Artykuły

Warszawa. Festiwal Festiwali Teatralnych "Spotkania"

Największa impreza teatralna stolicy. Rozpoczyna się Festiwal Festiwali Teatralnych "Spotkania". Na otwarcie 14 października "Azylant" Johana Simonsa. Na zakończenie 25-26 listopada - "Kuszenie św. Antoniego" Roberta Wilsona [na zdjęciu scena ze spektaklu].

Największa warszawska impreza teatralna - Festiwal Festiwali Teatralnych "Spotkania" - rozpocznie się 14 października i potrwa aż do 26 listopada. W tym roku jej hasło brzmi: "Oblicza teatru - przenikanie, przekraczanie". A w programie znalazły się m.in. spektakle Heinera Goebbelsa i Roberta Wilsona. Kompozytor i reżyser Heiner Goebbels przedstawi widowisko "Eraritjaritjaka" inspirowane twórczością Eliasa Canettiego, Robert Wilson spektakl "Kuszenie św. Antoniego" rozgrywający się w rytmie muzyki gospel, a Josef Nadj, reżyser i choreograf z Francji, performance "Filozofowie" odwołujący się z kolei do twórczości Brunona Schulza. Festiwal rozpocznie spektakl "Azylant" w reżyserii Johana Simonsa z NT Gent z Belgii.

O idei festiwalu i jego wydarzeniach opowiada dyrektor artystyczny imprezy Piotr Cieślak.

Dorota Wyżynska: Festiwal festiwali. Dlaczego zdecydował się Pan na taką właśnie formułę tej Imprezy?

Piotr Cieślak: W dobie chaosu, chaosu estetycznego, wszyscy mamy problemy, aby ustalić własną skalę wartości.

Uznałem, a mój projekt zaakceptowały władze miasta, że potrzebny jest nam festiwal, który zgromadziłby w Warszawie niekłamane autorytety artystyczne. Chcemy pokazać te spektakle, które jeżdżą po festiwalach. W tej edycji gościmy aż czterech laureatów teatralnej Nagrody Europy - Johana Simonsa, Josefa Nadja, Heinnera Goebbelsa i Roberta Wilsona. Aby nasza publiczność, a szczególnie zależy nam na młodej widowni, wiedziała, co się na świecie podoba. Dostała konkretną informację, a z drugiej strony mogła się do tego odnieść z własnym gustem. Stąd niezwykle ważną rzeczą jest dla nas Nagroda Publiczności. W ten sposób na zakończenie festiwalu widzowie mówią nam, co się im najbardziej podobało. A to wszystko jest przyyczynkiem do dyskusji. Ostrej, swobodnej, ciekawej.

Każda edycja ma swoje hasło. W tym roku: "Oblicza teatru - przenikanie, przekraczanie".

W poprzedniej edycji skupiliśmy się na inspiracjach Wschodu Zachodem i odwrotnie. W tym roku - na przekraczaniu granic gatunku. Zaprosiliśmy artystów, których to interesuje, którzy budują swoje dzieła na pograniczu teatru i innych sztuk.

Będzie spektakl Wilsona, tak jak w poprzedniej edycji zobaczymy przedstawienie Goebbelsa. Niektóre nazwiska powracają.

- Mam swoją teorię "trzech kroków". W Polsce brak informacji bieżących o światowym teatrze. Dlatego uważam, że trzeba w trzech krokach przybliżać publiczności nowe nazwisko. Tak było np. z Frankiem Castorfem. Pierwszy jego spektakl w Polsce został wygwizdany, drugi podzielił publiczność, a przy trzecim kroku wszyscy bili brawo na stojąco. Dwoma spektaklami: "Azylantem" i "Platformą" chcemy w tym roku przybliżyć Warszawie twórczość Johana Simonsa z Belgii.

Wilson miał już swoje trzy kroki.

- Pokazujemy tym razem innego Wilsona. Są różne zarzuty do Wilsona, do których onjest przyzwyczajony. Tym razem ten amerykański reżyser przyjeżdża z amerykańską trady-cj ą i z amerykańskim duchem na scenie. Wilson skromny. Wilson, który nie wchodzi sam na pierwszy plan. Na pierwszym planie jest muzyka i świetni śpiewacy gospel. A Wilson to wszystko przepięknie oświetlił, podreżyserowal. Jak zwykle.

Ale będziemy mieć pierwszy krok z nieznanym w Warszawie, a nagradzanym na świecie Simonsem z Belgii, który był dotąd w Polsce tylko na festiwalu Kontakt w Toruniu. Przywiezie adaptację sceniczną znanej powieści "Platforma" i "Azylanta".

Naszą tradycją jest pokazywanie teatru izraelskiego. Ale też arabskiego czy orientalnego. Poprzednio gościliśmy Irak i Chiny, w tym roku zapraszamy Iran. Autentyczny Iran. Reżyserniejest bynajmniej emigrantem, który mieszka w Paryżu. W tym spektaklu nie ma efekciarstwa, jest jakiś inny ton, mądrość Wschodu, skupienie, cisza.

Pewnie trudno było wybrać polskich reprezentantów na festiwal?

- Trudno i nietrudno. Wybraliśmy laureatkę ważnego festiwalu - Maję Kleczewskąijej spektakl, który zdobył główną nagrodę na Interpretacjach w Katowicach - "Woyzeck" z Kalisza. Drugim polskim reprezentantem jest Teatr Pieśń Kozła. To grupa, który w wielu miejscach na świecie jest wizytówką polskiego teatru.

Włączył Pan też do programu dwa spektakle Teatru Dramatycznego.

- "Alina na zachód" w reżyserii Pawia Miśkiewicza objechała festiwale w Polsce. "Kobieta z morza" Roberta Wilsona - gościła na festiwalu w Maladze i na Ibsenowskim Festiwalu w Oslo. To było wyzwanie - pokazać polskiego Ibsena w Skandynawii. Jechaliśmy "z samowarem do Tuły", ale się udało. Przez dwa wieczory mieliśmy owacje na stojąco, co się podobno w Oslo rzadko zdarza. Chłodni Norwegowie nie są do tego skłonni.

W programie jest też "Słomkowy kapelusz z Teatru Powszechnego.

- Nie muszę mówić dlaczego. To wspaniałe przedstawienie Piotra Cieplaka dostało wiele ważnych nagród.

Festiwal rozciągnął się na półtora miesiąca. Czy nie obawia się Pan, że w związku z tym straci swoją festiwalowość. I będą to po prostu weekendy w teatrze?

- W Warszawie nie za bardzo udają się za "gęste" festiwale. Ludzie nie są w stanie poświęcić tyle czasu, żeby się wyłączyć z życia. Jest Warszawski Międzynarodowy Festiwal Filmowy, Warszawska Jesień. Warszawiacy nie mogą spędzić całej jesieni na festiwalach. Poza tym jesteśmy nastawieni szczególnie na młodą publiczność. A dla niej kupienie kilkanastu biletów naraz to zbyt duży wydatek.

Będą też imprezy towarzyszące.

- W Cafe Kulturalnej wystąpi teatr terapeutyczny - Opera Buffa - teatr ludzi cierpiących na schizofrenię. W foyer Teatru Dramatycznego będzie można oglądać wystawę fotografii Kena Reynoldsa ze spektaklu "Trzy siostry" z Bostonu w reżyserii Krystiana Lupy. Nie udało się przedstawienia przywieźć w tym roku na festiwal, może uda się w przyszłym w ramach Aneksu do festiwalu. A może jeszcze jakąś niespodzianką zaskoczymy widzów Warszawy.

***

Spektakle Johana Simonsa poleca Krzysztof Warlikowski: Z teatrem Simonsa spotkałem się już trzykrotnie. Z każdym z tych przedstawień wiąże się jakaś myśl, jakiś obraz, impresja. 1. Słowa Houellebecqa z "Platformy" nagrodzono wielominutową owacją na stojąco w teatrze w Utrechcie, a wszystko przy wtórze wrzawy ulicznych manifestacji islamistów ogarniających całą Belgię i Holandię. Jakby cywilizacja Zachodu zbuntowała się przeciwko poprawności politycznej. 2. W programie do spektaklu "Simon Boccanegra" Verdiego w Operze Paryskiej umieszczono robione z gmachu teatru podczas prób zdjęcia ulicznej manifestacji pracowników żądających podwyżki płac. 3. "Życie jest snem" Calderona w zamkniętej fabryce w Zagłębiu Ruhry, fabryce, która kiedyś należała do rodziny Kruppów, dziś zarośniętej lasem jak zamek z bajki. To wymarzony teatr, w którym Simons rozegrał swój sen.

***

Publiczność nagrodzi teatry

Grand Prix Nagroda Publiczności to główne wyróżnienie FFT Spotkania. Nagrodę przyznają widzowie festiwalu, głosując na najlepszy ich zdaniem spektakl. Przez cały festiwal w foyer Teatru Dramatycznego wystawione są skrzynki do głosowania, do których należy wrzucać wypełnione kupony. W pozostałych teatrach można głosować w dniu, w którym odbywają się festiwalowe przedstawienia. Wybrany przez publiczność teatr otrzyma statuetkę Grand Prix wykonaną przez Jarosława Kozakiewicza. Wśród głosujących osób rozlosowane zostaną nagrody, m.in.: kursy języka angielskiego w szkole Language Republic, bony na zakupy w sklepie Domoteka, biżuteria Apart, karnety na przedstawienia w Teatrze Dramatycznym.

***

"Woyzeck" to dziwny spektakl

Jednym z gości festiwalowych będzie Maja Kleczewska. Reżyserka, jedno z najgorętszych nazwisk młodego teatru, pokaże w Teatrze Dramatycznym spektakl "Woyzeck" z Teatru im. Bogusławskiego w Kaliszu

Dorota Wyżyńska: Lubisz festiwale?

Maja Kleczewska: Jako widz - bardzo. Jako twórca - nie. Festiwal stwarza mało komfortową sytuację dla reżysera. Szybkie budowanie dekoracji, krótka próba techniczna ijuż gramy spektakl. W nowej przestrzeni, różnej od tej, w której odbyła się premiera. A spektakl musi się w teatrze zadomowić. Nabrać powietrza, mieć rozbieg.

Na festiwalu są też wielkie oczekiwania, a to niewątpliwie dodatkowy stres dla aktorów, czasem stymulujący pozytywnie, a czasem odbierający siły. Chyba że zdarzy się cud. Mam wrażenie, że festiwal jest dla reżysera jak loteria, jak rzut kostką. Niczego tu nie da się przewidzieć.

Nie cieszysz się, że Twój "Woyzeck" będzie na Festiwalu Festiwali "Spotkania" w Warszawie?

- Bardzo się ucieszyłam, ale mam też obawy. Jak przenieść "Woyzecka" z kameralnej sali teatru w Kaliszu na wielką scenę Dramatycznego. Spektakl zawsze robi się na konkretną przestrzeń i konkretną widownię. To się czuje już w trakcie prób. Innajest energetyka przedstawienia w małej sali, a inna w dużej.

Trudno jest zadebiutować w Warszawie? Czy po studiach w krakowskiej PWST próbowałaś pukać do warszawskich teatrów?

- Nie próbowałam. Czułam, że do Warszawy lepiej być zaproszonym, niż o coś tu prosić. A na jakiej podstawie można być zaproszonym? Pokazując to, co się zrobiło. Dlatego robiłam spektakle w innych miastach.

Wreszcie mamy Cię w Warszawie. Za chwilę na festiwalu, a potem premiera "Fedry" w Teatrze Narodowym. Warszawa to...

- ...moje miasto. Mieszkam tu ponad 30 lat, mam tu wydeptane ścieżki, którymi lubię się poruszać. Plac Zbawiciela, Dolina Szwajcarska, plac Konstytucji, gdzie mieszkam. Agrykola, Łazienki, ul. Hoża. W Warszawie czuję się jak w swoim labiryncie. Chodzę prawie z zamkniętymi oczami. Wykonuję trasy, podczas których kompletnie się wyłączam, myślę, odpoczywam. Wtapiam się, mogę medytować, być całkowicie w środku siebie.

Ale lubię też w Warszawie takie dzikie miejsca. Podróż do klubu M25 na Pragę to dla mnie podróż na koniec świata. Żałuję, że Warszawa nie jest drugim Berlinem. Tam czuje się inny rytm miasta. Tam żyje się zdecydowanie wolniej niż u nas, a przez to ludzie mają lepsze samopoczucie. I miasto daje tym ludziom więcej swobody. Zazdroszczę Berlinowi tego, że po ulicach jeździ tam tak wielu rowerzystów. Przed Teatrem Volksbuhne parkują co wieczór setki rowerów. A u nas?

Przed Teatrem Rozmaitości nie ma rowerów?

- Nawet jeden jest trudno zaparkować.

Powiedziałaś w jednym z wywiadów, że nie interesuje Cię teatr, w którym nie ma choć odrobiny prawdy.

- Gdy rozpoczynam pracę, pierwsza faza jest dla mnie zawsze podobna. Precyzyjne czytanie tekstu z aktorami i sprawdzanie z nimi, poprzez ich wrażliwość, co czują. Co jest dla nas "żywe".

A jak było z "Woyzeckiem "?

- "Woyzeck" to dziwne przedstawienie.

Dziwne? Rzadko który reżyser tak mówi o swoim przedstawieniu. Na czym to polega?

- Tojest trudne przedstawienie, wymagające od aktorów czegoś więcej niż poprawnego grania. Mam wrażenie, że dopiero na festiwalu Interpretacje w Katowicach nastąpiło tak naprawdę zanurzenie w istotę tematu. Ten świat, który oglądamy na scenie, jest przefiltrowany przez subtelną, a jednocześnie zawiłą osobowość głównego bohatera. On narzuca percepcję zdarzeń. Dlatego pewne sytuacje są wyostrzone, przekrzywione. Chcieliśmy pokazać widzom - przynajmniej spróbować - pokazać widzom jego perspektywę. To osobowość, która w sposób niewymuszony dąży do dobra i miłości. Jednocześnie Woyzeck jest jak gąbka, wchłania w siebie wszystko. My sobie z tym radzimy. Wyrzucamy do śmietnika treści, które są niezgodne z naszymi wyobrażeniami. Woyzeck nie wyrzuca, więc musi w pewnym momencie nastąpić eksplozja.

Recenzenci zgodni są co do tego, że w swoich spektaklach pokazujesz świat, w którym czai się zło. Czy dziś nie da się inaczej opowiadać?

- Jest łatwo powiedzieć zło. Mówimy zło, wrzucamy to do worka, bo nas przecież zło nie dotyczy. My byśmy tak w życiu nie postąpili. Pięknie opowiada o tym film "Plac Zbawiciela". Krzysztof Krauze i Joanna Kos-Krauze pokazują, że każdy z nas może dotknąć zła.

W internecie niedawno oglądałam filmy kręcone amatorskimi kamerami w Iraku, Izraelu, Afganistanie. Kat i ofiara są w tak samo tragicznym położeniu. Pozostaje pytanie, co się stało w tych ludziach, na jakim poziomie zaszły zmiany, że coś takiego jak odcinanie komuś głowy jest w ogóle możliwe. To jest powszechne wszędzie tam, gdzie jest wojna. Ale to jest w naturze człowieka. Dopóki nie zrozumiemy, że demonów trzeba się przestać bać, żeby odebrać im władzę, nie zrozumiemy swoich emocji ani tego, co ukrywa nieświadomość.

***

Alino, dokąd tak pędzisz?

W programie festiwalu znalazły się też trzy warszawskie spektakle, m.in. "Alina na zachód" Dirka Dobbrowa w reżyserii Pawła Miśkiewicza z Teatru Dramatycznego.

Akcja sztuki "Alina na zachód" Dirka Dobbrowa rozgrywa się na przedmieściach wielkiego miasta. To miejsce, w którym od dawna "nic się nie dzieje". Czas się tu zatrzymał. Mieszkańcy żyją niespiesznie. Pewnego dnia na stacji benzynowej (nieczynnej zresztą) pojawia się tąjemnicza kobieta, podjeżdża białym fordem mustangiem.

Paweł Miśkiewicz konsekwentnie sięga po nową, niemiecką dramaturgię. Wcześniej wystawiał sztuki Dei Loher - "Przypadek Klary" w Teatrze Polskim we Wrocławiu i "Niewinę" w Starym Teatrze w Krakowie.

- Dobbrow to taka trochę osobna wyspa w obszarze współczesnej dramaturgii. Rzadko porusza w swoich tekstach modne tematy stale obecne u innych współczesnych autorów, jak problemy bohaterów z tożsamością płciową, społeczne patologie, problem anonimowości ludzkich losów w kleszczach wielkich korporacji itd. - opowiada reżyser. - Bohaterowie Dobbrowa, a "Aliny na zachód" w szczególności, to ludzie "pominięci", zepchnięci na margines przez główny nurt życia, na którego tempo nie potrafią się załapać. Egzystują na obrzeżach - w tym wypadku na nieczynnej stacji benzynowej przy zapomnianej bocznej drodze - i tam pielęgnują swoje rany odniesione w walce o sprostanie tamtej centralnej rzeczywistości. Żyją w świecie, który jest tylko jej wykoślawionym odbiciem, w świecie, który rządzi się porządkiem ich niezaspokojonych tęsknot dziczejących razem z ich wyobraźnią marzeń. Do tego swoistego rezerwatu wkracza młoda podobnie zagubiona dziewczyna. Jej obecność jak promień światła wydobywa z mroku całą galerię takich "przetrąconych" postaci, dając nadzieję na wyrwanie się z zaklętego kręgu własnych ograniczeń, budzi w nich tęsknotę za tamtym odległym świata centrum.

***

Teatr Dramatyczny: "Alina na zachód" Dirka Dobbrowa, reżyseria Paweł Miśkiewicz, przekład Dorota Sajewska, scenografia Barbara Hanicka, muzyka i wykonanie Robert Siwak, Fabian Włodarek. Słowa piosenek Natalia Korczakowska, występują m.in.: Marta Król, Marcin Bosak, Katarzyna Figura, Władysław Kowalski. Przedstawienie będzie można zobaczyć 21, 22, 23, 24 i 26 listopada o godz. 19.30 w Teatrze Dramatycznym. Bilety - 33 zł, wejściówki - 17 zł.

***

O swojej Alinie i przygotowaniach do spektaklu opowiada Marta Król: - "Alina na zachód" - co to właściwie znaczy? Nie ma czasownika. Pierwsze skojarzenie: dziewczyna w drodze. Coś w drodze robiąca, ale nie wiadomo co, bo nie ma tego czasownika. Jakby zawieszona. Na zachód, ale niewiadomo skąd ani dokąd. Jedzie? Ucieka? A może jedzie bez celu?

"Zdaje mi się, że się zgubiłam" - to pierwsze słowa, które Alina wypowiada w sztuce. Wieloznaczne. Zgubiłam się, bo zabłądziłam? Czy zgubiłam się w życiu?

Postać, w której znajdziemy tysiące pytań. Niedookreślona, nieuchwytna. Czy ona w ogóle istnieje, czy jest tylko marzeniem Toma, głównego bohatera.

Trudne zadanie dla aktora. Dlatego próbowałam ją sobie jakoś naszkicować. I zobaczyłam blondynkę. Uznałam, że bardziej zrozumiem tę postać, kiedy przefarbuję włosy na blond. Alina jest taka trochę amerykańska, pomimo że to niemiecka sztuka. Jest kobieca, ma swoją tajemnicę, którą strasznie ukrywa, i jakiś brud pod tym wszystkim. Ta aura skojarzyła mi się z klimatem filmów Lyncha.

Nie wiemy o niej dużo. Był w jej życiu mężczyzna, który wiele dla niej znaczył, uciekła z domu. To jedyne szczegóły, które są zapisane w sztuce. Postanowiłam więc sama na własny użytek stworzyć sobie jej przeszłość. Wyobraziłam sobie, że ona musiała przeżyć bardzo intensywną miłość z facetem znacznie starszym, doświadczonym, który ją zabrał swoim białym mustangiem. Ta przygoda trwała krótko, może miesiąc. Ona pierwszy raz weszła w świat narkotyków, alkoholu, ostrego seksu. Pewnego dnia on ją porzuca, a ona pod wpływem emocji go morduje. Trupa chowa w bagażniku w samochodzie. Drastyczna wizja? I dlatego tak ucieka. Alina ma w sobie pęd, pędzi przed siebie, bez zastanowienia. Zatrzymuje się właśnie na stacji benzynowej. Nie zamierzała się zatrzymywać, ale ci ludzie ją chyba zainteresowali. A może w tych bezdomnych ludziach, którzy mieszkają na swoich śmieciach, odnajduje to, czego tak bardzo potrzebowała. Prawdę. Ale zostaje tylko na chwilę. W ostatniej swojej piosence (bo Alina śpiewa) zwraca się do Toma: Teraz musisz już sam sobie radzić. Ja tobie coś dałam, ty mi coś dałeś: odnalazłam tu siebie, ale ty nie możesz zatrzymać mnie dla siebie. Nie możemy być jak dwoje kalekich ludzi, którzy się będą wspierać. Musisz sam nauczyć się żyć. Odchodzę.

not. dow

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji