Artykuły

Kobieca, pogodna i refleksyjna aktorka

Pociąga ją nieefektowność. Małe epizody, którymi bawi się jak zabaweczkami. Niezauważalne przez recenzentów, ale istotne dla spektaklu. - Może to rodzaj przekory wobec powszechnego pędu do sukcesu. Nie chcę brać udziału w wyścigu - wyznaje opolska artystka ELŻBIETA PIWEK.

- Nie lubię premier. Są takie rozhisteryzowane. Wolę nawet spektakle szkolne, bo mam nadzieję, że być może w tej kilkudziesięcioosobowej grupie jest jedno dziecko, które wyjdzie z teatru oczarowane - wyznaje.

Kiedy w drodze z dzielnicy generalskiej do III LO mijała rozkopany plac Teatralny, nie myślała, że będzie pracować w stawianym wówczas teatrze. Swoją przyszłość wiązała ze sportem, przez kilka lat trenowała jazdę szybką na lodzie. Gdy proporcje jej ciała zaczęły się niebezpiecznie zmieniać, uznała, że trzeba znaleźć inną pasję. Intuicyjnie wybrała studium kulturalno-oświatowe, gdzie dostrzegła ją opolska aktorka Irena Dudzińska. Zaproponowała, że przygotuje ją do szkoły teatralnej.

I od tej pory pani Elżbieta spłaca dług wobec pani Ireny, zarażając swoją pasją kolejne pokolenia opolan. Aby mieć pewność, że zrobi to dobrze, skończyła kursy pedagogiczne, jest nauczycielem mianowanym. Prowadzi kółka teatralne w szkołach, przygotowuje do egzaminów wstępnych w akademiach teatralnych i do konkursów recytatorskich. Odkrywa nieoszlifowane talenty, którym pomaga rozbłysnąć pełnym blaskiem. Opowiada im o swojej fascynacji teatrem i wpaja przekonanie, że musi on bawić, wzruszać i skłaniać do myślenia. Że żadne intelektualne zabawy formą nie zastąpią przeżycia.

Pracuje tylko z tymi, którzy mają w sobie to "coś". Czyli szczerość i motywację do dzielenia się sobą. Bo dykcję można wypracować. A uroda nie jest najważniejsza, choć ułatwia pracę. Nie na darmo przecież mawia się, "co nie dogra, to dowygląda".

- Mnóstwo moich teatralnych dzieci pracuje na scenach w całej Polsce, w Opolu Maciek Namysło i Michał Majnicz. To taki dziwny rodzaj satysfakcji spotkać się ze swoimi uczniami po latach - mówi Elżbieta Piwek. W najbliższą niedzielę zobaczymy ją w roli matki w "Królowej piękności z Leenane".

Debiut owiany tajemnicą

Do łódzkiej szkoły teatralnej dostała się za pierwszym razem. Zdawała w tajemnicy przed rodzicami. Za bilet kolejowy zapłacił starszy brat. Mama na wieść o sukcesie dziecka powiedziała tylko: "mój Boże" . Tato zmilczał. Był równie oględny, kiedy debiutująca w teatrze córka musiała w jednej ze scen zagrać topless. - Miałam dylemat. Taki normalny, ludzki wstyd. Rodzicom powiedziałam dopiero niedługo przed premierą. Obawiałam się ich reakcji. Po spektaklu tato tylko skwitował: "bałem się, że rozbierzesz się dalej".

Była odważna - w latach siedemdziesiątych nagość w teatrze nie była powszechna. Starała się nie myśleć o niej. Ale po 135. przedstawieniu nazwała swego kolegę z przedstawienia świnią. - Poczułam, że popatrzył na mnie prywatnie.

Dziś pewnie nie zdobyłaby się na rozbierane sceny. Ale upływające lata nie deprymują jej. Nie przytłaczają. - Mam co grać, bo przecież nie mogą być same chude w teatrze - śmieje się, by po chwili dodać poważniej: - Nie mogę robić problemu z tego powodu, że jestem w takim, a nie innym momencie życiowym. Nie należę do kobiet za wszelką cenę starających się zatrzymać czas. Dopiero w tym roku, pod koniec sierpnia pierwszy raz w życiu pojechałam na turnus SPA. Ale nie tyle o urodę chodziło, ile o relaks i odpoczynek od rodziny - przyznaje.

Jaka ma być, wiedziała już po pierwszych latach pracy. Żadnego aktora za męża. - Widząc w teatrach porozbijane rodziny, samotne kobiety w średnim wieku, czułam, że moje życie musi inaczej wyglądać. Że moje małżeństwo musi być mieszane, bo chcę mieć normalny dom. I tak się na szczęście ułożyło - snuje opowieść.

Męża poznała na wczasach w siodle. Był nauczycielem historii i instruktorem jeździectwa. Po 25 latach od tamtego spotkania pojechali znów w to samo miejsce.

Samotność bocznymi drogami

Aktorzy często mówią, że zdani są na dyrektora. Jak mu się narażą mogę nie dostać kolejnej roli. Nie licząc pracy szarpiącej emocje dochodzi jeszcze stres na koniec sezonu; co będzie, czy dyrektor będzie zadowolony, czy zwolni, czy nie zwolni? Ale Elżbieta Piwek nie należy do grona tych zadręczających się.

- Taki stan niepewności wyniszcza ludzi. Ja uwolniłam się od tego stresu między innymi dlatego, że miałam inną pracę. To daje rodzaj niezależności i poczucie, że sobie poradzę. Lęk to zły doradca, bo człowiek się stara udowodnić, że jest dobry, a wówczas wychodzi "starunek" - bez luzu i powietrza - twierdzi.

Jej też nie ominęły takie życiowe i zawodowe niepewności. Była w ciąży z drugim dzieckiem, kiedy usłyszała od dyrektora, że nie można mieć wszystkiego: i dziecka, i ról. Grała więc mało.

- Ale z rolami w teatrze jest jak ze zbieraniem grzybów. Szukasz na kolanach dwadzieścia minut i nic! A nagle, w jednej minucie znajdujesz siedem. Słowem czekasz na rolę i nie dostajesz, nie czekasz - dostajesz. Dla mnie to nie jest jakiś kłopot, bo nie mam potrzeby grać wszędzie i zawsze. Lubię zatęsknić za teatrem - wyznaje.

Nie lubi pośpiechu, tylko powoli i w spokoju dochodzić do swojej postaci. - Zastanawiam się, jak aktorzy wchodzący z roli w rolę radzą sobie z taką ilością emocji. I nie wiem, czy nagle nie dochodzi do momentu, że zaczynasz się powielać - zastanawia się.

Nie rozmawia jednak o tym z kolegami. - W gruncie rzeczy każdy w teatrze jest samotny. Pewnie dlatego, że nie da się uniknąć rywalizacji.

Pociąga ją nieefektowność. Małe epizody, którymi bawi się jak zabaweczkami. Niezauważalne przez recenzentów, ale istotne dla spektaklu. - Może to rodzaj przekory wobec powszechnego pędu do sukcesu. Nie chcę brać udziału w wyścigu. Lubię zwolnić tempo. Podróżując, też nie pędzę autostradami, tylko bocznymi drogami. Przy nich spotyka się ludzi dziwnych, pogubionych i pięknych - opowiada.

Lubi być niedostępna

Czasami myśli, by spróbować swych sił w filmie. - Dzieci mnie już nie potrzebują. W teatrze zagrałam siedemdziesięciolatkę, więc może już czas do filmu?

Na razie to jednak niemożliwe, bo nie jest w stanie skompletować portfolio. Już kilka agencji prosiło, by przysłała swoje zdjęcia. - Ale ja nie lubię się fotografować. W teatrze mi to nie przeszkadza, bo wtedy jestem kimś innym - nie sobą. Prywatnych zdjęć nie mam prawie wcale - wyznaje.

Trudno też sobie wyobrazić, że odbierze telefon w sprawie castingu. A według córki nie ma nawet co próbować kontaktować się z matką na komórkę. Nie odbiera. - Bo ja lubię być niedostępna. W opozycji do tej powszechnej dostępności do wszystkiego - uśmiecha się.

W filmie jednak już zagrała. Prócz epizodu w "Gorącym czwartku" u Michała Rosy, wcieliła się postać Edith Stein w fabularyzowanym dokumencie przygotowywanym na czas Kongresu Eucharystycznego we Wrocławiu. Reżyserował były dyrektor opolskiego teatru Szczepan Szczykno. Karmelitanki, które pomagały jej w pracy nad rolą, powiedziały, że jest nawet podobna do swojej bohaterki. Tylko że oczy ma za wesołe.

I one zdradzają jej pogodny temperament, kiedy chroniąc swą prywatność, usiłuje wtopić się w tłum. Zwykle chodzi ubrana w czerń, otulona szalem - czasami kolorowym. Nie nosi biżuterii. Nawet obrączki. Maluje się delikatnie. Twierdzi, że zbyt częste makijaże i przebieranki w teatrze męczą ją na tyle, że w życiu stara się unikać tego rodzaju zewnętrznej ekspresji.

I choć nie powinna na ulicy rzucać się w oczy, jest zupełnie odwrotnie. Opolanie bowiem nie tylko, że ją rozpoznają, to jeszcze się jej kłaniają.

Wyróżnia ją też charakterystyczny głos. - Zdarzyło się, że w banku obsługująca mnie kasjerka nagle podnosiła głowę, odkrywając, że mnie widziała w teatrze. A całkiem niedawno kupiłam na targowisku grzyby za pół ceny. Bo sprzedający je mężczyzna stwierdził, że mnie pamięta - opowiada.

Widzowie dali jej wyraz swojej sympatii również kilka lat temu, uznając w plebiscycie "Gazety" za najlepszą aktorkę sezonu. Kiedy wychodzi na scenę, czuje, że bez względu na rolę jest ciepło odbierana. - Nie myślę o tym, ale to wiem. Walczę więc z pychą - wyznaje.

Kiedyś koleżanka aktorka zapytała: dlaczego oni cię tak lubią? - Bo ja ich lubię - odpowiedziała.

Spektakl z córką i przyjaciółmi

Myśli o swym macierzyństwie szczególnie teraz, w czasie pracy nad rolą w "Królowej piękności z Leenane". To wręcz "rodzaj poważnej terapii" z pytaniami o swoje relacje z matką i z córką. - Zastanawiam się, jaka jestem. Mam przekonanie, że różnię się od mojej bohaterki, która toksycznie i kurczowo zatrzymuje dziecko przy sobie. Ja, wychowując dzieci, zaopatrzyłam je - mam nadzieję - w takie cechy, by potrafiły wyjść z domu. Opuścić go i powracać z radością - wyznaje. - A nasze kontakty nie są pewnie takie, jak życzyłyby sobie kolorowe gazety.

Jej córka i syn znaleźli swoje życiowe drogi. Andrzej po dwóch latach studiowania socjologii przeniósł się na psychologię. Paulina jest zafascynowana tańcem współczesnym, studiuje kulturoznawstwo. - Moim marzeniem jest zrobić z nią spektakl z pogranicza teatru i tańca. Na podstawie "Kroków" Becketta. Żadne radosne "pimpu-rimpu" tylko rzecz o odchodzeniu. Spłacę może w ten sposób dług wobec Pauliny, bo zawsze innym pomagałam, a nie własnemu dziecku. Ona będzie tańczyć, ja - mówić. Taki mam plan na ten rok - zapowiada.

Po głowie chodzą jej jeszcze przedstawienia grane z amatorami. Takie jak w Domecku, gdzie wspólnie z przyjaciółmi z klubu jeździeckiego wystawili po 10 tygodniach coniedzielnych prób "Damy i huzary". - To było jedno z piękniejszych przeżyć w moim życiu - wyznaje.

Być może z tęsknoty za tym wzruszeniem przyjaciele znów spotykają się raz w tygodniu na wspólnym śpiewaniu. Elżbieta Piwek nie wyklucza, że z tego śpiewania urodzi się w przyszłości spektakl "Śpiewnik domowy".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji