Artykuły

Czas zakreślił pętlę

- Dobrze pamiętam nastrój tamtych czasów. W mojej pamięci, do której prawie nie wracam, tkwi przytłumiona minionymi latami traumatyczna chwila: kryję się na górze schodów i przez poręcz obserwuję dwóch mężczyzn w długich płaszczach, którzy przyszli po Ojca - Małgorzata Dzieduszycka podaje w Odrze dramatyczne fakty związane ze sprawą Wojciecha Dzieduszyckiego.

Przed kilkoma tygodniami ktoś zadzwonił do mnie, że we Wrocławiu mówią, iż Ojciec był tajnym agentem UB. Uznałam to za głupi dowcip. Plotki się powtarzały. Mówiono, że ma ukazać się jakaś publikacja. Ojciec był wtedy w sanatorium, zadzwoniłam i zapytałam:

- Tata, sprawa poważna. Mówią, że byłeś płatnym agentem UB.

- To niemożliwe - powiedział Ojciec.

- Ale powiedz mi, podpisałeś coś kiedyś?

- Tak - mówi cicho Tata. - Podpisałem.

Przyszło mi na myśl, że zrobiłam błąd, dzwoniąc do sanatorium. Trzeba było poczekać. Dać mu spokój, porozmawiać po powrocie za kilka dni. Zawsze byłam w gorącej wodzie kąpana, a Ojciec był receptą na wszystkie kłopoty. Nawet teraz, kiedy ja już jestem więcej niż dorosła, a Ojciec skończył 94 lata.

Wrócił z sanatorium jeszcze słabszy niż przed wyjazdem. Wchodząc po schodach w domu, upadł na wznak. Cud, że się nie połamał. Gdy przyjechałam z Warszawy, ktoś akurat przyszedł z prośbą o jakieś poświadczenie, że był w technikum młynarskim. Ojciec nie chciał go przyjmować w łóżku. Pomogłam mu wstać, usiąść w fotelu. Gdy "petent" poszedł. Ojciec powiedział, jak to było.

- Gdy byłem dyrektorem młynów, przychodził do mnie facet z urzędu bezpieczeństwa. Dopytywał o produkcje, np. drążył, że wsypywano do silosów ileś tam ton ziarna, a przy wysypywaniu było mniej. Mówił, że pozwoliłem, że rozkradano, a to przecież ziarno w silosach wysychało, więc mniej ważyło, i takie sprawy. I powiedział też, nie wiem już, za którą wizytą, że było zebranie muzyków i krytyków, gdzie ktoś krytykował rząd, i że wie, że ja tam byłem i to słyszałem. Żebym to napisał. Ja nie chciałem, a on nalegał.

- Groził ci?

- Dziecko, nie pamiętam. Ja tylko pamiętam, że raz wrzeszczał. Ale to chyba nie wtedy. Już nie pamiętam, o co. W końcu napisałem, ale nie chciałem podpisać, to on mi wymyślił pseudonim.

- Jaki to był pseudonim?

- Nie pamiętam.

- Nie pamiętasz?

- Naprawdę nie pamiętam. To było nazwisko jakiegoś kompozytora rosyjskiego, ale nie pamiętam, jakie.

- I to wszystko?

- No, nie. Jeszcze podpisałem, że będę mu zbierał informacje.

- Czyli podpisałeś "lojalkę"?

- Tak. Podpisałem. Jezus Maria, podpisałem.

- Czemu podpisałeś?

- Nie pamiętam już, czemu, już nic nie pamiętam. Jak podpisałem, to on już przestał przychodzić. Odczepił się ode mnie.

- Kiedy to było?

- Nie wiem.

- Ale przed twoim uwięzieniem czy po nim?

- Nie wiem. Chyba przed, jak jeszcze pracowałem w młynach.

Miesiąc później.

Tata zadzwonił do mnie: - Miałem właśnie telefon od kogoś, kto przedstawił się B... Powiedział, że zna moją teczkę i pseudonim, i wie, że chcą mi zrobić krzywdę. Prosi o wywiad. Przyjdzie jutro popołudniu. I przypomniał mi ten pseudonim.

- Jaki to był pseudonim - pytam, jakby to miało jakieś znaczenie.

- Już nie pamiętam. Ale to nie był kompozytor, tylko pisarz.

Pojechałam, żeby być przy nim. Nie mógł się podnieść z fotela, bo miał zawroty głowy. Irena zeszła przygotować na przyjście pana B. herbatę i ciasteczka. Ojciec chciał się ubrać, w końcu włożył dres i szlafrok, który pamiętam od zawsze.

B. przybył punktualnie i przyprowadził ze sobą ekipę filmową! Dwóch młodych ludzi zaczęło od razu rozkładać sprzęt. Sprowadzałam Ojca wolniutko po schodach. Byliśmy zaskoczeni. - Nie, panowie, nie ma mowy o filmowaniu - powiedziałam. - Ojciec nie usłyszał albo nie zrozumiał, że pan jest filmowcem.

B. okazał się synem reżysera teatralnego, który był częstym gościem w tym domu.

- Bywałem w tym domu w dzieciństwie - powiedział przy przywitaniu.

Zapytał, czy może rozmowę nagrywać na magnetofonie.

- Ależ proszę - powiedział mój Tata, który zawsze chce gościom zrobić przyjemność.

Chciałam wyprosić filmowców, ale B. powiedział, że nie ma przed nimi tajemnic.

- Oczywiście, niech panowie zostaną - powiedział Ojciec.

Irena, Ojca żona, nie była przygotowana na tylu gości. Trochę to ją speszyło. Wywołała mnie do drugiego pokoju i pyta, co z herbatą.

- Dajmy spokój z herbatą - powiedziałam, bo atmosfera nie była podwieczorkowa. Już słyszałam zza drzwi wstęp B. Uprzejmy, pryncypialny, rzeczowy, uważnie dobierał słowa. Wyraził się mniej więcej tak: nie jest dziennikarzem sensacyjnych newsów, lecz interesuje go problem, czy warto było za cenę uczestnictwa w życiu publicznym, występów w telewizji i na scenie być tajnym współpracownikiem urzędu bezpieczeństwa i donosić na kolegów. Dodał także, że jako tajny współpracownik o pseudonimach "Jeden" i "Turgieniew" Ojciec ma jedną z najlepiej zachowanych teczek we wrocławskim archiwum IPN-u. Teczki wrocławskiego UB zostały w większości mocno przetrzebione, jego natomiast jest kompletna i bardzo obszerna.

- "Jeden"? Jaki "Jeden"? - zapytał przerażony Ojciec.

Poprosiłam, żeby panowie przestali nagrywać.

Zapytałam naszego gościa, czy ma jakieś kopie dokumentów ze sobą i czy może je pokazać.

Był na to przygotowany. Sięgnął do teczki i wyłuskał papier.

Ojca pismo poznałabym, wisząc głową w dół na końcu świata.

To była ta "lojalka": "Ja, Wojciech Dzieduszycki, zobowiązuję się do dostarczania informacji...", potem linijka, której nie pamiętam, potem sformułowanie, że nikomu nie będzie o tym mówił, nawet własnej żonie, i podpis. I data - któryś-tam luty 1949 rok.

"A więc to tak! A więc to tak!" - przypomniały mi się nagle, nie wiedzieć czemu, słowa z "Parawanów" Geneta, gdy bohaterowie przechodzą do świata umarłych.

Ojciec opowiedział B. mniej więcej to, co usłyszałam po jego powrocie z sanatorium.

Bardziej chaotycznie i w większym skrócie. Dzieliła ich odległość stołu, odległość sześćdziesięciu lat i jeszcze czegoś, czego nie umiałabym nazwać.

I miał pan pseudonim, prawda? - pyta B. Nie daję Ojcu odpowiedzieć, proszę, żeby pokazał. Wyjmuje jeden z maszynopisów, ale pokazuje z pewnej odległości. Widzę podpis "Turgieniew" - pismo Ojca.

Użyłem go tylko raz. Po tym zebraniu muzyków, o którym ten facet wiedział. I potem on przestał mnie nachodzić - powtórzył Ojciec zdanie, które znałam.

- Ale na tym nie skończyła się pana współpraca. Ubek nie musiał przychodzić do biura.

- Przestałem pracować w młynach.

- No właśnie. Potem dostawał pan telefony od kogoś, kto się przedstawiał "Stefan" i umawiał się z panem na spotkania, podczas których dostarczał pan mu informacje.

- "Stefan"? Nie znałem żadnego "Stefana"! - zawołał Ojciec nagle energicznie i mocno.

- A jednak spotykał się pan z nim i dostarczał informacje przez wiele lat. Chciał pan wyjeżdżać za granicę. Chciał pan mieć paszport.

- Za granicę wyjeżdżałem przez Pagart w Warszawie z kabaretem, z "Dymkiem z Papierosa" - powiedział Ojciec, niezbyt rozumnie.

- Ale w 1966 roku był pan w Londynie sam.

Przypomniałam Ojcu. Widział się wtedy ze swoją siostrą i bratem, którzy mieszkali w Londynie od wojny. To był jedyny raz, kiedy zobaczył brata po wojnie. Ostatnie spotkanie.

B. sięgnął do swoich papierów i wyjął kolejne pismo pisane ręką Ojca. Rzuciłam na nie okiem i przeczytałam na glos. Jego treść była mniej więcej taka: Ojciec informował, że był w Londynie i otrzymał w Ognisku Polskim wydane przez Instytut Literacki książki, i je wymienił: na pierwszym miejscu Bobkowski i jeszcze dwie lub trzy inne. Było tam chyba jeszcze zdanie o tym, że wystąpił w jakimś polonijnym klubie. I tyle. Jego normalny podpis. Takie pisma przez wiele lat PRL pisał niemal każdy, kto zwracał paszport na milicji.

Pamiętam powrót Ojca z Londynu. Przywiózł z sobą Dzienniki Gombrowicza, kilka "Zeszytów Historycznych", powieść Stalińskiego (Kisielewskiego) i kilka numerów

"Kultury". Te książki przez całe lata były pożyczane dziesiątkom przyjaciół rodziców, mojego brata i moich. Niedawno kuzyn przypomniał mi, że jeszcze ma jakiś tom. Do momentu mojego przeniesienia się do Warszawy te publikacje miały swoje miejsce na najwyższej półce w moim pokoju. Pewnie do dziś gdzieś są w domu. Nigdy nie było między nimi Bobkowskiego. Czy Ojciec chciał przechytrzyć UB i oddał wymienione w piśmie pozycje, czy też pozwolili mu zostawić część książek?

B. zaczął kolejny rozdział. Mówił spokojnym tonem pastora, niby starał się być delikatny, pełen szacunku dla wieku rozmówcy. Cała ta scena - młody, postawny, elegancki mężczyzna w asyście dwóch jeszcze pewnie młodszych od niego filmowców, obserwujących rozmowę z rozdziawionymi oczyma, dwie oniemiałe kobiety - ja i żona Ojca, Irena - bezradne wobec lawiny, która się toczy, i Ojciec, szary, w pomiętym szlafroku.

Zapytałam o aresztowanie Ojca, jak to możliwe w takim razie, że go na osiem miesięcy zamknęli. Zawsze chciałam wiedzieć, jak to wyglądało z tamtej "ubeckiej" strony, do której teraz miał dostęp B. Sam Tata mówił zawsze o tym jak o wszystkim innym, co go w życiu spotykało: oszczędnie i lekko, kwitował dowcipem.

Należę do generacji między nimi dwoma. Dobrze pamiętam nastrój tamtych czasów. W mojej pamięci, do której prawie nie wracam, tkwi przytłumiona minionymi latami traumatyczna chwila: kryję się na górze schodów i przez poręcz obserwuję dwóch mężczyzn w długich płaszczach, którzy przyszli po Ojca. Nie rozumiem, ale czuję, że dzieje się coś strasznego, mama cicho płacze. Babcia wybiega na ulicę z jakimś ręcznikiem czy szalikiem. Potem gromadzą się ciotki. Potem dziwny okres szeptów. Nocą dzwonią telefony, ktoś stuka, nikt nie zwraca uwagi, że nie śpię, biegnę otworzyć, bo jestem pewna, że to Ojciec wraca, ale... to ktoś inny, co za straszliwe rozczarowanie!

Teraz Ojciec zaczyna mówić o aresztowaniu, o tym, że dostał ataku serca w więzieniu (myli się, bo to był wylew), ale nie to jest przedmiotem zainteresowania B., nie to jest przedmiotem tej inwigilacji. Nie chodzi o człowieka i jego biografię, ale o film ilustrujący postawioną tezę.

- Ojciec powiedział, że zadzwonił pan, gdyż zna pan jego teczkę i chce mu pomoc, bo dzieje mu się krzywda - mówię.

- Nic podobnego nie mówiłem - odpowiada B. I wprowadza kolejny wątek:

Tamto było w latach 50., ale później nie groziło już panu więzienie, a mimo to nadal pisał pan na kolegów. O, proszę - szuka pośród maszynopisów i wyjmuje kolejny rękopis. Ojciec chce zobaczyć, ale zanim włoży okulary i weźmie w rękę lupę, przeglądam pobieżnie tę stronę, podpis z pewnością Ojca, czytam na głos, bo tekst wydaje mi się banalny, brzmi mniej więcej tak:

"Tymoteusz Karpowicz napisał sztukę pt. (nie zapamiętałam tytułu), którą odrzucono mu w teatrze (czy też w dwóch teatrach). Powodem odrzucenia sztuki był fakt, że przedstawiała ona wysiedlanych Niemców w pozytywnym świetle. Rzeczywiście, oprócz negatywnych postaci Niemców są w tej sztuce przesadnie pozytywne. Karpowicz pracuje obecnie nad poprawkami do sztuki".

B. chowa list o Karpowiczu do teczki. Mówi: - Karpowicz już nie może się bronić, już nie ma do pana pretensji, on już wie o wszystkim, tam, w górze. Ale pańscy koledzy, którzy żyją, na których pisał pan donosy? Co pan im powie?

Wszystko to jest jakieś nierealne. Ojciec siedzi i patrzy jak aktor, który zapomniał kwestii.

Myślę o tym, że czas zakreślił pętlę. Ojciec nigdy spod władzy UB się nie uwolnił. To spotkanie z B. jest dla niego tym samym, co tamte spotkania z ubekiem. Czuje się zagrożony i bezradny.

- Gdyby pan chciał udzielić tego wywiadu, zostawiam swój telefon - mówi B.

- Co tam jeszcze może być? - pytam Tatę.

- Nie wiem. Nic więcej nie pamiętam.

Nie wiem, co kryje się w teczce pana B. Może się mylę, ale wierzę, że nic takiego, co mogło komukolwiek naprawdę zaszkodzić. Wierzę w Ojca naiwność i słabość, ale nie w podłość.

Gdy zamknęły się drzwi za B. było mi mdło i ciemno przed oczami.

- To dobrze, że on przyszedł, to chyba dobry człowiek - powiedział Tata. - A kładąc się do łóżka, mówi: - Napiszę oświadczenie i przeproszę, tylko że nie wiem, kogo i za co, kto mi uwierzy, że nie pamiętam?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji