Artykuły

Romanse akceptuję tylko na ekranie

- Trzeba zachować ciągłość między tymi, którzy odeszli, a współczesnością. Ogromny autorytet bohaterów [książki "Wytrąceni z milczenia" Magdaleny Grochowskiej], a są wśród nich m.in. Tadeusz Łomnicki, Gustaw Holoubek i Konrad Swinarski, dodaje mi sił - mówi WOJCIECH MALAJKAT, aktor Teatru Narodowego w Warszawie.

Czytam nieustannie, gdy tylko znajdę wolną chwilę. Teraz jestem ogromnie poruszony książką "Wytrąceni z milczenia" Magdaleny Grochowskiej. To niezwykła opowieść o filozofach, aktorach, historykach, wielkich twórcach teatru. Przekonuje, że trzeba zachować ciągłość między tymi, którzy odeszli, a współczesnością. Ogromny autorytet bohaterów, a są wśród nich m.in. Tadeusz Łomnicki, Gustaw Holoubek i Konrad Swinarski, dodaje mi sił. Lubię też książki historyczne, a szczególnie fascynuje mnie historia II wojny światowej. Można powiedzieć, że jestem "koszem na książki", bo czytam praktycznie wszystko, co wpadnie mi w ręce. Niedawno podczytywałem Antoniego Słonimskiego, ale miałem też pod ręką "Wielkiego gracza" Johna Grishama. W księgarni zawsze najpierw pędzę do półki z nowościami. Na tym jednak nigdy nie kończę. Książki, i nic poza tym, kolekcjonuję od lat. Nie trawię tylko ckliwych romansideł.

Romanse z kolei akceptuję na ekranie. W kółko mógłbym oglądać komedię romantyczną "Notting Hill". Mam też mnóstwo innych ulubionych filmów: "Amarcord" - surrealistyczny humor połączony ze wspaniałym nastrojem stanowi wizytówkę Felliniego i zawsze bardzo mi odpowiada. Potem "Amadeusz" Milosa Formana - to tyle na "A" (śmiech). Lista byłaby naprawdę długa... Na zawsze zostanie we mnie "Billy Elliot" - przejmująca opowieść o chłopaku, który próbuje dzięki swojej pasji wyrwać się z górniczego osiedla. Na półce z filmami, do których lubię wracać, jest też "Truman Show" Petera Weira, z kapitalnym Jimem Carreyem, którego w innych rolach po prostu nie znoszę! Filmy zwykle oglądam w domu. Z tym oglądaniem jest trochę jak zjedzeniem - od najlepszej restauracji wolę posiłek w domu. Nie lubię wypożyczać filmów, kompletuję własną płytotekę DVD. Czasem trafiają do niej filmy dołączane do różnych pism, głównie za sprawą mojej żony.

Nie gotuję.

Kuchnia to dla mnie zupełnie obca kraina. Nie znaczy to jednak, że nie lubię dobrze zjeść. Wręcz przeciwnie. W kwestiach żywieniowych jestem maksymalnym konserwatystą. Nie wchodzą więc w grę żadne owoce morza, nie jadam krabów, raków, bardzo rzadko daję się namówić na ryby. Przerażają mnie wszelkie płucka, móżdżki, ozorki. Zestaw: ziemniaki, kotlet i surówka, wszystko dobrze przyprawione, to klasyka, której jestem wierny. Ale nie jadam wieprzowiny, więc standardowy mielony odpada. Za to smak kruchej wołowiny, macerowanej w occie balsamicznym, a do tego szparagi, to smak, który bardzo mi odpowiada. Niczego takiego nigdy sam nie przyrządziłem, bo kompletnie mnie to nie interesuje. O ile kiedyś chciałbym skoczyć ze spadochronem, to na liście moich marzeń nie ma punktu: nauczyć się gotować. Nie mam żadnych ambicji kulinarnych.

Muzyka jeździ ze mną w samochodzie. Na przykład dzisiaj podróżowała ze mną Piwnica Pod Baranami. W schowku na płyty mam też ścieżkę dźwiękową do "Dzieci Sancheza" ze znakomitym jazzmanem Chuckiem Mangione oraz muzykę Nino Roty. Ale jest tam też progresywny rock Electric Light Orchestra, Elton John, Beatlesi.

W ich towarzystwie jeżdżę na zajęcia do łódzkiej Filmówki. Studentów zaraziłem miłością do Elli Fitzgerald i Bacha. Często, gdy o czymś nowym usłyszę u Marcina Kydryńskiego w Trójce, od razu pędzę do Empiku w poszukiwaniu tej płyty. W ten sposób kupiłem Chrisa Bottiego i album Katie Meluhi "Piece By Piece". Ten ostatni akurat przez Marka Niedźwieckiego. Kydryński i Niedźwiecki to moje muzyczne autorytety. Gdy słucham muzyki w domu, jest ona najczęściej tłem dla jakiegoś innego zajęcia. Co innego, gdy szukam odpowiedniej oprawy muzycznej do zajęć na uczelni. Wtedy potrzebuję maksymalnego skupienia. Raczej nie chodzę na koncerty. Głównie dlatego, że nie mam czasu. Ale pamiętam do dziś, jak wielkim przeżyciem jeszcze w czasach studenckich był dla mnie występ Earthy Kitt w warszawskiej Sali Kongresowej w 1984 roku. To był mój pierwszy w życiu koncert. Ostatni też pamiętam - lotnisko Bemowo i Michael Jackson. Wytrzymaliśmy z rodziną 15 minut i już wiedziałem, że nigdy więcej na żaden koncert nie pójdę. A już na pewno nie na "masówkę" na stadionie albo lotnisku. Taki tłum mnie przeraża.

Mazury, gdzie się urodziłem. Jadę tam do siebie, oddycham swoim powietrzem. Właśnie tam bez cienia wątpliwości potrafię stwierdzić, że przyszła wiosna, bo czuję, jak pachnie ziemia. Śnieg jeszcze może leżeć, ale ziemia już wydziela ten niezwykły zapach. O różnych porach roku słońce świeci pod innym kątem. Pewnie podobnie jest i w Bieszczadach, i w Górach Sowich, a nawet w Urlach pod Warszawą, ale ja widzę to tylko na Mazurach. Ciągnie mnie do ciszy i morza zieleni. W Warszawie odpoczywam na spacerach w Łazienkach. I choć lubię podróżować, to za granicą długo nie wytrzymuję. Również za granicą Mazur. Wracam tam, kiedy tylko mogę. Mam chytry plan, żeby się na Mazury przenieść na stałe. Właśnie urządzamy tam z żoną dom.

***

WOJCIECH MALAJKAT - aktor, reżyser, rocznik 1963. Zaczynał w warszawskim Teatrze Studio w przedstawieniach Jerzego Grzegorzewskiego. Od 1997 roku związany z Teatrem Narodowym w Warszawie (ostatnio wystąpił m.in. w "Tartuffe'ie" wg Moliera). Wykłada w łódzkiej Filmówce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji