Artykuły

Mocno i intensywnie

- Piaf rozbudziła we mnie demona. Po tym spektaklu ["Ale i nie tylko..."] naprawdę pokochałam ten zawód - mówi warszawska aktorka ANNA SROKA.

"Ale i nie tylko..." recital z piosenkami Edith Piaf w interpretacji Anny Sroki, aktorki współpracującej m.in. z Teatrem Montownia oraz z chorzowskim Teatrem Rozrywki, został uznany przez publiczność za najlepsze letnie przedstawienie w Teatrze Małym.

Aneta Dolega: - Czy Edith Piaf jest ważną dla pani postacią?

Anna Sroka: - Jest dla mnie bardzo ważna, inaczej nie byłoby mnie tutaj. Mój "romans" z Piaf zaczął się cztery lata temu, kiedy zaraz po ukończeniu szkoły teatralnej dyrektor rzeszowskiej sceny oraz reżyser Janusz Szurmiej zaprosili mnie do udziału w spektaklu o Piaf. Już wcześniej miałam do czynienia z tym repertuarem, ale wówczas nie czułam się na siłach, aby go zaśpiewać. Nie bałam wystarczająco dojrzała wewnętrznie, nie widziałam siebie w tych utworach, ale również pod względem czysto interpretatorskim i muzycznym ten materiał był dla mnie za trudny. Natomiast to co wydarzyło się w Rzeszowie, było dla mnie bardzo ważnym przeżyciem i to nie tylko artystycznym. To była pierwsza poważna rola w mojej karierze. Przedstawienie trwało prawie trzy godziny, grałam Piaf od momentu gdy była 20-letnią dziewczyną, aż do czasów, gdy zniszczona życiem żegnała się z publicznością.

Nad rolą pracowałam bardzo intensywnie. Przeczytałam prawie wszystko, co wyszło w Polsce o Piaf. Oglądałam filmy, koncerty, słuchałam cały czas nagrań z jej piosenkami. I gdzieś w trakcie próby zwizualizowania postaci coś się we mnie zmieniło. Zrobiło mi się jej po prostu... szkoda. To był ewidentnie wielki talent, geniusz piosenki. Jednocześnie bardzo nieszczęśliwy, bo jedyne, czego tak naprawdę pragnęła przez całe życie, to była miłość. Gdy już jej dotknęła, to nagle jej ją zabrano. Sama też nie potrafiła kochać. Nikt jej tego nie nauczył. W trakcie pracy nad rolą zaczęłam ją sobie budować jako człowieka. Odkryłam, że z jednej strony była prosta, z drugiej zaś bardzo skomplikowana. Piaf mogła być szczęśliwą osobą, ale ona to szczęście sama eliminowała przez narkotyki, przez posiadanie mnóstwa kochanków i kochanek. Ale wszystkie te działania były podyktowane pragnieniem miłości. Nieumiejętność dotarcia do tego powodowała, że te z pozoru dobre rzeczy odpychała od siebie.

- Czy tak intensywna praca nad rolą nie powoduje, że aktor zatraca się w niej? Nie odtwarza już postaci, tylko się nią staje?

- Można się zatracić. To była ponadmiesięczna praca, mnóstwo tekstu, czternaście piosenek i trzygodzinny spektakl, mnóstwo rozmów, również konfliktów, szczególnie gdy zbiorą się na jednej scenie same indywidualności. Do tego jeszcze moja rodzina w domu i codzienne pobudki o siódmej rano. Schudłam, wyglądałam jak mały "szkieletorek", głos mi wysiadał... wylądowałam u lekarza. Okazało się, że taki wysiłek jest mi obcy, ja i mój organizm nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Jednak w trakcie pracy nad spektaklem powoli zaczęło się układać. Bardzo mi wtedy pomogli przyjaciele. Premierę bardzo przeżyłam. Pamiętam jedno zdanie, które przed wejściem na scenę usłyszałam od kolegi z zespołu: "Ania, nie martw się, nie bój się. Tu wszyscy są dla ciebie". Pierwszy raz zobaczyłam coś takiego: wychodzę na scenę, publiczność wstaje do oklasków. Musiałam tę chwilę zabrać ze sobą. Ta energia, którą dałam, została mi zwrócona.

- Który z utworów Piaf jest pani najbliższy?

- Każda z tych piosenek ma swoją urodę. Jest jedna bardzo szczególna dla mnie: "Bravo dla clowna". Mówi o artyście, o jego samotności. Schodzisz ze sceny i zostajesz sam ze sobą. To jest taki moment samotności, w którym nikt nie jest w stanie ci pomóc. Związany z radością, ale też z ogromnym smutkiem. Piaf śpiewa do publiczności "tu gdzie teraz jestem, to jest teatr, ale wy nie wiecie, że ja przeżywam dramat, gdzieś tam poza sceną. Istnieję tylko dzięki wam, dzięki światłom rampy. Wy znikniecie, mnie też nie będzie". Pracując nad tym utworem odkryłam, że pochodzi on od "Błękitnego anioła", słynnego filmu z Marleną Dietrich. Ta historia profesora zdradzanego przez bohaterkę graną przez Dietrich bardzo przypomina to, o czym śpiewa Piaf. Wszystkie jej piosenki tak naprawdę są o radości, o pragnieniu i przeżywaniu miłości. Każdy z nas jej potrzebuje albo jej doświadcza.

- Drugą ważną dla pani pieśniarką o podobnym temperamencie scenicznym jest Ewa Demarczyk...

- Zrobiliśmy spektakl z jej piosenkami. Bardzo kontrowersyjny. Utrzymany jest w konwencji cyrkowej, czyli zupełnie w innym stylu niż ten, do którego nas przyzwyczaili inni interpretatorzy jej twórczości. I tak, "Karuzela z Madonnami" jest śpiewana przez demonicznego dyrektora cyrku, a "Walc brillante" wykonywany jest na trapezie. To raczej eksperyment niż regularny spektakl muzyczny.

- Następna ma być Medea. Celowo wybiera pani takie postaci czy to jednak przypadek?

- Coś mają w sobie podobnego. Ile ma to ze mną wspólnego? Sama nie wiem. Są ciekawe, piękne, nawet gdy przeżywają dramat. Trudne do zagrania. Piaf rozbudziła we mnie demona. Po tym spektaklu naprawdę pokochałem ten zawód. Daje mi on ogromną radość. Bycie na scenie, bycie aktorem to cudowna rzecz.

- Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji