Artykuły

Mitologizowanie Edelmana

Manipulacje wokół podwójnych od kilku lat, bo oficjalnych i niezależnych, obchodów wybuchu powstania w getcie warszawskim, mimo iż w tym roku ograniczone ze względu na obowiązujący zakaz zgromadzeń, znowu mnie zbulwersowały - pisze Rafał Węgrzyniak w felietonie dla portalu Teatrologia.info.

Chociażby próba zmonopolizowania obchodów przez antyrządową opozycję z kręgu lewicy, przy jednoczesnym domaganiu się równego traktowania obu powstań warszawskich, z 1943 i 1944, poprzez uruchomianie w mieście syren 19 kwietnia identycznie jak 1 sierpnia. Z historycznej perspektywy nieuzasadnione jest przecież zarówno przypisywanie sobie przez lewicę, szczególnie komunistyczną, wyłącznego tytułu do identyfikacji z walczącymi w getcie Żydami, jak i stosowanie moralnego szantażu wobec postsolidarnościowej i katolickiej prawicy jakoby usiłującej ignorować Zagładę.

Doskonale pamiętam podwójne obchody czterdziestej rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim w kwietniu 1983. Organizowały je wówczas z jednej strony władze komunistyczne, na których czele stał generał Wojciech Jaruzelski prowadzący antysemickie czystki w wojsku polskim w latach 1967-1968 po przegranej przez państwa arabskie wojnie z Izraelem. Z drugiej strony czciła zaś "bojowników Getta" w realiach stanu wojennego, wprowadzonego przez Jaruzelskiego, zmuszona do działania w podziemiu Solidarność i dlatego Marek Edelman, w 1943 zastępca komendanta Żydowskiej Organizacji Bojowej, a wtedy kardiolog pracujący na stanowisku ordynatora oddziału intensywnej terapii w łódzkim szpitalu i działacz Solidarności internowany w grudniu 1981, wezwał środowiska żydowskie do bojkotu uroczystości organizowanych przez władze PRL.

17 kwietnia 1983 byłem pod pomnikiem Bohaterów i Męczenników Getta na Muranowie, gdy odczytane zostało przez literaturoznawcę Romana Zimanda patetyczne przemówienie Edelmana, zatrzymanego przez Służbę Bezpieczeństwa w mieszkaniu w Łodzi. Odnalazłem je obecnie w wyblakłym egzemplarzu "Tygodnika Mazowsze". Edelman zakończył swój list wyznaniem wiary w znalezienie przez zebranych drogi do "życia bez upodlenia, bez niewoli", za to "w braterstwie, równości i sprawiedliwości". W imieniu Lecha Wałęsy, któremu SB uniemożliwiła dotarcie do Warszawy, głos zabrał matematyk Janusz Onyszkiewicz. Zdołał tylko powiedzieć, że powstańców z getta i działaczy Solidarności łączy walka "w obronie godności i wolności człowieka", ponieważ Milicja Obywatelska przystąpiła do likwidowania nielegalnego zgromadzenia poprzez legitymowanie jego uczestników.

Edelmana znałem z przeczytanego w 1977 reportażu "Zdążyć przed Panem Bogiem" Hanny Krall, wtedy jeszcze dziennikarki komunistycznego tygodnika "Polityka", który jedyny nie uczestniczył w kampanii antysemickiej rozpętanej przez władze PRL w 1968. Z kolei 17 maja 1980 wybrałem się do Teatru Popularnego na warszawskiej Pradze na prapremierę adaptacji owego utworu wyreżyserowanej przez Kazimierza Dejmka. Spektakl zakończył się klapą, a Edelman jakby zapadł się pod ziemię. Krall po latach sugerowała, że nie zniósł naporu wspomnień wywołanych przez przedstawienie, ale ja słyszałem, że uciekł z teatru z powodu odczuwanego zażenowania. Materiał zawarty w reportażu pod względem dramaturgicznym był dość wątły. Debiutancka sztuka Krall - oparta na nawiązującej do obrzędu Dziadów idei Dejmka skonfrontowania w scenerii szpitala dojrzałego Edelmana z widmami powstańców z getta, w tym z jego wcieleniem z przeszłości - została skonstruowana nieporadnie. Poza tym słabi aktorzy z Popularnego grali niewiarygodnie, ale nade wszystko całe przedsięwzięcie, za sprawą Dejmka, miało wątpliwe założenie. Służyło bowiem w istocie mitologizacji Edelmana, który - wręcz przeciwnie - usiłował zdemitologizować historię powstania w rozmowie z Krall. Dejmek bowiem, po zademonstrowaniu swego stosunku do Zagłady w "Namiestniku" Rolfa Hochhutha, już w swej inscenizacji "Dziadów" Adama Mickiewicza, przygotowanej w 1967 w Teatrze Narodowym, pierwotnie zamierzał, że w dodanym epilogu pojawią się "Więźniowie Oświęcimia, Żołnierze, Ludność z Warszawy" oraz właśnie "Żydzi z Getta". Potem podobne próby mitologizowania Edelmana podejmowali inni reżyserzy - zwłaszcza tuż przed jego śmiercią w 2009 Andrzej Wajda i Agnieszka Holland - w związku z publikacją i ekranizacją wspomnień "I była miłość w getcie". Właściwie należałoby uznać, że pomimo porażek zakończyły się one powodzeniem, bo Edelman stał się uosobieniem polskich Żydów z czasów Zagłady.

19 kwietnia w Telewizji Polskiej obejrzałem film dokumentalny z roku 2003 "Ostatni bój warszawskiego getta" z udziałem historyków oraz Edelmana jako jednego z dowódców powstania. Dwa dni później przypomniany został spektakl Andrzeja Brzozowskiego "Zdążyć przed Panem Bogiem", zrealizowany w 1981 roku. Brzozowski wyciągnął wnioski z klęski Dejmka i przygotował spektakl w konwencji zbliżonej do telewizyjnego reportażu historycznego z pierwszorzędnymi aktorami w obsadzie. Nieprzypadkowo też rolę Reporterki, czyli Krall, zagrała Elżbieta Kępińska, żona Mieczysława Rakowskiego, redaktora "Polityki", a w czasie emisji spektaklu, 17 kwietnia 1981, już wicepremiera PRL. Brzozowski był zaś predestynowany do wyreżyserowania owego przedstawienia, gdyż pełnił obowiązki asystenta Andrzeja Munka przy kręceniu na terenie obozu Auschwitz "Pasażerki", a w 1963 na podstawie jednego z "Medalionów" Zofii Nałkowskiej stworzył krótkometrażowy film "Przy torze kolejowym", z Haliną Mikołajską w roli głównej, o Żydówce konającej po ucieczce z transportu i zabitej z litości przez Polaka, pokazany publicznie dopiero w 1992. W każdym razie zarówno w filmie dokumentalnym, jak i w spektaklu, o pamiętaniu powstania dominowała narracja Edelmana narzucona przez niego jako ostatniego żyjącego świadka.

W dziesiątą rocznicę śmierci Edelmana, w styczniu 2019, w wywiadzie udzielonym "Gazecie Wyborczej" Krall zapytana skąd się wzięła siła "Zdążyć przed Panem Bogiem" odparła, że z "prawdomówności" jej rozmówcy wręcz "nieprawdopodobnie bezwzględnej". Żyjący w USA od 1967 pisarz, a niegdyś aktor Teatru Żydowskiego w Warszawie, Henryk Grynberg, poddał w wątpliwość wyjaśnienie Krall. Przede wszystkim przypomniał, że związany - nawet rodzinnie - z socjalistycznym Bundem Edelman przemilczał udział w powstaniu w warszawskim getcie Żydowskiego Związku Wojskowego mającego charakter prawicowy, bo złożonego z polskich oficerów współdziałających z ŻWZ-AK i gotowych walczyć zbrojnie o odbudowę Izraela syjonistów-rewizjonistów. Jak wynika z opublikowanych również w Polsce studiów historycznych obie zbrojne formacje, ŻZW i ŻOB, przed powstaniem prowadziły negocjacje i podzieliły pomiędzy siebie teren getta, aby nie utrudniać swych działań militarnych. Edelman w rozmowie z Krall uporczywie, ale zarazem dość pokrętnie, utrzymywał, że "żadnych sztandarów" powiewających nad gettem "nie widział" i na pewno podlegli mu bojowcy ich "nie wieszali". Mówił w ten sposób ponieważ wyłącznie żołnierze ŻZW zawiesili dwie flagi: syjonistyczną i polską, w tych rejonach getta, gdzie walczyli. Grynberg podał też inny przykład rozmijania się Edelmana z prawdą zaczerpnięty z moich "Procesów doktora Weicherta". Edelman bowiem zeznawał po wojnie, że ŻOB skazał Michała Wiecherta na śmierć, podczas gdy takiego wyroku nie było. Z nieznanych powodów redaktorzy "Wyborczej" listu autora "Żydowskiej wojny" nie opublikowali. Prawdopodobnie traktują narrację Edelmana jako jedyną i obowiązującą, a jego postrzegają jako człowieka nieomylnego czy wręcz idealnego.

W reportażu Krall zanotowała wypowiedź Edelmana, w której wyraził zadowolenie, że "Antek" zaaprobował jego relację poza paroma szczegółami. Chodziło o jednego z członków komendy ŻOB-u, Icchaka Cukiermana, który wkrótce po wyjściu z getta tuż przed wybuchem powstania popadł w chorobę alkoholową. Zanim umarł w 1981 w Izraelu, Cukierman zgodził się na rejestrację mówionych wspomnień z lat 1939-1946. Wydane one zostały w roku 2000 po polsku przez Mariana Turskiego z "Polityki" pod tytułem "Nadmiar pamięci". Niestety, jak przekonałem się pisząc monografię Weicherta, pamięć wielokrotnie zawodziła Cukiermana i to w sprawach zasadniczych.

Konsekwencją uznania dla osób, które podjęły desperacką walkę w warszawskim getcie, bynajmniej jednak nie musi być bezkrytyczne podejście do ich wspomnień, tym bardziej, że często są one traktowane instrumentalnie ze względów politycznych. Dotyczy to nie tylko Zagłady. W zakończeniu spektaklu "Zapiski z wygnania" Teatru Polonia odpowiedzialność za kampanię antysemicką z marca 1968 i będącą jej skutkiem emigrację 12 tysięcy Żydów z PRL przerzucona została z aparatu partyjnego PZPR na dzisiejszą prawicę za sprawą filmowych migawek z Marszu Niepodległości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji