Artykuły

Biuro Podróży w Iranie

Poznański zespół zagrał "Świniopolis" w Teheranie na zaproszenie festiwalu organizowanego przez Dramatic Arts Center. Zmieniono tytuł przedstawienia, kostiumy, tekst. Mało brakowało, a świnie trzeba by zastąpić owcami, taniec bezruchem, a słowa milczeniem. Do gry weszła bowiem cenzura - pisze Ewa Obrębowska-Piasecka w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Ewa Obrębowska-Piasecka: Kolejne rocznice wrześniowych zamachów terrorystycznych spędzacie w różnych częściach świata. Marta Strzałko: Nie tylko rocznice. Dokładnie 11 września 2001 byliśmy w Kairze. Festiwal, na którym wtedy graliśmy, właśnie tego dnia się skończył, ale w związku z atakiem na USA musieliśmy tam zostać kilka dni dłużej. W nocy z 11 na 12 września pojechaliśmy na lotnisko, ale nasz samolot nie przyleciał do Kairu z Europy. Większość lotów była odwołana. Do startu gotowy był tylko samolot do Moskwy i do Chartumu. Paweł Szkotak: Ludzie na lotnisku płakali, krzyczeli, podejmowali desperackie decyzje. Nami zaopiekowali się organizatorzy festiwalu. A przez dwa kolejne wrześnie graliśmy nasz spektakl "Carmen Funebre" w USA, m.in. w Filadelfii, Minneapolis, a także w Nowym Jorku. Prezentacje odbywały się właśnie w ramach rocznicowych obchodów.

Jak wyglądają te obchody?

Paweł Szkotak: W Stanach rocznicowy przekaz telewizyjny budził w nas autentyczne zażenowanie. 11 września wydarzyła się wielka tragedia, naturalne jest to, że współczujemy jej ofiarom. Ale wolno łopocząca, amerykańska flaga, rozmowa z dziewczyną, która marzyła o tym, żeby być divą operową, i nagle jej głos przydał się do wzywania strażaków...

Marta Strzałko: ... Rozmowa z matką, której syn zginął w samolocie nad Pensylwanią, opowiadającą o tym, jaka jest szczęśliwa, że w rocznicę tragedii stoi w tym właśnie miejscu obok prezydenta Busha, że gra orkiestra, że jest tyle kwiatów i podniosły nastrój...

Paweł Szkotak: Cały ten patos jednoznacznie kojarzył się nam z komunistyczną propagandą i, prawdę mówiąc, nie bardzo wiedzieliśmy, jak się wobec tego zachować.

A jak wrześniowa rocznica wygląda po drugiej stronie barykady?

Marta Strzałko: Tam wszędzie, gdzie się tylko da, jest napisane "down with the USA", namalowane są też symbole oznaczające zagładę świata zachodniego i - oczywiście Izraela. Ambasada amerykańska - była ambasada, bo już jej tam nie ma - cała pokryta jest takim grafitti...

Paweł Szkotak: Widzieliśmy też wielki baner reklamowy Hezbollahu. A kiedy oglądaliśmy telewizję, wróciło zażenowanie z USA. Tragedia izraelsko-libańska przedstawiana jest tam dokładnie tak samo: zwolnione tempo, podłożona, patetyczna muzyka, dzieciaki rzucające kamieniami w złych Żydów - wszystko w formie teledysku, który ma wzbudzić określone propagandowe odczucia. I je budzi.

Ale z drugiej strony spotykaliśmy ludzi słuchających amerykańskiej muzyki, noszących czapeczki Chicago Bulls, chętnie korzystających z dobrodziejstw zachodniej cywilizacji i wcale nie nastawionych do niej wrogo.

A czy Wy odczuwaliście wrogość?

Marta Strzałko: Nie. Wcale. Irańczycy są bardzo gościnni, bardzo otwarci i bardzo serdeczni. Ponieważ zgodnie z ich kulturą mężczyźni i kobiety żyją osobno, do mnie podchodziły na ulicy wyłącznie kobiety, podawały rękę, pytały, skąd jestem, mówiły, że się cieszą, że jestem w ich kraju, życzyły mi wszystkiego najlepszego. I było to niezwykłe: zdarzało się bowiem bardzo często. Na ulicy ludzie patrzyli na nas z zainteresowaniem - mogłam owinąć się szczelnie chustą, a i tak momentalnie wiedzieli, że jestem cudzoziemką. Dzieci pokazywały nas palcami. Ale nie czułam żadnej wrogości.

Rozumiem, że do Pawła podchodzili mężczyźni.

Paweł Szkotak: Tak, ale zdarzało się, że i kobiety ostentacyjnie podawały mi rękę w miejscach publicznych.

Jak się poruszaliście po Teheranie?

Paweł Szkotak: Naszym przewodnikiem był Ramin Naser Nasir, znany aktor irański, tak znany, że wciąż rozdawał autografy. Jego historia jest bardzo ciekawa. Zaraz po studiach razem z kolegami powołany został do wojska podczas wojny iracko-irańskiej. Po powrocie z frontu postanowił zrealizować serial komediowy, żeby ludzie mogli jakoś odreagować wojenny koszmar. To się udało. Program był hitem w Iranie, a Ramin Naser stał się bardziej popularny niż politycy. I to się okazało jego zgubą. Cenzura zdjęła ten program, a on dostał trzyletni zakaz występowania gdziekolwiek. Ale dowody sympatii ludzie okazują mu do dziś. Był bardzo zakłopotany, kiedy przekazywał nam różne uwagi dotyczące naszego zachowania czy stroju.

Marta Strzałko: I sam ich skrzętnie przestrzegał: mnie nie podał ręki ani razu. Mówił: "przepraszam, ale nie mogę tego zrobić publicznie". Na moje dociekliwe pytania dotyczące sytuacji politycznej i społecznej Iranu odpowiadał ogólnikami. Podejrzewam, że miał przykazane, żeby z nami nie wchodzić w szczegóły.

A na co zwracał Wam uwagę?

Paweł Szkotak: Jedna z naszych koleżanek była upomniana, że jej strój jest zbyt wyzywający.

Jak była ubrana?

Paweł Szkotak: W białą, elegancką, dopasowaną do ciała (ale bez przesady!) bluzkę. Podobną do tej, którą Marta ma teraz na sobie (to lniana, długa, wysoko zapięta koszula).

Marta Strzałko: Dopatrywali się w niej nie wiadomo czego, a to musiało oznaczać, że przyglądali się bardzo intensywnie.

Paweł Szkotak: No tak. Bo myśmy naprawdę niczego nie widzieli.

Marta, chodziłaś z odkrytą głową?

Marta Strzałko: Nie, nie wolno mi było tego robić. Żadna kobieta się na to nie odważy, bo narazi się na gwizdy, obraźliwe okrzyki, wszystkie noszą więc hidżab. Ale oczywiście robią, co mogą, żeby tego przykrycia było jak najmniej.

Tu ciekawostka. Mamy w teatrze długowłosego kolegę, który czesze się koński ogon. Gdy szedł ulicą z gołą głową, przechodnie reagowali głośno i nieprzychylnie, dopóki nie pokazał twarzy albo czegoś nie powiedział męskim głosem.

A są jakieś zakazy dotyczące mężczyzn?

Marta Strzałko: Tak, ale znacznie mniej rygorystyczne. Koledzy musieli, na przykład, nosić spodnie zakrywające kolana. Poza tym wszędzie obowiązuje rozdzielność: chłopcy chodzą do szkoły do południa, dziewczyny po południu, tak samo jest na uczelniach. Wejścia na lotnisko są osobne: my też wchodziliśmy oddzielnie. Ale byłam świadkiem niezwykłej jak na Iran sceny: kobieta rzuciła się z pięściami i krzykiem na mężczyznę. Zdarła z głowy hidżab i strasznie histeryzowała. On pozostał bierny. Nawet jej nie dotknął, coś do niej mówił, potem sobie poszedł. W domu pewnie dostała za swoje.

Paweł Szkotak: - W Teheranie widzieliśmy sklep z wyrafinowaną bielizną damską. Zapytaliśmy, jak to się mieści w ich kulturze. I usłyszeliśmy, że taką bieliznę kobieta kupuje dla męża.

A kto sprzedawał w tym sklepie?

Paweł Szkotak: Mężczyzna.

Marta Strzałko: Zauważyłam, że wraz ze zmianą prezydenta ulica też uległa pewnemu przeobrażeniu - znacznie więcej kobiet nosi na ulicy czador, zakrywający ciało od czubka głowy do stóp. Ten czador zresztą ma swoje drugie dno. To tyle co namiot, pod którym może chować się wszystko: nagie ciało, seksowna bielizna czy nawet przebrany mężczyzna. Iran ma wiele tajemnic.

Paweł Szkotak: Te wszystkie zakazy są jednak przede wszystkim oficjalną fasadą. Za nią kryje się drugie, prywatne życie. To trochę przypomina naszą sytuację z lat 70.: co innego w szkole, w pracy, a co innego w domu.

Irańczycy mają też przeróżne sposoby, jak "obchodzić" Koran. Dowiedzieliśmy się o tym, co się robi z prostytucją: wystarczy zawrzeć ślub czasowy. Zresztą prostytucja jest tam poważnym problemem. Podobnie jak narkotyki. Irańczycy mają też swój bimber!

Marta Strzałko: Ulica jest przyjazna. Tak zwani zwyczajni ludzie deklarują na każdym kroku potrzebę kontaktu ze światem. Podkreślają, że nie są żadnymi bandziorami, dzikusami, terrorystami. Ważne jest dla nich, żeby ich nie mylić z Arabami.

Paweł Szkotak: W końcu to są Persowie. Podkreślają, że islam został im narzucony przez 400 lat arabskiej dominacji. To kraj bardzo bogaty kulturowo: znamy w Polsce ich kino, ale mają też świetny plakat, grafikę. I interesujący, różnorodny teatr: od misteryjnego do nowoczesnego.

A jak właściwie trafiliście z Waszymi przedstawieniami do Iranu?

Paweł Szkotak: Pracowała nad tym nasza brytyjska menedżerka Jane Frere, która jest iranofilką. Po wielu latach w końcu się to udało. Pierwszy raz pojechaliśmy tam zimą zeszłego roku z "Carmen Funebre". To był ostatni okres rządów liberalnego prezydenta Chatamiego, pewnie dzięki temu się to w ogóle udało. Odbiór widzów był niesamowity. Ludzie naprawdę chłonęli ten spektakl. Dla nas to było niezwykłe uczucie.

Wielkie wrażenie zrobiło też na nas wtedy wykształcenie Irańczyków. Dziennikarze, którzy przeprowadzali z nami wywiad, byli do niego świetnie przygotowani. Pytali o Grotowskiego, Kantora, misteria, Częstochowę, Wyspiańskiego, Mickiewicza. Byłem tym naprawdę zdumiony. Niektórzy widzowie przychodzili na wszystkie nasze przedstawienia, robili notatki, pytali o szczegóły. Te rozmowy trwały godzinami.

No i chcieliśmy tam wrócić. Tym razem organizatorzy festiwalu wybrali spektakl "Świniopolis". Kontrakt handlowy między Teatrem Biuro Podróży a festiwalem zaczyna się od słów: "W imię Boga".

Ale - jak się okazało - podpisać kontrakt, to nie znaczy zagrać spektakl.

Paweł Szkotak: Na niektóre trudności byliśmy przygotowani. Przede wszystkim wiedzieliśmy, że pojawi się cenzor, bo tak było już w czasie naszego pierwszego pobytu. Jeszcze przed wyjazdem wiedzieliśmy, że kilka rzeczy w przedstawieniu musimy zmienić: aktorki muszą zakryć włosy, założyć spodnie pod spódnice, nie mogą pokazywać rąk.

Marta Strzałko: Jeszcze w Polsce dostaliśmy maile, że trzeba też zmienić tytuł, bo "Pigs" (taki jest tytuł naszego spektaklu w wersji angielskiej) nie przejdzie. Świnia jest w Iranie zwierzęciem nieczystym. Zaproponowali nam "Folwark zwierzęcy".

Potem przyszedł kolejny list: żeby w czasie spektaklu nie było kontaktów damsko-męskich, czyli żeby się w ogóle nie dotykać i żeby kobiety nie tańczyły.

Co to znaczy: nie tańczyły? Jaka jest tam definicja tańca? Przecież wasz spektakl w całości niemal oparty jest na ruchu.

Paweł Szkotak: Dla nich taką granicą jest erotyzm, ale to oczywiście pojęcie bardzo szerokie. Coś, co dla nas jest niewinnym i aseksualnym tańcem świnek, dla nich ma już charakter erotyczny. A generalna zasada jest taka, że kobiety nie powinny tańczyć w ogóle.

Musieliście też zmienić kostiumy.

Paweł Szkotak: Dziewczyny włożyły pod minispódniczki szerokie, różowe spodnie. Miały też białe rękawy. No i oczywiście chustki na głowach. I to był najtrudniejszy moment, bo nasze świnki mają przecież świńskie uszy i świńskie ryjki. Zderzenie ich z hidżabami wydawało nam się bardzo obrazoburcze i bluźniercze. Ale cenzura przyjęła to spokojnie.

A czego nie przyjęła?

Paweł Szkotak: Zanim jeszcze zagraliśmy dla cenzorów cały spektakl (który znali już zresztą ze scenariusza i taśmy), toczyła się całodniowa batalia o tekst.

Przecież tam prawie nie ma tekstu!

Paweł Szkotak: Chodziło o początkowy fragment: "Na początku był człowiek, człowiek oddzielił światło od ciemności i pokazał, że jest dobre, człowiek oddzielił wodę od ziemi, wodę przeznaczył do picia, a ziemię do mieszkania i pokazał, że to jest dobre. Potem człowiek zbudował miasto i stworzył świnię, i był zadowolony, i kazał się świni rozmnożyć, aby jej potomstwo zasiedliło miasto. A na końcu spojrzał na to, co stworzył, usiadł i zapalił fajkę". To tak w skrócie. I tu zaczęły się schody: "bo człowiek nie może być na początku, bo człowiek nie może stworzyć, bo świnia w ogóle nie przejdzie i najlepiej zamienić ją na owcę".

Pisaliśmy te zdania od nowa przez cały dzień: tak, żeby były do przyjęcia dla cenzora; żeby zachowały swój sens, ale żeby cenzor przestał dopatrywać się herezji, bluźnierstwa czy teorii Darwina (tak, tak).

I jak to brzmiało w wersji ostatecznej?

Paweł Szkotak: Nie uwierzysz: "Światło zostało oddzielone od ciemności, woda została oddzielona od ziemi, potem pojawiło się zwierzę, zwierzę miało potomstwo, a potem wszyscy byli zadowoleni". Ale widzowie i tak dopatrzyli się skojarzenia z Biblią i odbierali to jako spektakl o wielkim kłamstwie, które zbudowane jest przy użyciu religii.

Marta Strzałko: Miałam poczucie, że widzowie nie wierzą własnym oczom. Szczególnie w scenie naszego tańca, którą udało się jednak ocalić (choć nie wolno nam było za wysoko podnosić nóg).

Paweł Szkotak: Mam poczucie, że skomunikowaliśmy się z widzami. Że zrozumieli nasze przedstawienie: niektórzy kojarzyli je z Orwellem, inni ze "Ścianą" Pink Floyd... takie "zachodnie" skojarzenia.

Marta Strzałko: Ale były i momenty zaskoczenia dla nas. Ludzie klaskali w najmniej oczekiwanych momentach: na rzeźników, na zabicie małej świni i na wywiezienie reszty świń do rzeźni.

Paweł Szkotak: Jeden z Irańczyków pytał ze wstydem, czy tylko u nich nikt nie pomógł świnkom wiezionym na rzeź.

A czy ktoś im kiedykolwiek pomógł?

Marta Strzałko: Nie. Ale nie dajemy na to szansy widzom. Odjeżdżamy bardzo szybko.

Paweł, jak się czułeś, targując o własne przedstawienie?

Paweł Szkotak: Po latach było to dość zabawne i potraktowałem to przede wszystkim jako artystyczne wyzwanie. Poza tym widziałem, że pewne rzeczy rzeczywiście obrażają tam religijne uczucia, więc nie było sensu z tym dyskutować.

A gdyby cenzura wróciła do Polski?

Paweł Szkotak: Nie wyobrażam sobie tego. Myślę, że te czasy minęły i już nie wrócą. A jeśli by wróciły, to trzeba by sięgnąć po znacznie bardziej radykalne środki niż spektakl teatralny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji