatuszować pewnej prawdy: nie należało ukrywać, iż wartość dzieła jest kontrowersyjna i że nie idzie o wskrzeszenie arcydzie­ła. Pomysł wystawienia "Wacława dzie­jów" obronił się rzeczywiście. Wbrew zapewnieniom inscenizatora nie przy­była jednak polskiej scenie ani nowa (lepsza!) "Nie-Boska", ani "Kordian". Na­wet "Nie-Boska" czy "Kordian" na miarę wersji, jakie zaprezentował w poprzed­nich sezonach sam Hanuszkiewicz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji