Artykuły

Mam spore poczucie humoru

- Wszyscy pytają, kiedy przeniosę się do Warszawy. Ale póki co, nie chcę. Na Wybrzeżu dobrze się żyje. A na casting zawsze można dojechać. Poza tym nie jestem lwicą salonową, nie uczestniczę w życiu towarzyskim kojarzącym się z warszawką - mówi TAMARA ARCIUCH-SZYC, aktorka Teatru Wybrzeże w Gdańsku.

Tamara Arciuch-Szyc. Zagrała w wielu serialach, ale wielką popularność przyniosła jej "Niania" i rola podstępnej Karoliny Łapińskiej [na zdjęciu]. Mimo że postać przez nią odtwarzana nie powinna wzbudzać sympatii, widzowie są zachwyceni jej urodą i talentem. W rozmowie z Krystyną Pytlakowską mówi między innymi o tym, dlaczego tak wcześnie wyszła za mąż.

Jest Pani zła?

- A jak pani myśli? Nawet gdybym była, to bym się do tego nie przyznała. To pytanie wynika pewnie z ról, jakie gram?

Chorobliwie ambitna Karolina z "Niani" to czarny charakter.

- Ale to dopiero moja trzecia taka rola. W każdym z nas są przecież różne cechy - i złe, i dobre.

Pani dobre cechy?

- Nie zrażam się i nie załamuję. Mam spore poczucie humoru. Patrzę na siebie z dystansem. Nie muszę mieć czegoś za wszelką cenę...

Skąd imię Tamara?

- Z książeczki do rosyjskiego mojego najstarszego brata. Była tam czytanka "Tamara doma". Myślę, że to imię spodobało się moim rodzicom z sympatii dla wschodu. Tata urodził się w Brześciu, a mama w północno-wschodniej Polsce. Moja babcia miała na imię Nadzieja.

To Pani powinna być Wiera, a Pani córka - Lubow...

- Podobają mi się wschodnie imiona. Gdybym miała córkę, to może chciałabym ją tak nazwać.

Miała Pani problemy z koleżankami w szkole?

- Z powodu imienia? Nie.

Z powodu "gwiazdowania" i urody.

- Też nie. W podstawówce miałam kompleksy, bo byłam najniższa w klasie i strasznie chuda. Poszłam do szkoły o rok wcześniej i czułam się trochę w cieniu innych dziewczynek. Teraz mam 173 centymetry wzrostu. Na początku liceum urosłam 10 centymetrów, w osiem miesięcy przeobraziłam się w kobietę.

W smukłą blond piękność?

- Dziękuję, ale nie zawsze byłam taka smukła, ważyłam wtedy więcej niż teraz. Wracając do czasów szkolnych, nigdy nie odczuwałam jakiejś specjalnej zazdrości czy zawiści.

A w szkole teatralnej?

- Tam wszystkie byłyśmy gwiazdami (śmiech). Było nas osiem, wszyscy mówili, że dawno nie było takiego "ładnego" roku.

Podoba się Pani sobie?

- Kiedy patrzę w lustro, są różne momenty. To w dużej mierze zależy od nastroju. Uroda... Nie mamy wpływu na to, jaką dostajemy. Jestem podobna do mamy, to piękna kobieta, ładniejsza ode mnie. Zawsze mi się podobała.

A Pani jej?

- Mama lubi mnie wystylizowaną, elegancką, jak na przykład w serialu "Niania". Gdy mam kok i ładne sukienki, mówi, że to jest to. A ja na co dzień biegam w dżinsach i kurteczce. Jestem za bardzo postrzelona, żeby być damą. Umiem zagrać damę, ale być nią - nie.

"Za bardzo postrzelona"?

- Nie boję się wygłupiać, nie boję się z siebie żartować.

Proszę o konkrety.

- Potrafię wbiec do morza w spodniach. Albo włażę o świcie ze znajomymi na dach.

Albo wychodzi Pani za mąż?

- Wyszłam za mąż, mając 22 lata i nie wiem, czy to było takie szalone. Po prostu spotyka się kogoś i już wiadomo, że to ten i koniec. Szalone może było to, że ja wtedy mieszkałam w Krakowie, a mąż w Gdyni. A ponieważ nie mieliśmy pieniędzy na samoloty, więc jeździliśmy do siebie pociągami.

Dlaczego tak młodo wyszła Pani za mąż?

- Z miłości. Wierzę w miłość, piękną i mądrą, chociaż to chwilami trudne. Ale, jak to się mówi, nikt nie obiecywał, że będzie tylko łatwo.

Zaczęła Pani karierę aktorki od urodzenia dziecka. To dosyć oryginalne.

- Chciałam mieć dziecko i urodziłam je. Rzeczywiście wszyscy pukali się w głowę, bo właśnie dostałam rolę w teatrze w Krakowie, a tu ciąża. Bałam się powiedzieć o tym reżyserowi, chciałam to zataić. Gdy się dowiedział, nie był zachwycony, pozwolił mi jednak dotrwać do premiery. Grałam do szóstego miesiąca ciąży. To był trudny czas, zwłaszcza że ciągle z mężem byliśmy bardzo daleko od siebie.

Nadal często jesteście osobno, a rozłąka zwykle nie wychodzi małżeństwu na dobre...

- Te rozłąki nie są długie. "Nianię" kręcimy ciągiem, a potem jest wolne. Najdłużej nie było mnie w domu przez trzy tygodnie. Poza tym mój mąż jest wyjątkowym, mądrym człowiekiem. Wie, jaki to zawód (Bernard Szyc jest aktorem Teatru Muzycznego w Gdyni - przyp. red.) i nie zadręcza mnie o byle co. Rozmawiamy o wszystkim.

Ale macie dziecko, które musi znosić próby w teatrze, wyjazdy Pani, wieczory bez rodziców. Czy Pani synek jest w tym wszystkim szczęśliwy?

- Krzyś od urodzenia był bardzo pogodnym dzieckiem, otwartym. Przywykł, ze ciągle kogoś nie ma w domu. Teraz zostaje z tatą, który sobie z nim radzi doskonale. Kiedy jestem w domu, uczestniczę w świecie synka, chodzimy na rower, na rolki, zimą na sanki, do kina.

I nie ma Pani poczucia rozdarcia?

- Trochę tak, na pewno. Natomiast dziecko musi mieć świadomość, że rodzice pracują i że nie spełniają każdej jego zachcianki. Mama wyjeżdża, ale niedługo wróci. On to już wie, ogląda mnie w telewizji.

Jak ocenia rolę w "Niani"?

- Na początku się złościł, denerwował, że gram taką postać. Ale mu wytłumaczyłam, że to komedia i gram taką postać po to, by ludzie się śmiali. Niedawno dziennikarka w telewizji zapytała go: "Jaka jest mama?" "Okrutna", odpowiedział i dodał po chwili: "Ale tylko w filmie. W domu jest normalna". Już odróżnia prawdę od fikcji.

Pewnie rośnie następny aktor?

- Na razie chce być policjantem. Ale bardzo lubi występować.

Ma Pani wątpliwości, czy urodzić drugie dziecko?

- Chciałabym mieć drugie, ale czuję, że to jeszcze nie ten moment. Zwłaszcza że mam teraz pracę w telewizji, która daje trochę większe pieniądze niż teatr.

Z samego teatru się nie wyżyje?

- Ciężko by było. A ja nie mogłabym otworzyć jakiejś firmy, jak wielu kolegów, bo mam w sobie zero przedsiębiorczości. Podziwiam kobiety, które prowadzą interesy, stają się bizneswoman.

Podobno kiedyś chciała Pani zostać architektem?

- Tak, chciałam, bo nie wiedziałam, czy mam talent aktorski. Nie wierzyłam, że mogę się dostać do szkoły teatralnej, 30 osób na miejsce i ja - dziewczyna ze Skierniewic, bez żadnych znajomości w środowisku. Ale na architekturę się nie dostałam. Często za to przechodziłam koło Teatru Muzycznego w Gdyni, przy którym działa studium wokal-no-aktorskie. Zatrzymywałam się tam, słuchając śpiewu dobiegającego z otwartych okien i myślałam: "Boże, to miejsce, gdzie pragnę być". No i powiedziałam sobie: "Raz kozie śmierć". Wlazłam do tego teatru, dotarłam do sekretariatu. Pani powiedziała mi, że już jest po terminie składania podań, ale popatrzyła na mnie i mówi: "Ja pani podanie jednak przyjmę. Proszę przygotować jakiś wiersz, piosenkę". Miałam tydzień na przygotowanie się do tego egzaminu. I dostałam się. To był największy szok w moim życia. Pierwsze zwycięstwo i ogromna radość. A potem bez problemu dostałam się do krakowskiej Szkoły Teatralnej.

Brała Pani pod uwagę, że nigdy nie znajdzie się na świeczniku?

- Nie myślałam, że będę wielką aktorką, grającą same główne role. Chciałam po prostu grać. Jestem zachłanna na pracę. Odmawiam tylko, kiedy czuję, że coś jest nie dla mnie. Zawsze liczę się z tym, że może się nie udać. Wiele razy mi się nie udało, chociaż bardzo mi zależało.

Na przykład?

- Dziesiątki przegranych castingów. Często na samym finiszu, kiedy już byłam po przymiarce kostiumów, dowiadywałam się, że rolę jednak dostał ktoś inny. To normalne.

Wtedy mężczyzna jest oparciem?

- Tak. Wiem, że zawsze mogę liczyć na mojego męża. On znajdzie wyjście z każdej trudnej sytuacji. Patrzy na świat dość idealistycznie, to rzadkie w dzisiejszych czasach. Ale jest też odpowiedzialny, czuję się przy nim bezpiecznie.

Najważniejszy wybór Pani życia jest więc udany.

- Zawsze wierzyłam, że wszystko się ułoży. Kiedy z Krakowa przyjechałam w końcu na Wybrzeże, nie wiedziałam, czy dostanę tu pracę. Mieszkaliśmy w Domu Aktora, nie mieliśmy pieniędzy. Teraz mamy własne mieszkanie, kupione na kredyt, pracuję w Teatrze Wybrzeże i gram w serialu, który podoba się ludziom.

Zabiega Pani o coś?

- Niespecjalnie. Dostaję takie dary od losu i staram się to doceniać.

Ma Pani 31 lat.

- I czuję się dużo lepiej, niż gdy miałam 20. Mam w sobie siłę, większą pewność siebie i wiarę, że sobie dam radę. Czuję się spełniona jako kobieta. Mam siedmioletniego syna, zawodowo wszystko się układa. Nie miotam się już, nie waham. Wszyscy pytają, kiedy przeniosę się do Warszawy. Ale póki co, nie chcę. Na Wybrzeżu dobrze się żyje. A na casting zawsze można dojechać. Poza tym nie jestem lwicą salonową, nie uczestniczę w życiu towarzyskim kojarzącym się z warszawką. Wiatr od morza daje mi energię, taką czystą.

Syn idzie już do szkoły?

- To będzie trudny moment, ale myślę, że sobie poradzi. Jest najbardziej otwarty z naszej trójki. Mnie dopiero zawód pomógł się otworzyć. Kiedyś byłam o wiele bardziej zamknięta w sobie. Ludzie myśleli, że zadzieram nosa, a to była po prostu nieśmiałość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji