Artykuły

Nocna pieśń o wolności

"Ça ira" jest dziełem, które trudno byłoby wystawić na scenie tradycyjnego teatru. Ta opera wymaga wielkich przestrzeni, na których można rozegrać porywające obrazy, szlachetne w treści, ale nazbyt monumentalne - pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Czytając z kartki i zmagając się z fonetycznymi pułapkami polszczyzny, Roger Waters zadedykował spektakl wszystkim, którzy walczą o wolność i prawa człowieka. Zamysł to szczytny, ale publiczność czekała na coś innego: na możliwość ujrzenia na żywo legendarnego gitarzysty Pink Floyd oraz na wielki show. To drugie reżyser Janusz Józefowicz zapewnił już od początkowej sceny, kiedy solistka Teatru Wielkiego w Poznaniu Barbara Gutaj - unoszona w powietrzu przez gigantyczny dźwig - wyglądała w płomienno czerwonej sukni jak ptak lub anioł zwiastujący zagładę. A potem byli akrobaci i niewolnicy, wystrzały karabinowe i sztuczne ognie, a nawet stary poczciwy fiat 126p, a w nim za kierownicą producent tego widowiska Marek Szpendowski, dla niepoznaki przebrany w biały oficerski mundur.

W oryginale opera Watersa ma trzy akty i 14 scen. Rozpoczyna się w wiedeńskich ogrodach - gdzie przyszła francuska monarchini Maria Antonina, bawiąc się, marzy o królewskim życiu - a kończy się jej i Ludwika XVI egzekucją. Ale wbrew pozorom nie jest to historyczna opowieść o dramatach władzy. Monarsza para naszkicowana jest skrótowo i symbolicznie, bez wnikania w jej wewnętrzne dylematy i psychologiczne niuanse. Dla autorów "Ça ira" [zdjęcie z próby] ważniejsze są takie sceny jak dworski bal, zburzenie Bastylii, bunt niewolników na Santo Domingo, a zwłaszcza finałowy śpiew paryskiego tłumu, który po ścięciu pary królewskiej zastanawia się, czy wolność można osiągnąć, stosując wyłącznie terror.

Takie obrazy opisane muzyką muszą inspirować inscenizatorów, jeśli chcą i potrafią z monumentalnego, a pozbawionego dramaturgicznego nerwu materiału stworzyć żywe widowisko. "Ça ira" wprost kusi, by dodać jej uniwersalnych znaczeń i nie zatrzymać się wyłącznie na przedstawieniu tego, co zdarzyło się we Francji między 1789 a 1792 rokiem. Tak uczynił Janusz Józefowicz i dlatego w poznańskim widowisku w ogóle nie było zburzenia Bastylii. Zastąpił ją atak bolszewickich żołnierzy na arystokratyczne pałace przypomniane na ekranie w starych filmach.

Gdy odrzucimy na razie muzykę Watersa, a do jej oceny z pewnością warto wrócić później, zrozumiemy, że "Ça ira" jest dziełem, które trudno byłoby wystawić na scenie tradycyjnego teatru. Ta opera wymaga wielkich przestrzeni, na których można rozegrać porywające obrazy, szlachetne w treści, ale nazbyt monumentalne. Dlatego mimo wielkiego zainteresowania, jakie wzbudził utwór Watersa, zaprezentowany w ubiegłym roku na koncercie w Rzymie i następnie wydany na płycie, nikt dotąd nie odważył się zaryzykować jego inscenizacji. I trudno się dziwić, że rockowy muzyk zachwycił się pomysłami zaproponowanymi przez twórców poznańskiego spektaklu, którzy nie licząc się z kosztami, nadali "Ça ira" nieprawdopodobny rozmach. Inna sprawa, czy wszystkie ich pomysły miały sens, ale to trzeba przeanalizować, gdy opadną premierowe emocje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji