Artykuły

Kristóf Szabó: Niedługo znów zatańczę

Taniec jest niewdzięczny. Wykańczający. Nie opłaca się w ogóle. Ale gdy jestem na scenie, zanurzony w roli, to uczucie, którego z niczym nie można porównać. Uzależniające. Wrócę na pewno - z Kristófem Szabó, tancerzem, solistą Polskiego Baletu Narodowego, rozmawia Agnieszka Urazińska w Wysokich Obcasach.

Największe osiągnięcie? - Do niedawna myślałem, że moje życie to taniec, i myśląc o osiągnięciu, będę szukał wśród sukcesów zawodowych. Taniec wciąż jest treścią. Ale ostatnio zrozumiałem, że najważniejsi są ludzie. Ich obecność. Wsparcie. Bardzo tego ostatnio potrzebowałem.

Pan, solista Polskiego Baletu Narodowego, którego nazywają "zjawiskowym tchnieniem baletu"?

- Los jest przewrotny. Jeszcze w styczniu myślałem, że jestem tak blisko szczytu. W naszym teatrze planowano wystawienie "Damy kameliowej" w choreografii Johna Neumeiera, wspaniałego artysty, Amerykanina, którego matka jest Polką. To szczególny balet, zupełnie inny niż wszystkie. A rola Armanda, główna rola męska, jest niesamowicie wymagająca. Solista przez trzy godziny nie schodzi ze sceny. Taka rola u takiego mistrza? Marzenie. Ale kiedy moja partnerka doznała kontuzji, dla wielu osób oczywiste było, że nie zatańczę.

A jednak dostał pan tę rolę.

- Dzięki temu, że Neumeier przyjechał do Warszawy i uznał, że chce mnie zobaczyć. Po trzygodzinnej próbie zadecydował, że to ja będę tańczył Armanda. Z inną partnerką. Rolę Małgorzaty miała zatańczyć Yuka Ebihara, japońska primabalerina. Ona już była zaawansowana w treningach, a ja przez kilka tygodni ćwiczyłem jak nigdy w życiu. To miał być mój wieczór. Zaprosiłem kilkadziesiąt osób, także z rodziny, której nie widziałem od lat, bo w skomplikowanych okolicznościach urwał nam się kontakt.

I nadszedł 27 lutego 2020 roku, dzień przedstawienia.

- Miało się zacząć o godzinie 19, a ja rano, koło 8, poszedłem do laboratorium odebrać wyniki lekarskich badań.

W takim dniu?

- Tak wypadł termin. Badania zrobiłem, bo w ostatnim czasie zdarzało mi się gorzej poczuć. Ludzie wokół zwracali mi uwagę, że jestem chudszy niż zwykle. Czułem, że chociaż ćwiczę na siłowni coraz więcej, żeby na deskach mieć siłę i kondycję, jestem dziwnie osłabiony. Niepokojącym sygnałem było też to, że partnerowania, które wykonywałem już wcześniej, w poprzednich sezonach, teraz sprawiały mi problem. A przecież Yuka to wspaniała partnerka, z którą tańczy się niezwykle łatwo. Podejrzewałem, że to wszystko przez ciężkie przygotowania do, "Damy kameliowej". Nasz zwykły tryb pracy to około siedmiu godzin ćwiczeń fizycznych dziennie.

Można się zmęczyć.

- Dlatego nie zakładałem, że jest jakiś poważny problem, a badania zrobiłem dla świętego spokoju. Nawet kiedy usłyszałem, że mam poziom cukru 560 mg, nie wiedziałem jeszcze, o co chodzi. Że norma to 70-90 mg. W głowie mi się nie mieściło, że chcą mnie położyć w szpitalu.

Jak pan zareagował?

- Zaproponowałem pani doktor, że zatańczę przedstawienie, następnego dnia wrócę i mogę się badać dalej.

A pani doktor?

- Że to absolutnie wykluczone, bo to jest poziom na granicy śpiączki cukrzycowej i ja tego wieczoru na scenie mogę nie przeżyć.

Była wściekłość czy łzy?

- Poryczałem się strasznie razem z panią doktor. Ona miała bilety na ten spektakl. Bardzo chciała mi pomóc. Dzwoniła do szpitala, żeby prosić o konsultacje. Zrobiła jeszcze jedno badanie, zamówiła kuriera, który zawiózł próbkę do laboratorium, a wyniki dostarczył błyskawicznie. I pozbawił mnie złudzeń. Miałem cukrzycę pierwszego stopnia.

I przedstawienie życia za kilka godzin.

- Pierwsza myśl to zbuntować się i zatańczyć. Przecież dzień wcześniej zrobiłem całą próbę sceniczną, z orkiestrą, w kostiumach. Dałem radę. Trudno uwierzyć, że ciało, zdrowe i wysportowane, o które tak się dbało, z dnia na dzień człowieka zawodzi.

Jaka była druga myśl?

- Zaufać specjalistom. Zresztą pani doktor wyraźnie powiedziała, że jak mnie wypuści z ambulatorium, to wyłącznie do szpitala.

Najtrudniej było mi poinformować Yukę, że nie będę tańczył. Przecież ona tak się napracowała, żebyśmy mogli jako para przygotować się do występu. Wcześniej tańczyła dość długo rolę Małgorzaty z innym parterem. Była przygotowana, a jednak odbyła ze mną wiele morderczych treningów, żebyśmy zgrali się jako duet. A ja nagle mówię, że mnie nie będzie. Yuka zatańczyła z innym tancerzem, który znał tę rolę, w dodatku nie ze swoim stałym partnerem. Wiele osób było tego dnia w silnym stresie.

A pan w rozpaczy?

- Miałem być na scenie, a leżałem w szpitalnym łóżku. Na dodatek bardzo szybko zdałem sobie sprawę, że dla czynnego tancerza cukrzyca jest jeszcze większym problemem niż dla tych pacjentów, którzy nie są tak aktywni fizycznie. Wysiłek prowadzi do dużych wahań poziomu cukru, trudnych do unormowania i przewidzenia u cukrzyka. W oczach personelu medycznego widziałem sporo wątpliwości.

Pan też je miał?

- A skąd. Na szczęście mój lekarz prowadzący nie próbował mnie zniechęcać. Za to od początku mówił, że w moim przypadku chodzi nie tylko o obniżenie poziomu cukru. Problemem jest mój zawód i związany z nim wysiłek. Podczas ćwiczeń fizycznych, na przykład na siłowni, poziom cukru w organizmie naturalnie się obniża. Ale w tańcu, przy długotrwałych spięciach mięśni, na przykład w czasie trzymania partnerki na rękach czy długiego unoszenia nóg, poziom cukru się podnosi. A to wysiłek wielogodzinny. Na dodatek trudno o zachowanie regularnych godzin posiłków - bywało, że kolację jadłem dopiero po wyjściu z teatru po spektaklu, czyli po godzinie 23. Ustawienie dawek leku to w takiej sytuacji wyzwanie. Tym bardziej że, jak się szybko okazało, mam bardzo dużą wrażliwość na insulinę. Na przykład biorę coraz mniejsze dawki, a i tak często się zdarza, że wpadam w hipoglikemię - spadek cukru jest tak duży, że słabnę, prawie mdleję, moje ciało się trzęsie.

Jak tu wracać na deski?

- Jak tu normalnie żyć? Przychodziło mi oczywiście do głowy pytanie: dlaczego ja? Przecież dbam o swoje ciało, bo tak bardzo mi jest potrzebne. I co? Niedawno byłem w stanie tańczyć przez wiele godzin, a teraz robię dziesięć pompek i ledwo żyję. A miałem być Armandem! Wiem, można się załamać. Nawet od pani psycholog w szpitalu usłyszałem: "Dla mnie to by była żałoba, gdybym straciła taką szansę". Ale ja nie chcę, żeby ludzie mi współczuli. Chcę, by wierzyli, że wygram.

Wspierają?

- Odkryłem w chorobie, że relacje z ludźmi są w życiu najważniejsze. Wspiera mnie rodzina. Blisko są przyjaciele - tancerze, którzy odwiedzali mnie i zapewniają, że na mnie czekają. Wielkie wsparcie daje mi też moja dziewczyna Natalia Pasiut. Ona również jest artystką baletu, koryfejką. Nikt mnie tak nie motywuje do ćwiczeń jak ona. Kiedy byłem w szpitalu, dostawałem SMS-y od ludzi, którzy pisali, że przyszli na "Damę kameliową" właśnie dla mnie. Jeden z fanów zainteresował się, czemu mnie nie ma. Gdy się dowiedział o cukrzycy, podarował mi sensory do sprawdzania poziomu cukru, dużo wygodniejsze od tradycyjnego glukometru. Po krótkim okresie buntu i żalu skupiłem się na tym, co usłyszałem od lekarzy "Ma pan szczęście, że pan żyje". Wykryty u mnie poziom cukru był naprawdę bardzo wysoki. Faktycznie mam szczęście. A na dodatek jestem uparty.

Jak wtedy, gdy w wieku kilkunastu lat poszedł pan do szkoły baletowej?

- Byłem najstarszym uczniem przyjętym do Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej w Warszawie i nikt mi nie wróżył sukcesu. Do szkoły baletowej idą przecież dziewięciolatki i uczą się przez dziewięć lat. Ja miałem 16 lat. Zostało mi równo dwa lata na przygotowanie się do dyplomu.

Skąd u nastolatka pomysł na taniec klasyczny?

- Ależ ja wcale o nim nie marzyłem. Miałem sporo stereotypów w głowie i przekonanie, że to nic ciekawego - tańczący panowie w rajtuzach. Ale od dziecka tańczyłem. Moja mama zauważyła, że mam do tego predyspozycje, i zapisała mnie na zajęcia taneczne. Ale wcale nie na taniec klasyczny, tylko na towarzyski. Później miałem występy w musicalach dla dzieci w Teatrze Muzycznym Rampa i w Teatrze Roma. Tańczyłem też taniec współczesny na zajęciach w Domu Kultury w Otwocku, gdzie mieszkaliśmy. W liceum wybrałem klasę matematyczno-geograficznej, ale czułem, że to nie jest to, co chciałbym robić w życiu. Wtedy Katarzyna Kubalska, moja nauczycielka tańca z domu kultury, zaprowadziła mnie do szkoły baletowej.

Od razu pan ich tam zachwycił?

- Mój pedagog baletu mówił: "No, trójkę ci mogę postawić z tymi twoimi zakręconymi nogami".

A później recenzenci pisali, że dostał pan od Boga talent, artystyczną duszę, piękne proporcje ciała i urodę sceniczną.

- Z czasem było lepiej. Wkręciłem się w balet. Przestałem być najgorszy w klasie. Szkołę baletową ukończyłem z wyróżnieniem i dostałem pierwszą nagrodę w dorocznym konkursie na najlepszego absolwenta szkół baletowych w Polsce. Reprezentowałem Polskę na Konkursie Eurowizji dla Młodych Tancerzy. Po koncercie dyplomowym zaprosił mnie Krzysztof Pastor, dyrektor Polskiego Baletu Narodowego, i dał mi angaż. Dostawałem duże role do tańczenia. Już w pierwszym spektaklu - "Moving Rooms" w choreografii Krzysztofa Pastora - byłem solistą. Przez przypadek, bo zastąpiłem kontuzjowanego tancerza. Ale widać się sprawdziłem, bo proponowano mi kolejne ciekawe role.

Aż do Armanda, którego pan nie zatańczył.

- Ależ zatańczyłem. Wykonywałem tę rolę w poprzednich sezonach. A teraz, dzień przed spektaklem, byłem w tej roli na próbie - zakochiwałem się w Małgorzacie, cierpiałem, gdy się dowiedziałem, że mnie zdradziła, a później odkrywałem, że padłem ofiarą intrygi, i rozpaczałem po śmierci ukochanej.

Nie zatańczyłbym lepiej, gdyby widownia była pełna. Miałem wiele szczęścia, że mogłem być Armandem.

Wierzy pan w swój powrót do baletu?

- Nie zastanawiam się, czy wrócę do baletu, tylko kiedy się to stanie. Przygotowuję się do założenia pompy insulinowej i zastanawiam się, jak przymocować ją do ciała, żeby nie przeszkadzała, żeby przy tańcu żaden dren się nie zagiął. Taniec jest niewdzięczny. Wykańczający. Nie opłaca się w ogóle. Tego nie robi się dla pieniędzy. Ale gdy jestem na scenie, zanurzony w roli, to uczucie, którego z niczym nie można porównać To uzależniające. Wrócę na pewno.

Dużo pan teraz ćwiczy?

- Miałem plan, żeby stopniowo zwiększać dawkę ćwiczeń. Epidemia zatrzymała nas wszystkich. Zamiast na sali prób przez dwa tygodnie byłem w domowej izolacji. Dopiero później pozwoliłem sobie na spacer z psem w pobliżu domu. Ale mamy z Natalią drążek skonstruowany przez jej tatę i kawałek baletowej podłogi. Natalia nie może wytrzymać w bezruchu i ćwiczy wszędzie - przy parapecie, na spacerze. Ja działam trochę wolniej - na nowo odkrywam swoje możliwości. I bardzo doceniam, że mogę to robić we względnym spokoju, że nie muszę się martwić o to, z czego zapłacę czynsz, za co kupię jedzenie.

To rzeczywiście jest pan szczęściarzem.

- Tym bardziej że stałe pensje w moim teatrze są dopiero od stycznia. Wcześniej ta podstawa była bardzo niska i tancerz musiał wypracować resztę liczbą wytańczonych w miesiącu spektakli. Myślę o nieciekawej sytuacji branż szczególnie dotkniętych teraz kryzysem. Staram się włączyć do pomocy w miarę możliwości - kupiłem voucher do ulubionej kawiarni, wykupiłem wyjazd do hotelu na termin "po epidemii".

***

Kristóf Szabó - tancerz, solista Polskiego Baletu Narodowego. W 2013 r. zwyciężył w Międzynarodowym Konkursie Baletowym "Złote pointy". Reprezentował Polskę w XII edycji Konkursu Eurowizji dla Młodych Tancerzy, zdobył stypendium MKiDN oraz został zatrudniony w Polskim Balecie Narodowym. Dwa lata później został koryfejem (przodującym tancerzem, który nie jest jeszcze solistą, ale już został oddzielony od tancerzy zespołu baletowego), a od 2017 r. tańczy jako solista. Urodził się w Szekesfehervar na Węgrzech.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji