Artykuły

Król-Duch w białej sutannie

Nigdy nie ulegało dla mnie wątpliwości, że wcielanie się duchów romantycznych poetów w Karola Wojtyłę dokonało się w ramach polskiego teatru zwłaszcza za sprawą aktorstwa - felieton Rafała Węgrzyniaka w portalu Teatrologia.info.

W roku 1999 Czesław Miłosz zauważył, że "czytelnik" homilii bądź encyklik Jana Pawła II odnosi wrażenie, że "duch wielkich polskich romantyków, skazany na przegraną, wcielił się w głowę katolickiego, czyli powszechnego Kościoła i w ten sposób wystąpił na scenie ogólnoświatowej historii". Dodał, że jeśli tak się stało "niezbyt ważne były upadki i śmieszności nawiedzające dzieło i biografie wieszczów, skoro znaleźli swoje spełnienie w człowieku potężniejszym niż królowie i docześni władcy tej ziemi". Pierwszy raz tę myśl zanotował Miłosz w sierpniu 1987 w diarystycznych zapiskach po udziale w papieskim seminarium w Castel Gandolfo. Podkreślał wówczas, że "Papież wychował się na Mickiewiczu i Słowackim", ale "przede wszystkim na Norwidzie". Miłosz miał rację, bo właśnie Norwida przytaczał Jan Paweł II w "Liście do artystów", który w imieniu polskiego teatru - skądinąd obok Piotra Cieplaka, z którym studiowałem w warszawskiej PWST - komentowałem na łamach "Tygodnika Powszechnego" w roku 1999.

Nigdy nie ulegało dla mnie wątpliwości, że wcielanie się duchów romantycznych poetów w Karola Wojtyłę dokonało się w ramach polskiego teatru zwłaszcza za sprawą aktorstwa. Wystarczy przecież przypomnieć - z pomocą studiów Jacka Popiela właśnie wybranego na rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego - iż już w Wadowicach w 1937 w Teatrze Powszechnym pod okiem Mieczysława Kotlarczyka zagrał Wojtyła Kirkora i Fon Kostryna w Balladynie oraz tytułową rolę w "Kordianie" Słowackiego. W Domu Katolickim odtwarzał Hrabiego Henryka w "Nie-Boskiej komedii "Krasińskiego. Z pomocą nauczyciela z gimnazjum w 1938 wyreżyserował cztery obrazy z "Zygmunta Augusta" Wyspiańskiego i wcielił się w tytułową postać. W czasie wojny w Krakowie, w Teatrze Słowa, późniejszym Rapsodycznym, założonym przez Kotlarczyka w 1941, unikano na ogół tworzenia postaci. W realizacji "Króla-Ducha" wygłaszał jednak Wojtyła monolog Bolesława Śmiałego z rapsodu V, w Beniowskim był jednym z dwóch uosobień Słowackiego, w "Godzinie Wyspiańskiego" Jaśkiem z epilogu "Wesela", w "Panu Tadeuszu" Jackiem Soplicą vel Księdzem Robakiem, w "Samuelu Zborowskim" zaś tytułowym bohaterem. Spotykał się wtedy w Krakowie z Juliuszem Osterwą, a powoływał na idee Mickiewicza, Słowackiego, Norwida oraz rzecz jasna Wyspiańskiego, którego inscenizacje jeszcze miał możliwość oglądać w bladych odbiciach w Teatrze Miejskim, choćby w przygotowanej przez Karola Frycza w 1937 rekonstrukcji "Bolesława Śmiałego".

W biografii Wojtyły nie przestaje mnie zdumiewać przenikanie się historii, literatury, religii i teatru. W połowie 1943 Wojtyła, gdy postanowił zostać kapłanem, wycofał się z uczestniczenia w podziemnych próbach i spektaklach Teatru Rapsodycznego. Mniej więcej w tym samym czasie, bo we wrześniu 1943, filozof Wincenty Lutosławski przesłał Osterwie "Główne Prawdy" dotyczące "Wielkiej Polski". Na ich końcu konstatował nastanie epoki słowiańskiej po łacińskiej, której oznaką będzie "przeniesienie stolicy apostolskiej z Rzymu do Krakowa za panowania owego zapowiedzianego przez Słowackiego polskiego papieża". Lutosławski przywoływał oczywiście wiersz zaczynający się od strofy:

Pośród niesnasek Pan Bóg uderza,

W ogromny dzwon

Dla słowiańskiego oto papieża

Otworzył tron.

Lutosławski, w przeciwieństwie do Słowackiego, nie miał wątpliwości, że słowiański papież będzie Polakiem i biskupem Krakowa. Nie orientował się tylko, że był on doskonale znany Osterwie, którego trzy lata później zaprosi listownie na mszę prymicyjną odprawioną "w Katedrze na Wawelu przy trumnie św. Stanisława" 4 października 1946, trzy dni po otrzymaniu święceń kapłańskich.

Lutosławski przyczynił się do powstania Wyzwolenia doprowadzając w Krakowie w 1902 do spotkania Wyspiańskiego z Romanem Dmowskim, piszącym "Myśli nowoczesnego Polaka".

24 grudnia 1980 za pośrednictwem Telewizji Polskiej Jan Paweł II złożył rodakom życzenia z okazji świąt Bożego Narodzenia. Nie mogąc powiedzieć wprost tego co najważniejsze, zakończył je modlitwą Konrada z Wyzwolenia. W wigilijny wieczór, w ogarniętej rewolucją, pogrążonej w zapaści Polsce otoczonej przez sowiecką armię stacjonującą też w jej granicach, zabrzmiały słowa Konrada z "Wyzwolenia" niebywale przejmująco i zrozumiale:

Bożego narodzenia

Ta noc jest dla nas święta.

Niech idą w zapomnienia

Niewoli gnuśne pęta.

Daj nam poczucie siły

i Polskę daj nam żywą,

by słowa się spełniły

nad ziemią tą szczęśliwą.

Przy czym Papież stał na tle choinki niczym Konrad w inscenizacji Wyspiańskiego z 1903 roku. Poniekąd odegrał epizod z "Wyzwolenia" jakby miał go opracowany a nawet wypróbowany. I rzeczywiście Wojtyła pomiędzy lutym a czerwcem 1941 uczestniczył w próbach do "Wyzwolenia" w mieszkaniu krytyka teatralnego Tadeusza Kudlińskiego, a miał grać Konrada. Do premiery nie doszło, bo Osterwa od 1918 uchodzący za idealnego odtwórcę Konrada z "Wyzwolenia i prawdopodobnie oglądany przez Wojtyłę w tej roli w Krakowie, nakłonił grupę spotykającą się z Kudlińskim do pracy nad misterium Oskara Miłosza "Don Miguel Manara".

W wydawanych w samizdacie "Miesiącach" Kazimierz Brandys zanotował, że msza Jana Pawła II na placu Zwycięstwa w Warszawie 2 czerwca 1979 była odprawiana w dekoracji do "Dziadów" Mickiewicza. Brandysowi musiała się przypomnieć obejrzana w 1934 w Teatrze Polskim inscenizacja Leona Schillera z architektoniczną i monumentalną scenografią Andrzeja Pronaszki, w której głównym elementem były trzy krzyże zarazem z Golgoty, jak i z Wilna. Natomiast w warszawskim ołtarzu na szczycie piętrzących się schodów znajdował się krzyż, lecz zaledwie jeden. Ale właśnie u stóp jednego krzyża, przesuniętego na proscenium, wygłaszał w Schillerowskich "Dziadach" mesjanistyczne widzenie ksiądz Piotr grany przez Edmunda Wiercińskiego. Jan Paweł II przeistoczył się więc na placu Zwycięstwa w księdza Piotra, którego zagrał jego mentor Kotlarczyk w "Dziadach" wystawionych przez siebie w Rapsodycznym we wrześniu 1961. W recenzji owego przedstawienia - jednej z czterech poświęconych spektaklom Teatru Rapsodycznego i opublikowanych w "Tygodniku Powszechnym" - Wojtyła zaznaczył, że Ksiądz Piotr stał się najważniejszą postacią w "Dziadach". Stwierdził, że na scenie widać było "człowieka, który w roli wizjonera nie znalazł się przypadkowo, lecz zrodziła się ona w nim z tej samej miłości co troska i współcierpienie". (Owa pochwalna recenzja wprawiła "w przygnębienie" Zbigniewa Raszewskiego, który sądził, że Kotlarczyk stworzył przedstawienie "bez duszy".)

Kulminacyjnym momentem homilii wygłoszonej na placu Zwycięstwa było jednak wezwanie do Ducha Świętego, aby zstąpił i odnowił oblicze "tej ziemi". Otóż "Zygmunt August" traktowany jako "misterium narodowe", wystawiony zaś przez Wojtyłę w Wadowicach kończył się obrazem zawierania unii polsko-litewskiej w Sali Sejmowej w Lublinie. Król August zwraca się do Opatrzności, a ściślej do Ducha Świętego, o opiekę nad tym politycznym przedsięwzięciem i poleca odegrać hymn Veni Creator. Tak przynajmniej było w listopadzie 1932 w realizacji "Zygmunta Augusta" powstałej w Teatrze na Pohulance w Wilnie. Ten epilog opisał młody Miłosz w pamflecie na przedstawienie i Wyspiańskiego, którego nie znosił jako nacjonalisty: "Niebo otwiera się i nad głowami zebranych panów huczy grom, na znak łaski Stwórcy, po czym wszyscy intonują hymn do Ducha Świętego." Osiemnastoletni Wojtyła na końcu wadowickiego spektaklu prawdopodobnie również umieścił i śpiewał wraz z chórem spolszczony przez Wyspiańskiego "Hymn Veni Creator narodu śpiew Ducha Świętego wezwanie", który kończy wers: "zwól z Wiarą wieków podjąć CZYN".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji