Artykuły

Teatr okrutny i spokojna publiczność

Czy to możliwe, że wie, kim jest i jest nim nadal?

(Szekspir)

Są w krakowskiej inscenizacji Swinar­skiego trzy epizody drastyczne. Gwałt za sceną na florenckiej dziewczynie, które­mu przygląda się tłum podchmielonych żoł­nierzy; przesłuchanie Parollesa; wreszcie po­liczkowanie tegoż przez hrabiego Lafeu, u którego zdegradowany kapitan szuka łaski. Na scenę gwałtu publiczność reaguje zgor­szeniem, na dwie pozostałe śmiechem. Co znaczy, że nie rozumie z przedstawienia nic.

Nie jest to sytuacja w naszym teatrze oso­bliwa i nie od jej odnotowania należałoby zapewne zaczynać recenzję. A przecież w tym wypadku owa sprawa wydaje się naj­ważniejsza. "Wszystko dobre, co się dobrze kończy" w Starym Teatrze jest spektaklem okrutnym, jednym z najokrutniejszyeh, jakie zdarzyło mi się oglądać. Okrucieństwo to nie ma nic wspólnego z sadyzmem. U jego źródeł tkwi potrzeba ukazania zła, by pou­czyć jak jest odrażające. Sformułowanie brzmi naiwnie i patetycznie, ale sądzę, że należy tę inscenizację traktować w kate­goriach Wielkiej Przestrogi.

Przestrogą był już Swinarskiego "Sen nocy letniej", smutna komedia, w której zwycięst­wo odnosi pozór. W rok później wróciliś­my dokładnie tam, gdzie pozostawił nas re­żyser: na Tezeuszowy dwór w krainę kon­wenansu. Ten dwór symbolizuje wszystko: współczesny świat, współczesny teatr, współ­czesną cywilizację, współczesną sztukę.

Tylko nie w Atenach jesteśmy a w Rou­ssillonie. Zmarł Tezeusz, pozostała Hipoli­ta. A może Helena żona Demetriusza lub Hermia żona Lizandra? Zaginął w niepa­mięci Las Ardeński; dla rówieśników Ber­trama nie mógłby być bardziej realny niż bajkowy widoczek morza, baszt i okrętów, który maskuje w tym przestawieniu rous­sillońskie plenery.

Wybór, jakiego dokonali w "Śnie nocy let­niej" bohaterzy, określił raz na zawsze ich egzystencję, przywdziany tam świadomie ko­stium i stał się skórą. W Oberonowym kró­lestwie zrzucić mogli (dworskie szaty, by na chwilę bodaj dać się porwać swej prawdzi­wej naturze. Ale termin "prawdziwa natu­ra" równoznaczny był wówczas z autentycz­nością. We "Wszystko dobre, co się dobrze kończy" oznacza już tylko doznanie najpry­mitywniejsze. Z dworskich szat odarty zo­stanie wyłącznie Parolles - i jedynie po to, by ujrzano w nim tchórza. Las Ardeński był przybytkiem namiętności (cóż z tego, że czasem wyglądających zdrożnie) nie pod­legających potocznemu klasyfikowaniu "do­bre" - "złe". Bowiem tutaj wszelkie ofi­cjalne wartościowanie, znamionujące skłon­ność do moralistyki z reguły powierzchow­nej i obłudnej - traciło sens. Letnia noc kazała odrzucać pozór i codzienne maski. We "Wszystko dobre, co się dobrze kończy" kil­kakrotnie dochodzą do głosu instynkty. Tak jak w Lesie Ardeńskim ludzie depczą konwenans, by stać się sługami swych żądz. Ale czyny ich domagają się tym razem kla­syfikacji. Nie są to bowiem czyny stojące - jak we "Śnie" - poza dobrem i złem; są po prostu bezduszne, nieludzkie i wstrętne.

Nie wynikają z bezmyślności bohaterów. Odwrotnie: mottem krakowskiego spektaklu można by uczynić słowa, jakimi Pan E. Dumain określa Parollesa: "Czy to możliwe, że wie kim jest, i jest nim nadal?" Boha­terom Szekspira w interpretacji Swinarskie­go dana jest bowiem świadomość, kim są w istocie. Sytuacja wszystkich bez wyjątku jest przy tym dwuznaczna. Każda wypowiedzia­na przez nich kwestia, każde działanie, na­wet impulsywny odruch - mają swój niez­byt piękny podtekst. Bertrama (Aleksander Fa­bisiak) z Parollesem (Wojciech Pszoniak) wiąże w akcie I przyjaźń wykraczająca poza ramy zwykłej sympatii, łączącej rówieśników (dopiero udział w gwałceniu Violanty wyz­woli w Bertramie pożądanie bardziej zgod­ne z prawami natury). Znęcanie się Lafeu (Wiktor Sadecki) nad Parollesem ma pod­kład wyraźnie erotyczny. Hrabina Roussillon (Izabela Olszewska) lubuje się w dwu­znacznych rozmowach z Błaznem (Jerzy No­wak), ten nie skąpi sobie całkiem jedno­znacznych gestów. Heleną (Anna Polony) włada egoizm i swoisty despotyzm, Wdową (Melania Sadecka) wyłącznie miłość do sa­kiewki, Diana (Ewa Lassek) z nieprzyjemną ostentacją obnosi swą powściągliwość umow­nie zwaną cnotą. Z rad udzielanych Dianie przez Violentę (Halina Wojtacha) wyziera kobieca zazdrość.

Lecz ta tendencyjna (choć nie pozbawiona motywacji w samym tekście) interpretacja postaci i ich działań nie ma służyć proste­mu przekazaniu prawdy, iż "światem nie rzą­dzi miłość, lecz ambicja (...), namiętność i pycha zręcznie ukryta wśród pozorów", jak głosi ulotka załączona do programu przed­stawienia. Bohaterowie "Wszystko dobre, co się dobrze kończy" nie tylko wiedzą, kim są sami (w całej swej złożoności), lecz równie dobrze wiedzą, kim są inni. Od tego właści­wie momentu można mówić o sprawie na­prawdę bolesnej: o ludzkiej skłonności do kompromisu.

Parolles wie, czego oczekiwać będzie od niego Lafeu; po scenie policzkowania zna już cały smak swej przyszłej egzystencji. Wy­razi na nią zgodę - i nie jest to już tylko brak godności pozwalający znosić obelgi możnych dla kawałka chleba. Wyzbyty z blichtru i kapitaństwa ma wszak Parolles do zaofiarowania nie tylko swą służalczość, lecz i swe ciało.

Bertram porzuca Parollesa nie tylko dlate­go, że rozpoznał w nim zdrajcę, zbędny i nieznośny stał mu się ten przyjaciel już w momencie, gdy młody Roussillon odkrył uro­ki kobiet. Czymże jest zresztą ten waleczny panicz, stokroć w istocie tchórzliwszy od swe­go sługi?

Kim może być dla Heleny, widzącej go tak ostro i jasno, czującej doń wstręt sil­niejszy od miłości i mimo to nie rezygnującej z miana małżonki? Przecie demaskacja Bertrama w oczach Heleny dokonuje się w sposób wyjątkowo wstrząsający. Przybywa­jąca do Florencji opuszczona żona jest świad­kiem gwałtu na Violencie. Spokój, z jakim wraca po tej scenie do swych prywatnych interesów, jest bardziej zatrważający niż be­stialstwo żołnierzy.

Krąg jest zamknięty. Im gorsi, tym bar­dziej są bohaterowie Swinarskiego tragiczni. Nie ma wyzwolenia z tych uwikłań tak dłu­go, jak długo wiedza oznacza zarazem zgo­dę. "Wszystko dobre, co się dobrze kończy" jest tytułem ironicznym. Nie dlatego, że "komedia" nie ma happy endu - lecz dlatego, że norma "dobra" i "przyzwoitości" ustalo­na przez ludzi jest fałszywa, że czują oni ów fałsz i nań przystają.

Świat Bertramów, Helen, Parollesów, hra­biów Lafeu i hrabin Roussillonu jest w kra­kowskim spektaklu zdemaskowanym do koń­ca ateńskim dworem ze "Snu nocy letniej". Lecz nie tylko tej sprawie poświęcona jest inscenizacja. Swinarskiemu nigdy, także i te­raz, nie wydaje się wystarczać najbardziej nawet sugestywna konstatacja: tacy jesteś­my. Nie chodzi mu - jak wolno się do­myślać - po prostu o stawianie diagnoz.

Jest rzeczą specjalistów ustalić, w któ­rym momencie Swinarski rozmija się defi­nitywnie z Szekspirem. Rozmija się z pew­nością. Ale spośród wielu wizerunków an­gielskiego dramatopisarza namalowanych przez historię literatury i biografistykę, wy­biera - wbrew pozorom - najbardziej po­ważny: ukazujący twarz Szekspira-moralisty. Pokazującego nie tylko świat, jakim jest, ale także jakim być nie powinien. I eksponu­jącego wszelkie konsekwencje nieprawości.

"Sen nocy letniej" był w tym sensie przed­stawieniem gorzkim. "Wszystko dobre, co się dobrze kończy" jest przedstawieniem po­rażającym. Rolę Lasu Adreńskiego spełnia tu zbiorowość. Analogia nie jest jednak prosta. Tylko w Lesie Ardeńskim pozwolić sobie mogą bohaterowie na szczerość. Tylko tłum pozbawia poszczególnych bohaterów przyjętej przez nich zewnętrznej pozy (na­rzucając co prawda inną).

Tekst Szekspira uzupełnia Swinarski dwo­ma większymi epizodami, których nie ma w oryginale: pielgrzymką pątników do Kam­postelli i wspominaną tu już sceną zgwał­cenia Violenty (w przedstawieniu rówieśni­cy raczej Diany niż Wdowy). Procesja wier­nych obnaża ludzki fanatyzm i bezmyślną egzaltację - jest jakby cytatem z niedaw­nej "Klątwy". Gwałt na florenckiej dziewczy­nie, bezwzględność i bezmyślna pycha gwał­cicieli nie wymaga tu chyba komentarza. Scena gwałtu jest sceną drastyczną, może zbyt drastyczną, czy złagodzona mogłaby jednak zachować swój sens?

Nie jest to zresztą w tym przedstawieniu obraz mówiący o ludzkiej naturze rzeczy naj­bardziej okrutne. Dopiero "przesłuchanie" Parollesa (scena trzecia czwartego aktu) po­każe w pełni, o czym jest ten spektakl. Mały tchórz w obliczu śmierci, odległy od niej - jak sądzi - o jeden ruch szabli lub jedno pociągnięcie stryczka, łapczywie chwytający się nadziei, że być może zdoła jeszcze "pić, (...), jeść (...) i spać tak spokojnie" - oraz główni oskarżeni tej sceny, bezwzględni jego dręczyciele, autorzy maskarady, która niema nie wspólnego z szekspirowską farsą, choć większość widowni oglądając ją doskonale się bawi. Maskarady wstrząsającej także dzięki doskonałemu Wojciechowi Pszoniako­wi, decydującemu wraz z Anną Polony o konsekwentnym przeprowadzeniu koncepcji reżysera w całym przedstawieniu i o jego ostatecznym sukcesie.

Przyznać trzeba, że sojuszników - co nie­częste przecie w naszym teatrze - znajduje Swinarski w całym zespole. W aktorach (by wymienić Izabelę Olszewską, Andrzeja Fa­bisiaka, Jerzego Nowaka, Wiktora Sadeckie­go i Marka Walczewskiego), scenografie (wy­rafinowanie ironicznym Kazimierzu Wiśnia­ku) i muzyku (Stanisławie Radwanie). Nie znajduje ich tylko wśród publiczności.

Wydaje się to znamienne. Ostatnią insce­nizację Swinarskiego oceniać można rozmai­cie. Rozważać np. jej wartość wedle kry­teriów czysto artystycznych podziwiając lub nie warsztat reżysera. Uznać środki sce­niczne użyte przezeń za całkowicie skutecz­ne lub niewystarczające, czy też użyte w nadmiarze (nic nie wnosi w porównaniu z przedstawieniami wcześniejszymi, choćby wspomniana procesja; zbędny - choć jakoś interpretacyjnie uzasadniony - jest też udział w spektaklu kulturystów). Podważyć zasad­ność wyciągnięcia ze sztuki takich a nie in­nych wniosków, zakwestionować poszczegól­ne pomysły. Nie wydaje się jednak, by moż­na było pozostać wobec wymowy tego spek­taklu obojętnym.

Utwór Szekspira prezentowany przez Swi­narskiego nie ma nic wspólnego z komedią. Kończy się źle, choć w formalnej zgodzie z oryginałem, którego finał też jest zresztą wieloznaczny. Ale mimo że morał płynący z przedstawienia nie ma w sobie nic z tak poszukiwanego ostatnio optymizmu, prawdziwie przygnębiająca wydaje się reakcja widowni, wyczulonej jedynie na to, co kryje w sobie pozór "nieprzyzwoitości". Szekspirowski Epilog:

Król jest żebrakiem, gdy skończona sztuka

Końca dobrego nadal ona szuka

A ten nastąpi tylko z waszej łaski

nabiera więc szczególnej i gorzkiej ironii - nie wiadomo: mieszczącej się czy nie w kal­kulacjach inscenizatora.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji