Artykuły

Piotr Cyrwus: Zdalna praca artysty to nie jest zawód

- Już starożytni Grecy mówili - i to jest najprawdziwsza definicja teatru - że to medium tworzy się między publicznością a aktorem. Nie ma teatru bez publiczności - mówi aktor Piotr Cyrwus.

Po raz pierwszy przeprowadzam z Panem wywiad przez telefon. Jestem w kapciach. Mam nadzieję, że to Panu nie przeszkadza?

- Nie. Wyobrażam sobie, że jest pani w szpilkach, (śmiech).

Bardzo dziękuję (śmiech). Okazało się, że artyści jednak nie potrzebują widowni. Andrea Bocelli wystąpił w Mediolanie bez publiczności, poradził sobie świetnie, a w rozmowie z "Gazetą Polską" tydzień temu mówił, że cały czas czuł obecność widowni.

- Nie ma albo, albo. Albo bez publiczności, albo z publicznością. Jest "i" oraz "i". Ludzie przed monitorami to też publiczność. Koncert oglądałem. Dobrze, że zdążyliśmy wymyślić internet i telewizję. Choć jeśli chodzi o teatr, to już starożytni Grecy mówili - i to jest najprawdziwsza definicja teatru - że to medium tworzy się między publicznością a aktorem. Nie ma teatru bez publiczności. Inna sprawa, że hasło: "Artysta głodny to artysta dobry" jest nie tylko krzywdzące, ale i nieprawdziwe. Słyszałem o młodych kolegach, którzy muszą podjąć inny zawód. Choćby na budowie. To okropne. Poruszyła pani trudny problem. Robimy teraz zdalnie wiele rzeczy z potrzeby serca, ale zdalna praca artysty to nie jest zawód.

Jak wygląda Pana praca zdalna? Wczoraj miał Pan próbę on-line...

- Tak. Dostaliśmy z żoną propozycję włączenia się do międzynarodowej produkcji filmowej. Biorą w niej udział Włosi, Hiszpanie, Anglicy i Francuzi. Jeśli wszystko się powiedzie, będzie to film fabularny opowiadający o czasie, który teraz przeżywamy. Ale więcej o tym mówić nie mogę. Mamy też rozpoczęte projekty z kolegami z teatrów i spotykamy się wirtualnie oraz dyskutujemy. Jednak trudno to nazwać próbami.

Przestoje w pracy artysty to norma. Ale obecna sytuacja jest jednak bez precedensu.

- Tak. Podczas tych przerw nie leżymy przecież brzuchami do góry, tylko ładujemy akumulatory, czytamy, uczymy się, poszerzamy swoją wrażliwość. Każdy z nas musi być na tyle w formie, żeby w każdej chwili, gdy przyjdzie propozycja, wejść w nowe wyzwanie na sto procent.

Trochę jak sportowcy, którzy między zawodami trenują...

- Dokładnie. Trzeba dbać o kondycję.

Odbiorcy mają teraz ogromną ofertę kultury on-line. Od koncertu Coldplay on-line, po spektakl z Metropolitan Opera. Mają też czas, by otworzyć się na kulturę. Może po zakończeniu kwarantanny wyjdą z domów i będą chcieli pójść do teatru po raz pierwszy w życiu. Może to szansa na powstanie nowej grupy odbiorców. Pan się śmieje. Jestem naiwna?

- Nie. Jednak to, co pani mówi, może dotyczyć jedynie części odbiorców. To tak jak z mszą przez internet. Codziennie uczestniczę we mszy świętej koncelebrowanej przez arcybiskupa Grzegorza Rysia. Msze te przyciągają 20-30 tys. internautów. Nigdy rano w kościele nie ma tylu wiernych. Katedra by tylu nie pomieściła. Czy ci ludzie będą później chodzić do kościoła? Przypuszczam, że nie. Świetnie, że mamy internetowy dostęp do teatru. Ale nawet gdybyśmy mieli najlepszy sprzęt audio-wideo, to nie doświadczymy tego, co daje kultura na żywo. Oczywiście chciałbym, żeby publiczność internetowa się uwrażliwiła. Wolałbym, żeby widz serialowy chodził do teatru i podziwiał tam aktorów, ale łatwość dostępu często zwycięża. Nie powie mi pani, że Andrea Bocelli ucieszy się, jeśli do końca życia miałby występować tylko w internecie. I choć psychicznie jestem uspokojony, to wiem, że to nie jest normalny czas, bo człowiek musi się spotykać z drugim człowiekiem bez masek. Świadomie używam słowa "musi".

A zanim to nastąpi, zachęcamy Czytelników do obejrzenia serialu "Jonasz z II b". Gra Pan ojca głównego bohatera, który natrafia przypadkiem w swoim życiu na... Boga. Ale nie zawsze jest to przyjemna relacja. Jest tu scena, w której zbuntowany człowiek rzuca poduszką w obraz Jezusa Miłosiernego. Słyszałam kiedyś, że najważniejsze jest, by z Bogiem rozmawiać. Nawet się z Nim kłócić czy na Niego obrażać, ale rozmawiać... Chyba o tym przede wszystkim jest ten serial.

- I to nie jest profanacja, tylko pokazanie relacji z Bogiem. Tego, że ten Bóg jest żywy, a wszystkie plany, które sobie ułożymy w głowie, mogą nie być Jego planami na nasze życie. Ten serial stara się pokazać, że Bóg jest osobowym Bogiem i On też może nam tę poduszkę odrzucić. I dlaczego wszedłem w tę produkcję. Pamiętam moje lekcje religii w małej wiosce. Pamiętam tylko zakazy i ten okrutny grzech, który przygniata nas od dziecka. I dopiero w ostatnich latach tak naprawdę staram się odkryć tego osobowego Boga i On też mnie musi odkryć. Jestem człowiekiem grzesznym, który pięć milionów razy upadał. A potem udzielam takiego wywiadu i czytelnik myśli, że wypowiadam się z pozycji mentora, (śmiech).

Obiecuję, że tego wywiadu nie zatytułuję: Święty Piotr Cyrwus w rozmowie z "Gazetą Polską".

- (śmiech) Nie chcę, żeby tak wyszło.

A żeby tak nie wyszło, to porozmawiajmy o profanacjach. Premiera serialu "Jonasz z II b" wpisywała się w dyskusję wokół sprzeciwu, jaki trzeba wyrazić wobec Netflixa, który udostępnia bluźniercze produkcje.

- Katolicy są obrażani. Tak. Ale co możemy zrobić? Możemy się modlić za tych, którzy chcą nas obrażać. Mnie takie produkcje, o których pani mówi, nie interesują. Tak samo jak "Klątwa" w Teatrze Powszechnym. Wydaje mi się, że robimy im reklamę i ludzie potem wykupują te abonamenty czy bilety do teatru, aby zobaczyć, jak nas teraz obrażają. Nie musimy z tym walczyć. Jestem daleki od wytaczania dział. A poza tym pamiętajmy, że słowo "sztuka" pochodzi od "sztuczne". Nie bierzmy wszystkiego jeden do jednego. Mamy różne wrażliwości. Jak ktoś sobie zrobił film obrażający czyjeś uczucia, to niech sobie z tym złym filmem zostanie. Naszą bronią jest modlitwa.

O tej modlitwie jest też serial "Jonasz z II b", oraz o tym, jak sami wielokrotnie z Kościoła się śmiejemy.

- Tak. Wielu sformułowań używamy potocznie jako prawd objawionych, a potem się dziwimy, że nie mamy relacji z Chrystusem. Ile razy słyszymy podśmiewywanie się z księży, z rekolekcji. Ile razy sami sobie pozwalamy na takie skrótowe myślenie. Pokazaliśmy grupy modlitewne, rezurekcję i Triduum Paschalne. Wielu widzów mogło z tymi rzeczami zetknąć się po raz pierwszy. Chciałbym, by Kościół dostrzegał rolę, którą może pełnić kultura w ewangelizacji. Kiedyś Kościół wspierał kulturę. Choćby w średniowieczu, gdy odradzały się teatry. Teraz jest z tym gorzej. Tymczasem zmianę świata zaczynamy od zmiany siebie, a serial "Jonasz z II b" to nie pierwsza mała produkcja, w której biorę udział, z której wypływa dobro. To skromna rzecz, ale niosąca ze sobą fundamentalne pytania zadane z przymrużeniem oka i w bardzo inteligentny sposób. W tej prostocie jest siła. I o to chodzi. A energia, która płynęła od młodych ludzi na planie, była niezwykła. Czułem się szczęśliwy, że wokół mnie są młodzi ludzie, od których mogłem się uczyć. Dziękuję Bogu za moją wrażliwość i takie doświadczenia, jak te na planie serialu "Jonasz z II b".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji