Artykuły

Taka robota. Rozmowa z Ewą Mikułą i Piotrem Froniem

- Nasz moment startu w życie zawodowe jest dosyć trudny i rozmyty, bo odbywa się na zupełnie innych warunkach. Kiedy pracowałam w lakierni, przychodziłam na osiem godzin, ściskałam rękę, brałam ustaloną stawkę i wszystko było jasne. A w naszym zawodzie powodzenie zależy także od innych czynników, często nie do końca uchwytnych - o dramacie "Praca, praca" Justynie Jaworskiej opowiadają Ewa Mikuła i Piotr Froń.

Powiedzcie kilka słów o podwójnym autorstwie "Pracy, pracy".

MIKUŁA: Kwestia autorstwa jest tu w ogóle ciekawa, bo na początku zastanawiałam się, czy powinniśmy być w tym miejscu tylko my, czy także moi rodzice. W końcu to nie jest tekst od początku literacki, wymyślony i wystylizowany. Ja nagrywałam rozmowy z rodzicami, nadanie im formy to głównie kwestia kompozycji i tu olbrzymią robotę zrobił Piotrek, ale do tego dochodzi kwestia całych godzin partnerowania sobie i wspólnego dźwigania tematu. Wiadomo, że to jest mój osobisty temat, ale bez Piotra nie byłabym w stanie spojrzeć na niego z boku.

Trudno o dystans, kiedy sama tu występujesz.

MIKUŁA: Tak, i w tym sensie ta praca jest wspólna, że nie oddałam Piotrkowi zebranego materiału, żeby go ułożył, tylko od samego początku rozmawialiśmy o tym, jak to ma wyglądać.

FROŃ: Jednak od pewnego momentu to operowanie na materiale zastanym - z mojej perspektywy, ale z perspektywy Ewy też. Po etapie rozmów z rodzicami, niejako w postprodukcji, weszła w grę dramaturgia i narratologia: jak uporządkować materiał biograficzny, jaką soczewkę skierować na Ewę jako autorkę, ale też bohaterkę, która tam się pojawia. Bo co tak naprawdę jest tu tematem? Nawet nie praca rodziców Ewy, tylko raczej spotkanie pracującej córki z pracującymi rodzicami i napięcia pokoleniowe, które sam odczuwam, dlatego tym łatwiej było mi w to wejść.

Jest w tekście taki moment, kiedy rodzice się zastanawiają, kiedy Ewa wreszcie skończy studia i zacznie "robić". Jak im wytłumaczyć, że wy już "robicie"?

MIKUŁA: No właśnie, nasz moment startu w życie zawodowe jest dosyć trudny i rozmyty, bo odbywa się na zupełnie innych warunkach. Kiedy pracowałam w lakierni, przychodziłam na osiem godzin, ściskałam rękę, brałam ustaloną stawkę i wszystko było jasne. A w naszym zawodzie powodzenie zależy także od innych czynników, często nie do końca uchwytnych.

FROŃ: Oboje z Ewą mamy teraz moment weryfikacji naszych wyborów zawodowych: ruchy, które podejmujemy, jak choćby ten wywiad, to kroki na drodze ku przyszłej stabilizacji w zawodzie. Ale nawet na podstawie pozytywnych przesłanek trudno powiedzieć, czy kiedykolwiek ją osiągniemy. Jesteśmy jedną nogą w szkole, drugą nogą w "życiu" i ten poziom napięć jest także do odczytania w tym tekście.

Gdybyście poszli na wydział aktorski, łatwiej byłoby się pochwalić tym, czym się zajmujecie, ale dramaturgia teatru?

FROŃ: Ważną kwestią jest tutaj zaufanie, które, tak myślę, oboje z Ewą otrzymujemy ze strony naszych rodzin. Bo czasem po prostu trudno wytłumaczyć, na czym tak właściwie polega nasza praca.

MIKUŁA: Oboje jesteśmy na tej specjalizacji. To oczywiście kwestia rozmów i tłumaczenia, w domu spotykam się z jednej strony z zaufaniem, otwartością, a z drugiej - jednak z presją. Mama i tata czekają, aż zacznę "zbierać owoce" moich studiów...

Jesteś najstarsza z czwórki rodzeństwa?

MIKUŁA: Tak, mój brat kontynuuje tradycję górniczą, już chyba w czwartym pokoleniu, poza tym studiuje inżynierię zarządzania. Średnia siostra jest na dietetyce, a najmłodsza idzie trochę w moje ślady: obecnie studiuje dwa kierunki, iberystykę i produkcję filmową.

FROŃ: Kiedy wyobrażaliśmy sobie ten tekst na scenie, wyodrębniliśmy przestrzeń rodziców, do której Ewa wraca, i przestrzeń Ewy, do której ich zaprasza. Bo to jest przecież tekst o takim wychodzeniu do siebie w pół drogi. Zrobiliśmy też czytanie, bardzo kameralne: ukryci aktorzy czytają tekst, a siedzący na poduchach widzowie oglądają projekcję wideo z nagraną z samochodu drogą z Krakowa do rodzinnego domu Ewy i z powrotem. Właśnie ten stan bycia "w drodze", stan pomiędzy, to pytanie, czy Ewa wraca do domu, czy wraca do Krakowa.

Czyli - gdzie jest dom?

MIKUŁA: Tak, bo jestem i tu, i tu. Nie jest to jednak tekst o relacji konfliktowej, bo mimo różnic znajdziesz tu dużo wzajemnej otwartości na siebie. Przeprowadzałam rozmowy z rodzicami zazwyczaj wieczorem, przed spaniem. To były dla nich momenty odprężenia. Nie opowiadali o tym, jak źle jest w ich pracy, przeciwnie, mówili o niej z perspektywy akceptacji, ze spokojem i normalnie. Ale ciekawe okazało się też coś innego - że to, co już nie jest pracą dla nich, staje się pracą dla nas. Czyli opowieść o wysiłku, który minął, staje się dla nas materiałem do obróbki. Stąd tytuł, "Praca, praca", by podkreślić ten przepływ.

FROŃ: To nie miała być historia opowiadająca o wyrwaniu się z czegoś i powrocie, bo takie opowieści są z natury wartościujące, a tutaj tego wartościowania, który świat jest lepszy, a który gorszy, nie ma. Widzimy to raczej jako plan własnych ogródków, które każdy sobie uprawia, między którymi można się swobodnie przemieszczać, bo ze sobą sąsiadują, a w wielu miejscach łączą. W końcu sytuacja Ewy jest podobna do sytuacji jej rodziców: i w lakierni, i w teatrze pojawiają się trudności z umowami, ciągle nie wiadomo, czy w pewnym momencie nie zabraknie pracy.

No właśnie - jesteście prekariatem.

FROŃ: W teatrze czasem w ostatniej chwili okazuje się, że nie ma obiecanych pieniędzy. Ostatnio dostałem umowę do podpisu na dwa dni przed premierą i po kilku miesiącach pracy. Jest w tym wszystkim takie rozedrganie, ciągły brak stabilizacji.

MIKUŁA: Nawet w trakcie pracy nad tym tekstem pojawiła się szansa na wystawienie go w jednym z instytucjonalnych teatrów, jednak dyrektor ostatecznie zrezygnował z jego realizacji. No i zostałam bez pracy.

FROŃ: Rodzice Ewy patrzą na to wszystko z niepokojem, ale też z zaufaniem i nadzieją, bo przecież Ewa przeciera szlaki, także swojej siostrze, do świata, z którym wcześniej nie mieli kontaktu. Przestrzeń zawodowa mojej rodziny to są pocztowcy, kolejarze, trochę ludzi w handlu. W moim rodzinnym domu jestem w pierwszym pokoleniu, które poszło na studia i pierwszą osobą, która pracuje artystycznie. Jednak nie buduje to pola jaskrawych konfliktów, raczej daje mnóstwo okazji do rozmów.

Czytaliście "Powrót do Reims" Didier Eribona?

FROŃ: Tak, tylko że u Eribona jest coś, czego my staraliśmy się uniknąć: pozycja wyższości, ale też poczucie krzywdy. My piszemy z zupełnie innego miejsca. Wyobrażam sobie, że Eribon nie oddałby głosu swojej matce, by opowiedziała o ogrodzie, tylko sam by opisał, popisując się po drodze erudycją, jak jego matka ten ogród uprawiała. Nam natomiast zależało na stworzeniu poetyckiej przestrzeni, w której matka z córką mogłyby się spotkać.

MIKUŁA: Właśnie z tego spotkania cieszę się najbardziej. Udało mi się zaprosić rodziców do mojego świata. I to w taki sposób, by było to dla nich zrozumiałe.

FROŃ: To bardzo powszechne marzenie w naszej szkole: zrobić spektakl, na który będę mógł zaprosić moją mamę i mojego tatę. Zresztą na próbach do czytania "Pracy, pracy" bardzo dużo o tym rozmawialiśmy.

Byli na czytaniu. Podobało im się?

MIKUŁA: Tak, chociaż narzekali, że część o ogrodzie jest za długa. Mama chciała, żeby pokazać ogród na projekcji, ale my celowo nie umieściliśmy go na wideo. Zależało nam, by każdy zobaczył w wyobraźni coś własnego. Ten fragment powstał, kiedy mama, leżąc na kanapie, zaczęła snuć długą, poetycką opowieść o swoim ogrodzie. Właściwie na jednym oddechu. To jest jej przestrzeń marzeń i odpoczynku, chociaż także pracy. Tata takiej przestrzeni nie ma, więc to nie jest takie proste, że każdy po godzinach pielęgnuje swoje hobby i to go uszczęśliwia.

FROŃ: W ogóle kwestia chodzenia z pracy do pracy jest bardzo wyraźnie zaznaczona w tekście, zwłaszcza w postaci taty, który po powrocie z kopalni budował kuzynowi dom. To dotyczy nas bezpośrednio, bo w naszym zawodzie dość specyficzne jest to bycie "po godzinach". U nas chodzenie z pracy do pracy, choć w nieco innej formie, jest dość powszechne.

MIKUŁA: Nawet naturalne.

Ewo, twoja mama jest poetką, ale ty też! Czytałam twój dramat "Zrób sobie mural", który powstał podczas warsztatów Katowickiej Rundy Teatralnej. Inny język, piękne obrazy.

MIKUŁA: Poetką okazałam się przy okazji pracy nad nim, ale rzeczywiście, tekst o noblistce Marii Goeppert-Mayer, namalowanej na ścianie katowickiej kamienicy jako "tańcząca z atomami", jest pisany zupełnie inaczej. To urodzona w Katowicach genialna fizyczka, której badania przyczyniły się niestety do prac nad bombą jądrową, więc jej "tańczenie z atomami" nie było niewinne. Chciałam to pokazać, a przy okazji dać małego prztyczka Katowicom, które szczycą się swoimi muralami, organizują nawet ich festiwal, jakby chciały w ten sposób przysłonić inne, może mniej chwalebne sprawy. Krótko mówiąc, nie napisałam laurki. Natomiast sama praca nad tekstem, pod opieką doktor Łucji Iwanczewskiej, była fascynującą, detektywistyczną przygodą.

Powiedziałaś, że za każdym razem piszesz inaczej.

MIKUŁA: Tak, staram się kierować raczej tematem i dopiero do niego dostosowuję styl. To dla mnie o wiele bardziej otwierające podejście.

A teraz?

MIKUŁA: Teraz jestem na ostatnim roku i będę pracować w Warszawie, w Teatrze Dramatycznym. Będę tam dramaturżką we współpracy z młodym reżyserem Sławkiem Narlochem, z którym spotkaliśmy się podczas obozu organizowanego przez festiwal Nowe Epifanie. I tak się jakoś szczęśliwie złożyło, że między innymi nasza praca została wybrana do tego, żeby ją rozwinąć do wymiarów przedstawienia, z premierą na początku marca.

Czy ty słyszysz, co mówisz? "Tak się złożyło", "została wybrana". Kończą się studia, a tu cały czas trzeba się ścigać, zabiegać, liczyć na szczęśliwy traf. Wiecie, że potem też tak będzie?

FROŃ: Właśnie mamy nadzieję, kto wie, może złudną, że jednak jest możliwość zawodowego wyjścia poza wyścig, znalezienia przestrzeni do robienia "swojego". Może to wynika właśnie z naszego pochodzenia: konkretne uwarunkowania ekonomiczne sprawiają, że mimo specyfiki naszej pracy, tak bardzo chcemy tej stabilizacji. Chcemy podołać, tak po prostu - życiowo. W szkole, w przestrzeni wspólnej młodych artystów, istnieje problem presji szybkiego znalezienia swojego miejsca, porównywania się już od pierwszego semestru, zmagania z oczekiwaniami nie wiadomo kogo... Na dobrą sprawę wciąż stajemy do konkursu, którego skuteczność jest wątpliwa. Na szczęście obecnie coraz częściej mamy okazję do dialogu. Głównym tematem ostatnich miesięcy naszego życia akademickiego jest przewartościowanie tego systemu. Także rewizja opresyjnych metod kształcenia, które dzisiaj i z perspektywy czasu całkowicie się kompromitują.

Może cała nadzieja w kolektywach? W listopadowym numerze drukowaliśmy sztukę Agaty Skrzypek (która także brała udział w Katowickiej Rundzie Teatralnej). W wywiadzie Agata dużo mówiła w liczbie mnogiej, o sobie i dziewczynach, z którymi robi przedstawienia. Ten zwrot ku zespołowości jest teraz chyba silny.

FROŃ: Na pewno tę otwartość widać. Prędzej powiemy, że to czas kolektywów, niż że żyjemy w czasie reżyserów-dyktatorów. Przykład naszej współpracy i moje współautorstwo "Pracy, pracy" może być tego dobrym przykładem.

MIKUŁA: Wczoraj rozmawialiśmy z Piotrem, także w kontekście naszego startu, o tym, że pracujemy na polu dramaturg-dramaturg i to też może być symptomem jakiegoś zwrotu w modelu pracy.

FROŃ: Zgodnie z naszym trybem studiów dysponujemy warsztatem reżyserskim, ale w tym konkretnym kolektywie wychodzimy od dramaturgii, a reżyseria, chociaż obecna, w pewien sposób się w tej dramaturgii rozpuszcza. Kwestia punktów ciężkości.

MIKUŁA: To dość niecodzienna sytuacja, ale jak widać możliwa.

FROŃ: Może następuje jakaś wielka emancypacja dramaturgów? (śmiech) Wiadomo, modne jest teraz posiadanie w składzie dramaturga, ale czy łatwo możemy sobie wyobrazić sytuację, w której dyrektor teatru zaprasza do pracy dramaturga, który dobiera sobie reżysera? W końcu w szkole, która uczy dramaturgii, nadal słyszymy od niektórych pedagogów znane motto: "ja nie rozumiem, po co w teatrze jest dramaturg". W każdym razie dzisiaj musimy być elastyczni. Być w gotowości do wielu zadań, bo tego się od nas wymaga. Adaptacja, tekst własny, współautorstwo tekstu, koncept, kolaż, opracowanie, relacja z tekstem, z widzem, z aktorem: to wszystko to dzisiaj dramaturg.

MIKUŁA: Musimy się ciągle dostosowywać zawodowo. Ale moi rodzice też muszą. Taka robota.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji