Artykuły

Maseczki, rękawiczki, antybakteryjne żele i pustki na sali - byliśmy w odmrożonych muzeach

Choć część muzeów i galerii już działa, powrót do frekwencji sprzed pandemii nie będzie łatwy. Sprawdziliśmy, jak wygląda zwiedzanie po odmrożeniu - piszą Emilia Dłużewska i Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Koleżanka, absolwentka ASP i właścicielka małego zakładu fryzjerskiego, podzieliła się ostatnio na Facebooku rysunkiem rumuńskiego artysty Dana Perjovschiego. Dwa schematycznie naszkicowane budynki podpisane są "muzeum" i "fryzjer". Przed tym drugim stoi długi ogonek, przed pierwszym - samotny widz.

Nie da się ukryć, nawet przed pandemią galerie sztuki przegrywały frekwencyjnie z galeriami handlowymi. Muzea stopniowo wznawiają działalność po przymusowych przestojach, ale powrót do stanu sprzed koronawirusa nie nastąpi z dnia na dzień. Sprawdziliśmy, jak wygląda zwiedzanie w kilku warszawskich instytucjach.

Emilia: dwie porażki...

Na pierwszy ogień poszło Muzeum Łowiectwa i Jeździectwa w Łazienkach Królewskich, które otworzyło się dla zwiedzających już 5 maja, dzień po ogłoszonym przez ministra Glińskiego początku odmrażania.

Niestety, tydzień później okazuje się zamknięte na cztery spusty. Pod drzwiami spotykam tylko równie jak ja zdziwioną pracownicę Łazienek Królewskich.

Anna Marat z zespołu prasowego Łazienek tłumaczy, że z powodów bezpieczeństwa Muzeum Łowiectwa i Jeździectwa pozostanie zamknięte do odwołania. - Otworzyliśmy muzeum na kilka dni, by widzowie mieli okazję zobaczyć przerwaną przez pandemię i przedłużoną o kilka dni wystawę czasową o leczeniu koni w Warszawie. Ale to malutka przestrzeń, mogłyby w niej być jednocześnie maksimum trzy osoby, więc po zakończeniu wystawy z powrotem ją zamknęliśmy - wyjaśnia i zachęca do wirtualnego zwiedzania.

Łazienki nie miały jeszcze danych dotyczących frekwencji w poszczególnych oddziałach. Anna Marat ocenia jednak, że mogła być ona sporo niższa niż zazwyczaj. - Kilkuosobowe kolejki zdarzały się przed pałacem na Wyspie, ale większość zwiedzających ograniczała się do spaceru po parku - mówi.

Gdy wracam do domu, dociera do mnie, że nie wszystko stracone: przecież właśnie dziś otworzyło się Muzeum Narodowe. Jadę tam od razu i prawie mi się udaje. W drzwiach prawie zderzam się z pracownikiem instytucji, który tłumaczy, że muzeum właśnie się zamyka - po odmrożeniu jest otwarte o dwie godziny krócej.

W Narodowym widzowie - w obowiązkowych maseczkach i po zdezynfekowaniu rąk - mogą oglądać pięć wystaw stałych otwieranych na zakładkę, dzięki czemu zwiedzaniem można kierować tak, by goście nie mijali się ze sobą.

W środę i sobotę dostępne są mieszczące się na parterze Galeria Faras i Galeria Sztuki Średniowiecznej; w czwartki, piątki i niedziele położone na piętrze Galerie Sztuki Dawnej, Sztuki XIX w. oraz Wzornictwa Polskiego. We wtorki piętro i parter otwarte są naprzemiennie. By widz miał szansę zobaczyć całość, jeden bilet uprawnia do wejścia do muzeum dwukrotnie.

Wtorek to w muzeum dzień darmowego zwiedzania. Mimo to w dzień otwarcia chętnych nie było wielu. - Przez cały dzień przyszło około trzydziestu osób, z czego jedna przez pomyłkę. Chciała zobaczyć armatę w Muzeum Wojska Polskiego - dowiedziałam się na miejscu.

W ciągu kolejnych dwóch dni frekwencja była podobna. Jak podaje rzeczniczka muzeum Monika Bala, przez pierwsze trzy dni od otwarcia Muzeum Narodowe odwiedziło około stu osób.

I dwa sukcesy

To i tak więcej niż w Centrum Sztuki Współczesnej, które również otworzyło się dla publiczności 12 maja. We wtorek późnym popołudniem w Zamku Ujazdowskim wita mnie kasjer schowany za wysoką przegrodą z pleksi. Na wejściu prosi o ubranie rękawiczek i zdezynfekowanie dłoni żelem antybakteryjnym.

Odkażam się zgodnie z zaleceniami. Wyznaczona trasa zwiedzania nie jest konieczna - na razie CSW otworzyło dla publiczności tylko przestrzeń Project Room, w której można zobaczyć instalację "Próba sił" Kornelii Dzikowskiej. Salę na piętrze dzieli na pół krwistoczerwony materiał, który wydyma powietrze wpadające przez otwarte okno.

Pracownica Zamku pilnująca wystawy na mój widok wyraźnie się ożywia. Zachęca, bym wyjrzała przez szczelinę wyciętą w materiale i zrobiła zdjęcie. - Jest pani dziś pierwsza. Wróciłam do pracy po dwóch miesiącach i siedzę tu sama od rana, więc trochę się nudzę - przyznaje.

Poruszenia nie budzę za to w czwartek w Miejscu Projektów Zachęty, gdzie od poprzedniego dnia można zobaczyć wystawę "Być jak Paul Cézanne" Pauliny Pankiewicz, która poprzez abstrakcyjne rysunki, instalację wideo i prace ciała usiłowała uchwycić esencje wielokrotnie malowanej przez Cezanne'a góry św. Wiktorii.

Tu też na wejściu czekają na zwiedzających żel dezynfekujący i gumowe rękawiczki. Choć schowanych w gablotach prac i tak nie można dotykać, szybko okazują się przydatne - dwie prace wchodzące w skład wystawy pokazywane są w piwnicy, do której prowadzą strome, kręte schodki. Próba zejścia bez trzymania się poręczy wysłałaby widza do szpitala szybciej niż koronawirus.

Witold w Muzeum Polskiej Wódki

W Muzeum Polskiej Wódki, prowadzonym przez Fundację Polska Wódka i otwartym szybko po poluzowaniu ograniczeń, tłumów nie ma. O godz. 12.40 jestem jedynym zwiedzającym - oprowadzanie miało być po angielsku, ale w obliczu braku osób niepolskojęzycznych darujemy to sobie.

Godzinna opowieść przewodniczki w maseczce jest świetnie przygotowana. Słucham o tym, że słowo "wódka" pojawia się w źródłach pisanych na początku XIV w. Początkowo mówiono tak o mających mieć właściwości zdrowotne destylatach ziół albo na przykład... ślimaków. Destylaty z procentami nazywano zaś "gorzałką" albo "okowitą" - ta ostatnia, pita garncami przez szlachtę i chłopstwo, zawierała ledwie ok. 20 proc. alkoholu. Później, przez rewolucję przemysłową i rosyjskich żołnierzy wylewających miliony litrów wódki na ulicę Ząbkowską przy ewakuacji z Warszawy w 1915 (o, okrucieństwo zaborcy!), przechodzimy do czasów współczesnych.

Muzeum Polskiej Wódki jest typowym nowoczesnym muzeum narracyjnym, opartym na multimediach i pewnej licznie eksponatów z "epoki", jak sprzęt gorzelniczy czy ekspozycja butelek od czasów carskich po dzień dzisiejszy. Elektronicznych tablic i gadżetów nie podotykam - ze względów sanitarnych multimedia obsługiwane są przez przewodniczkę.

Pierwszy raz od dwóch miesięcy jestem nie tylko w muzeum, ale też w kinie - Muzeum Polskiej Wódki oprowadzania zaczyna od projekcji filmu dokumentalnego w małej kinowej salce, wyłożonej miedzią i wyposażonej w fotele z Teatru Komedia. To próba oddania głosu pracownikom założonego w XIX wieku i zlikwidowanego w 2007 r. praskiego zakładu, w miejscu którego od dwóch lat działa muzeum.

Gwóźdź programu to oczywiście degustacja, w cenie biletu za 40 zł (można płacić kartą). Zdejmuję maseczkę - prowadzący degustację siedzi przy innym stoliku, w odległości ponad dwóch metrów. Destylat z ziemniaków, pszenicy i żyta jest w temperaturze pokojowej, w kieliszkach zwężających się ku górze - tak podobno najlepiej czuć smak.

Pani Natasza mówi na koniec, że jestem pierwszym oprowadzanym przez nią gościem od otwarcia 4 maja. W kolejce do degustacji czeka już następny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji