Artykuły

Sukces zaraża nas niemocą

- Kiedy gra aktorów zazwyczaj polega na ilustrowaniu emocji, my próbujemy je ukryć. Gramy coś odwrotnego niż prawdziwe intencje bohaterów. Inaczej mówiąc, rola ma dwa piętra - oficjalne i nieoficjalne - o pracy nad spektaklem "Na szczytach panuje cisza" mówi reżyser KRYSTIAN LUPA.

Agnieszka Berlińska: Moritz Meister, bohater pana najnowszego spektaklu (premiera 23 września), jest uznanym pisarzem, który upaja się sukcesem aż do granic kabotyństwa. Pan osiągnął podobny sukces. Czy możemy w Meistrze widzieć Krystiana Lupę?

Krystian Lupa: Tak, chociaż to nie jest fenomen tylko tego spektaklu. Osobiste zaangażowanie i - przynajmniej częściowa - identyfikacja z postacią są konieczną aby ruszyć z miejsca w pracy nad przedstawieniem. Rzeczywiście, Moritz Meister działa na mnie jak seans psychodramy. W gruncie rzeczy jestem taki jak on. Nieważne, że w sztuce mieszka niedaleko Salzburga, a jego życiorys różni się od mojego. Nawet jeśli nie do końca uległem podobnej manii wielkości, to nie jest to wcale moją zasługą. Mógłbym być taki jak on. Wystarczy chwila nieuwagi, aby pewnego dnia obudzić się jako Moritz Meister.

Można też się nie obudzić...

Oczywiście, że każdy artysta boi się ulec iluzji, w którą pcha go potrzeba sarysfakcji i sukcesu. Sukces jest wygodny, bo daje wytchnienie i poczucie bezpieczeństwa. Bardzo łakomie korzystamy z jego słodyczy. Aż do momentu, kiedy okazuje się, że zaraził nas niemocą.

Panująca na szczytach cisza okazuje się więc martwa?

Tak. Doświadczył tego również Bernhard. Był bardzo przyduszony przez własną pychę - i świadom jej, i nią udręczony. Podobnie jak wielu jego bohaterów. Jednak Moritz Meister jest wśród nich najgroźniejszym przypadkiem samouwielbienia. Na tym między innymi polega genialne posunięcie Bernharda, że wkłada siebie nie tylko w pozytywne postaci, ale także w negatywne. Zresztą, jak mówi Moritz Meister "Kto to jest? Bohater negatywny? To bohater sam w sobie. Przegrany człowiek! Przegrany przez historię! Przez siebie przegrany w historii".

Wyrwany z kontekstu cytat brzmi dramatycznie, ale w sztuce służy ośmieszeniu mistrza. Jacek Buras, autor przekładu, zwrócił uwagę, że Polacy widzą w Bernhardzie tragika, nie dostrzegając komedianta i szydercy. Większość odbiorców literatury Bernharda nie radzi sobie z niejednoznacznością jego humoru. Tu bohaterowie są i heroiczni, i groteskowi zarazem. On sam był taki - tragiczny i śmieszny, postrzegany przez wrogów jako pajac. W rzeczywistości każda ludzka tragedia jest groteską i tylko dzięki zakłamaniu naszej kultury udało się wmówić ludziom, że tragedia jest poważna. Widać to na przykładzie dzieci, które dostają burę za śmianie się z "nieodpowiednich" rzeczy. Bernhard przywrócił nam nieobliczalny śmiech dziecięcy. Śmiech, który szerzy anarchię i rozsadza schematyczny porządek rzeczy.

Nic nie jest jednoznaczne.

Zmagania bohaterów, którym zawsze towarzyszą skrajne namiętności i niesłychana pasja, wydają się tragiczne, ale trująca Bernhardowska ciecz natychmiast rozkłada je w groteskę fiaska i zbłaźnienia. Zbłaźnienie sprawia Bernhardowi przyjemność. Pełni funkcję spełnienia, specyficznej satysfakcji. Można by go nawet nazwać pornografem zbłaźnienia. Jego życie seksualne nie było zbyt udane i myślę, że właśnie w perwersyjnym błaźnieniu się miała ujście tłumiona seksualność.

Po co kompromitować Moritza Meistera?

Bernhardowska kompromitacja jest próbą zrozumienia człowieka. Kompromitujemy kogoś nie po to, by go zniszczyć, ale żeby obronić. Wcale nie twierdzę, że Moritz Meister jest artystą bezwartościowym. Nie miałoby sensu kompromitowanie durnia. Nasza praca jest - też po Bernhardowsku - złożona. Kiedy gra aktorów zazwyczaj polega na ilustrowaniu emocji, my próbujemy je ukryć. Gramy coś odwrotnego niż prawdziwe intencje bohaterów. Inaczej mówiąc, rola ma dwa piętra - oficjalne i nieoficjalne. W środku, w ciele aktora, lokujemy to, co naprawdę czuje postać. Z zewnątrz widzimy co innego. Widz jest prowokowany do podglądania. Jeśli to się nam uda i spektakl będzie miał odpowiednią ostrość, wówczas - być może - pojawi się w widzu niepewność o co w gruncie rzeczy chodzi reżyserowi. I to powinno pozostać jak najbardziej niejasne. Czy oglądamy apologię i obronę bohatera, czy też jego kompromitację i zbłaźnienie? Ale w tej chwili łapię się na tym, że nie powinienem tego mówić...

Dlaczego?

Ponieważ brzmi to niczym szkolenie widza, jak powinien rozumieć spektakl. Tymczasem prowokacja polega na tym, że widz nie powinien do końca wiedzieć, jak ma go rozumieć. To jest zresztą typowo Bernhardowska niekonsekwencja Mówię coś, czego nie powinienem, potem mówię, że nie powinienem był tego mówić, ale jednocześnie zgadzam się na wykorzystanie tego w wywiadzie. Może pani to wykorzystać, ale razem z tym bezsensem w Bernhardowskim duchu.

Duch Bernharda w pańskiej pracy to coś więcej niż fascynacja. Jest jakby podszyty zazdrością. Czego pan zazdrości Bernhardowi?

Pionierstwa w sposobie mówienia o człowieku i bezkompromisowości. Mogę śmiało powiedzieć, że gdyby Bernhard nie pojawił się na mojej drodze, nie doszedłbym do tego wszystkiego, co dziś w mojej sztuce i widzeniu świata uważam za najistotniejsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji