Artykuły

Podwójne życie Wojciecha Dzieduszyckiego

Agent Turgieniew w latach 50. pisał o awariach w swojej firmie i wymieniał nazwiska ludzi za nie odpowiedzialnych. A w latach 60. podawał bardzo dokładne charakterystyki różnych środowisk kulturalnych: teatrów, wrocławskiego oddziału ZLP, redakcji "Odry" oraz ludzi z tych środowisk - zdradzają autorzy artykułu o współpracy Wojciecha Dzieduszyckiego w rozmowie z Beatą Maciejewską z Gazety Wyborczej - Wrocław.

Pod koniec listopada ukaże się w periodyku IPN "Aparat represji w Polsce Ludowej w latach 1944-1989" artykuł "Życie w ukryciu. czyli agenturalna współpraca Wojciecha Dzieduszyckiego [na zdjęciu] z aparatem bezpieczeństwa Polski Ludowej 1949-1972". Jego autorami są historycy z Rzeszowa: dr Dariusz Iwaneczko i dr Krzysztof Kaczmarski .

Dariusz Iwaneczko: Oficer, który tę współpracę rozwiązał, napisał: "Obecnie nie widzę potrzeby jej nawiązywania. Można z nim zawsze podjąć kontakt na płaszczyźnie obywatelskiej". I na tym się sprawa kończy, materiały TW "Turgieniewa" odesłano do archiwum. Nie wiemy, czy ten kontakt był podjęty.

Czy to znaczy, że z kontaktów obywatelskich nie robiono żadnych notatek?

Krzysztof Kaczmarski: Zwykle je sporządzano, ale w przypadku Wojciecha Dzieduszyckiego nie natrafiliśmy na takowe.

Artykuł opisujący agenturalną współpracę Wojciecha Dzieduszyckiego ukaże się pod koniec listopada, ale pan Dzieduszycki przyznał się już do niej i przeprosił. Czy Panowie rozmawialiście z nim?

D.I.: Nie. Odradzano nam, że względu na jego wiek i szok, który moglibyśmy wywołać. Oczywiście zadajemy sobie pytanie, na ile mamy prawo ogłaszać taką "ciemną" wiedzę, rozmawiamy przecież o człowieku uwikłanym w konkretną sytuację polityczną, o jego emocjach. Dla mnie ważne jest to, że pan Dzieduszycki przyznał się i przeprosił.

K.K.: Większość agentów do końca idzie w zaparte, przypomnijmy tu choćby casus księdza Czajkowskiego, wypierającego się współpracy. Nie wiem, co legło u podstaw decyzji pana Dzieduszyckiego, ale taki gest trzeba docenić.

Dr Dariusz Iwaneczko

Historyk, kierownik referatu badań naukowych rzeszowskiego oddziału IPN oraz wykładowca Państwowej Wyższej Szkoły Wschodnioeuropejskiej w Przemyślu (od grudnia urlopowany, jest wicewojewodą podkarpackim). Autor m.in. monografii: "Opór społeczny a władza w Polsce południowo-wschodniej 1980-1989"

Dr Krzysztof Kaczmarski

Historyk, naczelnik Biura Edukacji Publicznej rzeszowskiego oddziału IPN, autor m.in. książki "Podziemie narodowe na Rzeszowszczyźnie w latach 1939-1944"Czy Panowie posiadacie jakieś dowody na to, że ludzi wymienionych w tych doniesieniach spotykały represje? Zostali na przykład aresztowani?

K.K: W kilku przypadkach z całą pewnością takie aresztowania miały miejsce. Ale trudno nam ocenić, ilu osobom te doniesienia np. złamały karierę zawodową.

Jaki jest dowód na bezpośredni związek między donosem a aresztowaniem?

D.I.: Istnieją raporty funkcjonariusza prowadzącego TW lub przełożonego tegoż funkcjonariusza, w których instruują, w jaki sposób doniesienia agenturalne należy wykorzystać. Lub piszą: "Na skutek doniesień aresztowany został X i Y".

Czyli sprawozdanie z efektów pracy, tak?

K.K.: Tak. Albo podane są kryptonimy spraw operacyjnych, w których doniesienia Wojciecha Dzieduszyckiego były wykorzystywane.

Rozumiem, że aresztowania miały miejsce głównie w latach 50. A później?

D.I.: Później mamy całą armię ludzi, którym donosy Dzieduszyckiego mogły zniweczyć karierę dziennikarską, naukową czy artystyczną. Możemy się domyślać - bo wiemy przecież, jak te służby funkcjonowały - że najdrobniejsze nawet informacje były wykorzystywane operacyjnie. Bądź do inwigilowania, bądź do werbowania poszczególnych osób.

Na ile skutecznie?

D.I.: To trzeba dopiero sprawdzić, choć w ocenach pracy TW "Turgieniewa" (taki pseudonim od listopada 1960 roku miał Dzieduszycki, wcześniej występował jako informator "Jeden") są informacje o sukcesach odniesionych przez SB dzięki jego donosom. Można się pokusić o monografię dotyczącą rozpracowywania określonego środowiska i sprawdzić każde wymienione przez Wojciecha Dzieduszyckiego nazwisko. Tylko że środowisk i nazwisk jest bardzo dużo. Począwszy od ludzi z branży młynarskiej, poprzez środowiska ziemiańskie i podziemia okupacyjnego, dziennikarzy, aktorów, pisarzy, aż po emigrację londyńską.

K.K.: Donosi też o przypadkowych osobach, których spotkał w pociągu czy w tramwaju. Na przykład: "Jadąc wagonem sypialnym z Warszawy do Wrocławia dnia 18 marca 53 roku o godzinie 22.37, słyszałem rozmowę dwóch pasażerów". Streszcza ją (dotyczyła niegospodarności i zaniedbań w firmie budowlanej w Tychach) i kończy: "Niestety, nie mogłem dowiedzieć się nazwiska tego pasażera, wysiadł w Opolu". Nie musiał takich rzeczy donosić. To ewidentny przykład nadgorliwości.

Może tak zrobił, bo chciał coś dostarczyć służbom, a jednocześnie nikomu nie zaszkodzić. Swoich rozmówców nie zdekonspirował przecież.

D.I.: W tym przypadku tak. Ale co powiedzieć o innych, których opisywał pod nazwiskami?

w latach 50. pisał o awariach w swojej firmie i wymieniał nazwiska ludzi za nie odpowiedzialnych. A w latach 60. podawał bardzo dokładne charakterystyki różnych środowisk kulturalnych: teatrów, wrocławskiego oddziału ZLP, redakcji "Odry" oraz ludzi z tych środowisk.

K.K.: Na przykład Podzielił tutejsze środowisko literackie na dwie grupy: buntowników i lojalistów. Do tych pierwszych zaliczał na przykład Lilian Seymour-Tułasiewicz, a za lojalistę uznał Zbigniewa Kubikowskiego. Szczególnie wdzięcznym obiektem takich opisów jest Tadeusz Lutogniewski [jeden z naczelnych "Odry", recenzent teatralny - b.m.], Dzieduszycki notował nawet jego krytyczne uwagi dotyczące sztuki granej przez sowiecki zespół teatralny.

A propos teatru - pamiętam jeden kuriozalny donos: wrocławscy aktorzy grali w Warszawie w sztuce "Człowiek z karabinem". Na spektaklu był Bierut, który aktorom przysłał do garderoby czekoladki i bukiet kwiatów. Jeden z obdarowanych powiedział, że Bierut "wykręcił się sianem" i zamiast przysłać coś porządnego, przysłał jakieś "dziadowskie cukierki". Dzieduszycki to opisał oraz stwierdził, że takie zachowanie jest tym bardziej dziwne, iż ów aktor był obsadzony w roli Lenina, za którą otrzymał nagrodę! Nie zapomniał nawet podać świadków tej rozmowy.

D.I.: Przekazywał także informacje natury, nazwijmy to, intymnej, cenne dla SB w razie podejmowania próby werbunku.

Intymne? To znaczy jakie?

K.K: W jednym z doniesień znalazły się na przykład uwagi na temat orientacji seksualnej. Te wątki jednak pomijamy w naszej publikacji.

D.I.: W wielu doniesieniach pana Dzieduszyckiego pojawiają się także oceny.

K.K: Proszę posłuchać takich fragmentów: "Niezbyt inteligentny, ale bardzo porządny człowiek", albo "ambitny, ale tchórzliwy". Pan Dzieduszycki ukierunkowywał funkcjonariuszy, wskazywał słabe strony, w które można było uderzyć.

"Ukierunkowywał", "wskazywał", "oceniał". Sam z siebie czy według precyzyjnych wskazówek funkcjonariusza?

D.I.: Jeśli już - to funkcjonariuszy, bo prowadziło go w sumie dwunastu. Na początku wciąż się zmieniali, stabilizacja nastąpiła dopiero w drugiej połowie lat 50. i w latach 60. Dlatego w pierwszym okresie współpracy agenturalnej pan Dzieduszycki sam siebie "zadaniował".

Co to znaczy? Sam wymyślał sobie zadania?

D.I.: Tak. Pisze na przykład w notatce, że wstąpił do chóru kościelnego w swojej parafii, żeby mieć możliwość dotarcia do proboszcza. I to, o czym z proboszczem rozmawiał, przekazywał funkcjonariuszowi. Nikt mu do tego chóru nie kazał wstępować, to jego własna inicjatywa.

K.K.: Ubecy, którzy go początkowo prowadzili, byli bardzo prymitywni. Trudno sobie wyobrazić ich rozmowy z człowiekiem mającym dwa fakultety. Na przykład Stanisław Laufer, który zwerbował Wojciecha Dzieduszyckiego, miał napisane w opinii służbowej: "z agenturą pracuje słabo, posiada średni poziom intelektualny". Dodałbym - bardzo średni, bo miał zaledwie podstawowe wykształcenie, chociaż do UB przyszedł w 1947 r. z Informacji Wojskowej w stopniu podporucznika.

D.I.: Dopiero w 1958 r. Dzieduszyckiego zaczął prowadzić Jan Niedbała, esbek o intelektualnych ambicjach. Bardzo sobie cenił rozmowy z Dzieduszyckim.

Skąd Pan wie?

D.I.: Bo sam mi to powiedział. Mieszka teraz w Rzeszowie, karierę zawodową skończył jako komendant KWMO w Tarnobrzegu.

Podajecie Panowie nazwiska wszystkich dwunastu funkcjonariuszy?

K.K.: Łącznie z dokładnymi biogramami i cytatami z opinii służbowych.

Czy informator próbował zerwać współpracę? Rozumiem, że Wojciech Dzieduszycki na początku obawiał się o swoje życie...

D.I.: Tak możemy domniemywać.

...ale po 1956 roku to zagrożenie znacznie się zmniejszyło. System stalinowski w widoczny sposób rozpadał się. Słynny "tajny referat" Chruszczowa czytano na otwartych zebraniach partyjnych, sypały się dymisje i aresztowania w aparacie bezpieczeństwa, uchwalono amnestię, z wielkim hukiem usunięto Bermana, Bierut umarł... Polityczne trzęsienie ziemi, można było je wykorzystać. Czy Wojciech Dzieduszycki miał szansę urwać się z ubeckiej smyczy?

D.I.: Każdy miał szansę.

A próbował?

D.I.: Tak. Dwa razy: w 1953 i 1957 roku. Z tym, że były to próby bardzo nieudolne. Pan Dzieduszycki chciał, żeby to UB (potem SB) samo z niego zrezygnowało. Twierdził, że został zdekonspirowany.

K.K.: Za pierwszym razem przekonywał funkcjonariusza, że Wolna Europa dwukrotnie wymieniła jego nazwisko jako agenta, za drugim razem twierdził, że dostawał telefony i anonimy z pogróżkami. Sprawdzono, okazało się, że to nieprawda.

A gdyby powiedział wprost: "odmawiam dalszej współpracy"? Co robiono z takimi, którzy mówili "nie"?

D.I.: Znamy mnóstwo przypadków zrywania współpracy, najczęściej bez żadnych konsekwencji. Czasami mogło się to wiązać z utratą pozycji zawodowej, apanaży, koneksji. Niemniej Wojciech Dzieduszycki tej współpracy nie zerwał. Została jednak po odwilży wyraźnie rozluźniona. Dopiero na początku lat 60. znów zaczyna być intensywna..

Ale rozumiem, że to SB wraca do tej intensywnej współpracy?

K.K.: Przyczynia się do tego wspomniany już Jan Niedbała. To on uznał, że Dzieduszyckiego nie może prowadzić byle jaki funkcjonariusz, trzeba go lepiej wykorzystywać. Plan pracy z TW "Turgieniewem" zakładał, że nie powinna ona za bardzo kolidować z jego obowiązkami zawodowymi.

Pewnie pół emigracyjnego Londynu o tym mówiło. Ale czy wśród informacji przekazanych przez Wojciecha Dzieduszyckiego są takie, które nie zatrącają o plotkarską sensację?

KK.: Nie tylko są, ale przeważają. Na przykład otrzymał zadania rozszyfrowania tekstów, które opublikowały "Dziennik Polski" i "Dziennik Żołnierza" pod pseudonimem Roger d'Argenson. Chodziło o dwa artykuły: "Bunt literatów" i "Bunt młodzieży". Rzecz dotyczyła sytuacji w Polsce po słynnym liście 34. [pierwszy zbiorowy protest intelektualistów przeciwko polityce kulturalnej władz państwowych i cenzurze w marcu 1964 r. - b.m.]. Rozmawiał z dziennikarzami tegoż pisma i dowiedział się, że teksty zostały napisane na podstawie informacji przekazanych przez Stanisława Cata-Mackiewicza.

Złapał kozak Tatarzyna... W numerze "Biuletynu" IPN z marca - kwietnia był artykuł o tym, że Cat-Mackiewicz w latach 40. i 50. kontaktował się z tajnymi służbami komunistycznej Polski, udzielał im informacji i brał za to pieniądze.

D.I.: Takie rzeczy też się zdarzały, ale SB przecież nie wiedziała, kto się kryje pod tym pseudonimem.

Czy to prawda, że Wojciech Dzieduszycki dostał zadanie skłonienia generała Maczka do powrotu do Polski? I czy w ogóle był dla Maczka partnerem do takich rozmów?

K.K.: Rozmawiał z Maczkiem w 1966 roku, gdy pojechał do Wielkiej Brytanii na tournée kabaretu Dymek z Papierosa. Po zakończeniu jednego z koncertów Maczek podszedł do Dzieduszyckiego i powiedział, że rozważa możliwość powrotu do Polski, ale obawia się uciążliwych przesłuchań na UB. Na to Dzieduszycki miał odpowiedzieć: "Panie generale, to wierutne kłamstwo. Nikt w Polsce nikogo bez powodu nie zamyka, nikogo nie przesłuchują na UB, bo już nie ma UB - to wszystko wroga nam propaganda odstraszająca od kraju".

Miał rację, UB już nie było. Była Służba Bezpieczeństwa. To jedyna rozmowa z Maczkiem?

D.I.: Tak.

Czy Wojciech Dzieduszycki brał od UB i SB pieniądze?

K.K.: W aktach jest tylko jedno pokwitowanie, ze stycznia 1965 roku, na 500 zł. Agent "Turgieniew" odebrał je "tytułem współpracy z organami SB" i własnoręcznie pokwitował.

W planie pracy z TW "Turgieniewem" sporządzonym w 1962 roku płk Niedbała zapisał, że Dzieduszycki jest "niechętny przyjmowaniu wynagrodzeń w formie pieniędzy". Wzdraga się, ma opory moralne. Dlatego Niedbała zaproponował, aby robić to w inny sposób, na przykład wręczając upominki.

Jakie to były upominki?

K.K.: Nie wiemy. Ani jakie, ani czy w ogóle je dostawał, bo w aktach nie ma śladu.

A teoretycznie powinien być?

D.I.: Teoretycznie - tak.

K.K.: Jedno jest pewne: względy finansowe na pewno nie były powodem współpracy z aparatem bezpieczeństwa.

A co było?

KK.: Myślę, że obawa przed załamaniem kariery zawodowej. Pracował w radiu, telewizji, pisał do kilkunastu periodyków, prowadził kabaret, konferansjerkę na prestiżowych festiwalach, chciał wyjeżdżać za granicę.

Kiedy i dlaczego ta współpraca się skończyła?

D.I.: Już pod koniec lat 60. mocno się rozluźniła. Proszono go od czasu do czasu o sporządzenie charakterystyki jakiegoś środowiska i on to robił, ale z opóźnieniem. Właściwie był wtedy bardziej konsultantem niż tajnym współpracownikiem.

K.K.: W czerwcu 1970 współpracę zawieszono, a dwa lata później formalnie rozwiązano. Wartość operacyjna coraz rzadszych doniesień była niewielka, a poza tym zaczęły krążyć plotki, że Dzieduszycki jest agentem. Jeden z TW, pseudonim "Zabłocki" podał , że mówi się o Dzieduszyckim "hrabia na usługach specjalnych". Miał się tak wyniośle, arogancko zachowywać w środowisku telewizyjnym, że uznano, iż musi mieć "mocne plecy".

D.I.: Oficer, który tę współpracę rozwiązał, napisał: "Obecnie nie widzę potrzeby jej nawiązywania. Można z nim zawsze podjąć kontakt na płaszczyźnie obywatelskiej". I na tym się sprawa kończy, materiały TW "Turgieniewa" odesłano do archiwum. Nie wiemy, czy ten kontakt był podjęty.

Czy to znaczy, że z kontaktów obywatelskich nie robiono żadnych notatek?

D.I.: Zwykle je sporządzano, ale w przypadku Wojciecha Dzieduszyckiego nie natrafiliśmy na takowe.

Artykuł opisujący agenturalną współpracę Wojciecha Dzieduszyckiego ukaże się pod koniec listopada, ale pan Dzieduszycki przyznał się już do niej i przeprosił. Czy Panowie rozmawialiście z nim?

D.I.: Nie. Odradzano nam, że względu na jego wiek i szok, który moglibyśmy wywołać. Oczywiście zadajemy sobie pytanie, na ile mamy prawo ogłaszać taką "ciemną" wiedzę, rozmawiamy przecież o człowieku uwikłanym w konkretną sytuację polityczną, o jego emocjach. Dla mnie ważne jest to, że pan Dzieduszycki przyznał się i przeprosił.

K.K.: Większość agentów do końca idzie w zaparte, przypomnijmy tu choćby casus księdza Czajkowskiego, wypierającego się współpracy. Nie wiem, co legło u podstaw decyzji pana Dzieduszyckiego, ale taki gest trzeba docenić.

***

Dr Dariusz Iwaneczko

Historyk, kierownik referatu badań naukowych rzeszowskiego oddziału IPN oraz wykładowca Państwowej Wyższej Szkoły Wschodnioeuropejskiej w Przemyślu (od grudnia urlopowany, jest wicewojewodą podkarpackim). Autor m.in. monografii: "Opór społeczny a władza w Polsce południowo-wschodniej 1980-1989"

Dr Krzysztof Kaczmarski

Historyk, naczelnik Biura Edukacji Publicznej rzeszowskiego oddziału IPN, autor m.in. książki "Podziemie narodowe na Rzeszowszczyźnie w latach 1939-1944".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji