Artykuły

Kolorowe, pogubione pokolenie szuka drogi

- Trudno mi sobie wyobrazić życie poza krajem. Polska jest moim tematem, wszystkie moje sztuki opowiadają o tym miejscu. Obecna sytuacja polityczna tylko wzmocniła moją potrzebę pisania o Polsce - mówi dramaturg PAWEŁ DEMIRSKI.

Kolorowe pisma wylansowały fikcyjny model człowieka sukcesu. Młodzi nie potrafią tego osiągnąć, więc wyjeżdżają - mówi ceniony dramatopisarz młodego pokolenia Paweł Demirski [na zdjęciu]:

Trzy lata temu napisałeś dla Teatru Wybrzeże w Gdańsku sztukę "From Poland with Love" o dwudziestoparoletnim chłopaku i jego dziewczynie, którzy za wszelką cenę chcą wyjechać z kraju. Są gotowi na oszustwo i kradzież, byleby tylko zdobyć pieniądze na bilet do Londynu. Czy coś dzisiaj mogłoby zatrzymać Twoich bohaterów w Polsce?

- Wątpię. Sytuacja ekonomiczna nie zmieniła się bardzo w ciągu ostatnich lat. Dzisiaj jest nawet łatwiej wyjechać ze względu na otwarcie rynków pracy w Europie Zachodniej oraz tanie linie lotnicze. Teraz już nie musieliby kraść, żeby kupić bilet.

Co trzeba zmienić w Polsce, aby ta dwójka jednak została?

- Mam znajomego w moim wieku, który jest lekarzem, wyjechał właśnie na stałe do Wielkiej Brytanii pracować w swoim zawodzie. Zadałem mu to samo pytanie: co mogłoby go zatrzymać w Polsce. Odpowiedział: trzy tysiące złotych pensji. Niewiele ponad przeciętną.

Niewiele, ale pamiętajmy, że w Londynie pensje lekarzy są wielokrotnie wyższe. Wynika z tego, że ludziom wcale nie chodzi o góry złota, ale o normalne zarobki pozwalające na godne życie. Twoi bohaterowie również nie mają wygórowanych oczekiwań: "pić kawę co rano i nie myśleć, ile kosztuje razem z kanapką", chodzić na fitness, "słuchać muzyki wieczorem z właśnie kupionej płyty", mieć "własne mieszkanie z widokiem na park albo chociaż drzewo", na zimę ciepłą kurtkę. I dobrą herbatę, nie najtańszą z supermarketu. Życie w komforcie to wszystko, czego potrzebują. Ich marzeniem jest po prostu zostać polską klasą średnią. Ale też pojawia się w tych marzeniach mieszkanie w Sopocie i drugie w Warszawie pod wynajem. Może problem polega również na rozbudzonych apetytach konsumpcyjnych?

- To prawda, jesteśmy wygłodzonym narodem. Przez cale lata 90. ten głód podsycały jeszcze media. W kolorowych pismach lansowano fikcyjny model człowieka sukcesu, który pracuje w agencji reklamowej, wyjeżdża na pół roku do Tybetu, po drodze pisze trzy powieści, które się znakomicie sprzedają. Nie był to jednak obraz klasy średniej, ale wąskiego środowiska ludzi sztuki i reklamy. Wmawiano nam, że powinniśmy właśnie tak żyć, wszystko odrzucić, zająć się sobą i walczyć o miejsce na rynku. I albo wy, albo was. W rezultacie ludzie, którzy dzisiaj dobijają do trzydziestki, mają chaos w głowach. Nie potrafią osiągnąć tego, co im obiecano, więc wyjeżdżają.

Wyjazd byłby naturalną realizacją filozofii życia, w której samorealizacja jest ważniejsza od więzi narodowych. Tu jest niewygodnie, to przenosisz się w inne miejsce globalnej gospodarki. Co jest więc kluczem do zmiany tej postawy? Może obok ekonomii patriotyzm, o którym tyle mówią rządzący konserwatyści?

- Obawiam się, że w dyskusji o emigracji nie ma w ogóle miejsca na uczucia narodowe czy patriotyczne. Zostawać, bo ojczyzna? Bo Powstanie Warszawskie? Bo cud nad Wisłą? To są wartości wzruszające, ale nie mogą przytrzymać człowieka, który nie radzi sobie ekonomicznie w życiu.

A gdyby młodzi ludzie poczuli, że mają wpływ na sprawy publiczne?

- To co innego. Zaangażowanie obywatelskie mogłoby się stać alternatywą dla sentymentalnego patriotyzmu i dać ludziom motywację do życia w Polsce. Ale z zaangażowaniem wiąże się odpowiedzialność. Powstaje pytanie, czy to kolorowe, pogubione pokolenie ma na to siły i ochotę. Sądząc z dyskusji w internecie, raczej nie. Od czasu objęcia władzy przez PiS często można spotkać się z komentarzami typu: "Pora wyjeżdżać, ostatni gasi światło". O emigracji jako odpowiedzi na dyktatorskie działania władzy mówią artyści, studenci, naukowcy.

Zniechęcenie jest prostą reakcją, ale do niczego nie prowadzi. Uważam przeciwnie - w Polsce warto dzisiaj zostać właśnie dlatego, że władza robi to, co robi. W końcu ludzie zaczynają się spierać o idee, a nie o partykularne interesy. Odpowiedzią na silny, narodowo-katolicki nurt w polityce powinno być teraz powstanie silnej, ideowej lewicy. "Zasługą" Kaczyńskich jest zaktywizowanie ideowe i obywatelskie wielu środowisk, które dzisiaj występują w obronie wolności słowa i demokracji. To jest dobry powód, aby nie wyjeżdżać.

Ale czy młode pokolenie jest w stanie wyjść poza krąg własnych interesów, kariery, rodziny i działać na rzecz wspólnoty? Sam powiedziałeś, że uczono ich innego życia. Twoi bohaterowie z "From Poland with Love" nie są wyjątkiem: zerwali wszystkie więzi z krajem, zanim jeszcze z niego wyjechali. W jednej ze scen szukają skojarzeń z barwami narodowymi - są wśród nich puszka coca-coli, stroje drużyny Manchester United i stempel na przesyłce z izby skarbowej. Wszystko, tylko nie Polska.

- I właśnie z tym trzeba dzisiaj walczyć. Przychodzi czas, kiedy można zająć się naprawdę polską tożsamością, dyskutować z "polityką historyczną", weryfikować narodowe mity. Nie uważasz, że to program raczej dla artysty i historyka niż dla młodego inżyniera czy lekarza?

- Dlaczego? Przecież to są sprawy, które dotyczą wszystkich. Coraz więcej ludzi to rozumie. Zaczynamy znów interesować się polityką, czytamy gazety, oglądamy programy publicystyczne, dyskutujemy na forach. Zrozumieliśmy, że nie możemy zostawić polityki politykom, że musimy świadomie uczestniczyć w życiu publicznym.

Dzisiaj jest większa szansa na takie uczestnictwo niż przed dziesięcioma laty, kiedy nie było za bardzo o co się spierać, bo wszystko postanowiły za nas starsze pokolenia. Środowiska opiniotwórcze powinny teraz zająć się przywracaniem porządku w dyskursie publicznym. To jest także nasza rola, ludzi teatru -jeżeli nie chcemy, aby Polska zmieniła się w pustynię.

Ilu Twoich przyjaciół ze szkoły wyjechało?

- Z liceum - jedna trzecia klasy.

Sam nie myślałeś nigdy o wyjeździe?

- Miałem kilka takich momentów, pierwszy raz pięć lat temu. Byłem w trudnej sytuacji finansowej, kończyłem studia we Wrocławiu. Emigracja była obietnicą życia bez kłopotów. W końcu uratował mnie teatr, wygrałem konkurs i dostałem angaż w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Dałem sobie wtedy dwa lata - jeżeli nic nie wyjdzie z pisania, wyjadę. Jak widać, zostałem.

Drugi raz myślałem o wyjeździe trzy miesiące temu, kiedy władze województwa pomorskiego wyrzuciły dyrektora Macieja Nowaka z Teatru Wybrzeże. Skończyło się na myślach.

Byłem natomiast w Londynie na stypendium dramaturgicznym w Teatrze Royal Court. Jednym z zadań było zbadanie środowiska emigrantów. Pojechałem do polskiej dzielnicy Hammersmith. To jak podróż do innego świata: na ulicach atmosfera jak w miasteczku, w którym zamknięto jedyną kopalnię, tablica z ogłoszeniami o pracy w miejscowym sklepie nazywana ścianą płaczu, ludzie złapani w pułapkę - w Londynie im nie wyszło, do Polski też nie mają po co wracać. Może to mnie wyleczyło z myśli o emigracji.

A co się stanie, jeśli nie będziesz mógł realizować swoich planów w Polsce, teatry nie będą chciały Twoich sztuk? Co wtedy?

- Też o tym myślę, kiedy budzę się w nocy. Ale trudno mi sobie wyobrazić życie poza krajem. Polska jest moim tematem, wszystkie moje sztuki opowiadają o tym miejscu. Obecna sytuacja polityczna tylko wzmocniła moją potrzebę pisania o Polsce. Właśnie kończę sztukę pod tytułem "Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł", w której spotykają się ludzie z trzech pokoleń: moich rodziców, mojego i najmłodszej generacji. Każdy przychodzi ze swoimi przeżyciami związanymi z historią najnowszą, takimi jak wojna, powstanie "Solidarności" czy nowa emigracja zarobkowa, i próbuje podzielić się z innymi swoim losem. Ale poszczególne historie nie pasują do siebie. Brakuje nam dialogu między pokoleniami, mamy powichrowaną tożsamość. Czy lekiem na brak tożsamości może być jej zmiana, powiedzmy na angielską czy irlandzką? - To wielka pokusa, bo brytyjska tożsamość kulturowa jest bardzo wyrazista. Tylko nie łudźmy się, że bycie Anglikiem czy Irlandczykiem uwolni nas od napięć związanych z historią czy mentalnością. W zamian otrzymamy ich napięcia i ich kompleksy. Separatyzm, nacjonalizm, prowincjonalna mentalność zdarzają się wszędzie. Czy nie lepiej zastanowić się, co to znaczy dzisiaj być Polakiem? Z czego budować polską tożsamość?

W moim nowym dramacie występuje postać 14-letniego chłopaka, który się powiesił, kiedy jego rodzice wyjechali do pracy do Anglii - to autentyczne zdarzenie. Ma taki monolog, w którym wymienia wszystkie narodowości, do jakich chciałby należeć: Amerykanów, Niemców, Francuzów, tylko nie Polaków.

Może zastanówmy się, jak to zmienić? Czy warto bić w patriotyczne dzwony? Czy może raczej trzeba zająć się sprawami przyziemnymi, takimi jak na przykład problem praw pracowniczych, które są łamane w Polsce na każdym kroku. Polska inteligencja, zamiast narzekać na Kaczyńskich, mogłaby wziąć więcej odpowiedzialności za tych, którym się nie udało, ekonomicznie wykluczonych. Żeby nikt już nimi nie manipulował i żeby nie musieli wyjeżdżać,

* * *

Paweł Demirski, ur. 1979, dramatopisarz, kierownik literacki Teatru Wybrzeże

w Gdańsku w latach 2003-06. Autor sztuk: "From Poland with Love", "Wałęsa, historia wesoła, a ogromnie przez to smutna" i "Kiedy przyjdą podpalić dom, to się nie zdziw". Mieszka w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji