Artykuły

Napis na nagrobku

Dla porządku: Amanita Muskaria nie istnieje i postać z jej sztuki nie istnieje również. Zatem bohaterem "Podróży do Buenos Aires" musi być śmierć.

Skulenie

Spektakl Mariana Półtoranosa i Gabrieli Muskały jak każdy mono-dram to teatr skulony do wewnątrz. Słuchamy monologu starej nauczycielki, która długo umierała gdzieś w domu starców, tęskniąc do dzieci w Ameryce. W jej opowieści kłębi się od kontrastów i zmiennych tonacji. Jest tu i ględzenie starej baby, i skowyt samotnej bezradnej kobiety, zapominającej kim była.

Widzimy świętość i bździnę, świadkujemy jej nienawiści i wzruszeniu. Muskała pozwala sobie raz na liryzm, raz na gruby żart z gadającą sztuczną szczęką w szklance. Sacrum i profanum zostały pomieszane i zarazem unieważnione. Oto Walerka wykonuje ręką znak krzyża. Ale dotykając czoła, przypomina sobie o kremie przeciwzmarszczkowym i w tym samym momencie zaczyna go rozsmarowywać na twarzy. Walerka widzi siebie jako Matkę Polkę, a zarazem Matkę Boską - syn Józef kojarzy się jej z Dzieciątkiem Jezus, wojenny poród - z porodem w stajence.

W jej tyradzie do śmierci albo wobec śmierci uniesienie religijne rodzi się z kulawego języka urzędniczego, prasowych sloganów i strof zapamiętanych z patriotycznych wierszy. Kobieta miesza słowa angielskie z polskimi, uczy się na starość obcego języka, bo chce wyjechać do swych nie widzianych od wojny sióstr mieszkających w Buenos Aires, ale nie wie, czy siostry istnieją naprawdę, czy może tylko zwodzi ją kulawa pamięć. Może wymyśliła je jak swoje dzieci, które wyszły na ludzi w Ameryce. Buenos Aires to zarazem figura życia i śmierci. Miejsce, które stara kobieta przeklina i błogosławi, którego nie potrafi zobaczyć, objąć, zrozumieć.

Trochę żal

Gabriela Muskała dziś jest aktorką Mariusza Grzegorzka, ale kiedyś w Kłodzku grywała w monodramach w teatrze Ko-Ku właśnie u Półtoranosa. "Podróż do Buenos Aires" nosi silne piętno tamtej estetyki, wziętej z Becketta i teatru amatorsko/alternatywnego. Dekoracją jest ciemność, rekwizyty ograniczono do minimum, kostium musi być neutralny: najlepiej płaszcz, szary prochowiec.

Czystość przestrzeni scenicznej pomaga aktorowi, skupia uwagę na tekście i sposobie jego mówienia. Mam jednak trochę żalu do Półtora-nosa o ten minimalizm, który sprawia, że styl spektaklu oprócz tego, że jest w jakimś sensie uczciwy, jest także i nieco staromodny. Szkoda, że reżyser nie wymyślił wizualnego znaku dla scenicznego świata, owej poczekalni, do której trafia Walerka. Podczas gdy zanika, gaśnie świadomość bohaterki, świat pozostaje taki sam, mroczny, milczący. Wolałbym, żeby kryła się w nim jakaś niespodzianka, by i on umierał wraz ze starą kobietą - albo przeciwnie, nadymał się, piękniał, ożywał. Chyba się jednak Półtoranosa czepiam - a przecież w ramach przyjętych przez siebie założeń zrealizował wszystko, co chciał zrealizować. A że ja chciał-bym, by byty to inne założenia, mało powinno reżysera obchodzić. Na swoją obronę mam tylko to, że wtedy dramat Amonity Muskani okazałby się może jeszcze ciekawszy.

Bezradność

Gdyby tę rolę grała aktorka w wieku bohaterki, powstałaby nie-wiele wnosząca teatralna tautologia: starość wykonawcy zrównana ze starością postaci nie prowadzi do ni-czego. W łódzkim spektaklu zamiast fizycznej obecności starości jest jej metafora. Gabriela Muskała nie udaje staruchy - jest rumianą młodością, krucha i spłoszona w gestach. I jest to wielkie bezlitosne odkrycie inscenizacyjne: w pewnym wieku nie przyjmujemy już do świadomości tego, jak naprawdę wyglądamy. Jesteśmy tacy, jakich siebie zapamiętaliśmy z młodości -choroba, kalectwo, zmarszczki nie mają przystępu do tego wizerunku.

Monolog bohaterki nie jest spowiedzią kłamcy ani obłudnika - to opowieść osoby, która nie zdaje sobie sprawy, czym było jej życie. Łapie się więc kurczowo świata materialnego - kiedyś miałam mieszkanie, jakieś buty, jakieś ordery, dzieci. A dziś - renta, sztuczna szczęka, kromka chleba...

Walerka ma bałagan w głowie. Została jej jeszcze pamięć do detali, ale już umyka całość, sens istnienia. Zapomina rzeczy, i dobre, i złe.

Bilans życia osadza się na najprostszym pytaniu: czy ja kogoś skrzywdziłam? Patrzę na starych ludzi, których znam, i widzę tę samą bezradność wobec życia, co przeszło. Obiektywne spojrzenie wstecz jest niemożliwe. To, co za nami, nie jest już nasze. Ciemność starła światło. Jest zimno i boli. Amanita Muskaria uchwyciła w swej sztuce coś przejmująco prawdziwego.

Na samym końcu monologu, który jest cofaniem się, regresem od języka do bełkotu i dziecięcego kwilenia, od niemoty sensu do głośnego milczenia Muskała wypowiada imię i nazwisko swojej bohaterki. Waleria Forys. Jak napis na nagrobku.

ŁUKASZ DREWNIAK

PS. Wybieranie egzotycznych pseudonimów staje się powoli obowiązującym trendem wśród polskich dramaturgów - najpierw był Anglosas Robert Brutter, potem skandynawski Ingmar Villqist, na koniec przyszła latynoska Amanita Muskania. Tylko patrzeć, jak ten chwyt zaczną stosować również krytycy teatralni. Jakby co, już teraz rezerwuję sobie pseudonim Tajemniczy don Pedro.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji