Artykuły

Jerzy Gruza (1932-2020)

16 lutego odszedł w wieku 87 lat ]erzy Gruza. W rubryce "Zawód" wpisywał: "Reżyser". Był też jednak scenarzystą, dyrektorem, aktorem, pisarzem, bywalcem...

Warszawiak z urodzenia. 1 września 1939 r. zamiast pierwszego szkolnego dzwonka usłyszał wycie syren i eksplozje bomb. Wysiedlony po powstaniu via obóz w Pruszkowie wylądował na wsi, a po przejściu frontu - w Łodzi, gdyż "po rodzinnym domu przy ulicy Tarczyńskiej pozostały jedynie - nomen omen - gruzy". Do stolicy powrócił z dyplomem reżyserii filmówki. Akurat raczkowała TVP i znalazł pierwsze zatrudnienie. "Lubię wracać do tzw. okresu romantycznego w Telewizji Polskiej, kiedy partia nie zdawała sobie zupełnie sprawy z możliwości i rangi nowego medium. [...] Pracowali tam wówczas ludzie głównie powyrzucani z innych miejsc. Tworzyliśmy paczkę pełnych zapału nowicjuszy".

Pierwsze kroki skierował tam ku Melpomenie. "Jerzy Gruza w Teatrze Telewizji to oddzielna księga, spektakle inteligentne, nowoczesne, otwierające przed tym gatunkiem nowe tory, dbające o widza, starające się znaleźć nowy język telewizyjny w danym momencie i dla danej literatury, ale przede wszystkim to przedstawienia z prawdziwymi kreacjami aktorskimi: Bogumiła Kobieli, Marka Walczewskiego, Tadeusza Łomnickiego, Zbigniewa Cybulskiego, Gustawa Holoubka, Krzysztof Kolbergera, Bronisława Pawlika, i tak można by było wymienić obsady reżyserowanych przez Niego 59 spektakli Teatru TVP. Było i jest co oglądać!" - napisała Ewa Millies-Lacroix, dyrektor Agencji Kreacji Teatru TVP.

"WOJNA DOMOWA" Z "CZTERDZIESTOLATKIEM"

Jednocześnie Gruza kształtował pośród rodaków gusta rozrywkowe. Jako reżyser festiwalu piosenki krajowej w Opolu świadkował narodzinom muzycznych legend: Anny German, Czesława Niemena, Krzysztofa Klenczona, Marka Grechuty... Współtworząc międzynarodowy festiwal piosenki w Sopocie, umożliwił Polakom bliski kontakt z gwiazdami formatu globalnego: Charles'em Aznavourem, Boney M., Demisem Roussosem. Wspominał: "W 1980 r. impreza przypadła w tym samym okresie co dramatyczny strajk w Stoczni Gdańskiej. Wszyscy byliśmy w ogromnym napięciu. Zwłaszcza orkiestra czeska, której członkowie bali się, że wybuchną w Trójmieście jakieś strasznie krwawe historie. [...] Wówczas też otrzymałem karę finansową za to, że na scenie Ałła Pugaczowa wyszła i przeżegnała się. Emocji dostarczyła Gloria Gaynor, jej szlagier I Will Survive w Polsce, w czasach budzącej się Solidarności, nabrał zupełnie nowych konotacji (na Zachodzie utożsamiały się z nim... środowiska homoseksualne)".

W kanonie telewizji pozostanie także w roli pioniera programów łączących show z teleturniejem. "Poznajmy się", "Małżeństwo doskonałe", "Kariera" czy "Runda" biły ówczesne rekordy oglądalności. Niektóre odcinki szczęśliwie zachowały się w archiwach. Urzekają inteligentnym żartem, pełną wdzięku improwizacją oraz nowinkami technicznymi w rodzaju ukrytej kamery. Wraz ze współscenarzystą i z flagowym konferansjerem tych programów Jackiem Fedorowiczem (do legendy przeszedł jego wygłoszony przed kamerami apel do widowni w studiu: "Wszyscy panowie, którzy są mężczyznami, ręka w górę") Gruza otrzymał swój pierwszy Złoty Ekran.

Kolejny zawdzięczał "Czterdziestolatkowi" - serialowi wyjątkowo trafnie ilustrującemu gierkowską dekadę, ozdobionemu wykonawczym kunsztem Andrzeja Kopiczyńskiego, Anny Seniuk (czyli małżeństwa Karwowskich) oraz przewijających się przez ich życie Ireny Kwiatkowskiej (brawurowa Kobieta Pracująca), Wojciecha Pokory (hydrolog-intrygant Gajny), Romana Kłosowskiego (zżerany ambicją technik budowlany Maliniak) tudzież Jana Gałązki (przewidujący dozorca Walendziak).

Reżyserii filmowej doświadczył zrazu za sprawą "Wojny domowej". Ekranizacji prozy Marii Zientarowej, pod którym to pseudonimem kryła się Mira Michałowska, żona Jerzego, PRL-owskiego dyplomaty. Gruza już wówczas - połowa lat 60. - wykazał się rzadką umiejętnością kompletowania optymalnej dla danego projektu obsady aktorskiej. W tym przypadku dwu sąsiadujących ze sobą rodzin (Irena Kwiatkowska i Kazimierz Rudzki oraz Alina Janowska i Andrzej Szczepkowski). Kto wie, czy w pamięci telewidzów najbardziej nie utkwił domokrążca (Jarema Stępowski) indagujący głównych bohaterów o "suchy chleb dla konia".

TERCET PÓŁKOWNIKÓW

Mniej szczęścia miał Gruza w kinie. Debiutancki "Dzięcioł" (1970) zyskał na wartości dopiero niedawno, gdy zasygnalizowany tam zaborczy feminizm stał się niemalże naszym chlebem powszednim. Powstała dwa lata później ekspresyjna "Przeprowadzka", ponury wizerunek społeczeństwa, któremu władza gwarantuje wszystko, ale po prawdzie to nic, doczekała się premiery dopiero w karnawale Solidarności. Wtedy też wyemitowano "Przyjęcie na 10 osób plus 3", moim zdaniem filmowe magnum opus reżysera, adaptację opowiadania Jana Himilsbacha o bezrobotnych, rzekomo w Polsce Ludowej nieistniejących, wplątanych w kwadraturę koła PRL-owskiej gospodarki, z niezrównanym Zdzisławem Maklakiewiczem (śpiewającym balladę własnego autorstwa "Małe piwko"!) oraz sekundującymi mu Leonem Niemczykiem i Wiesławem Dymnym. "Noc poślubna w biały dzień" (1981), w założeniu satyra na stosunki w Polsce u schyłku rządów towarzysza Sztygara, przeistoczyła się w rejestr zachowań osób opętanych okazywaniem wyższości nad otoczeniem i także zyskała zaszczytne miano półkownika, doczekując się premiery już w III RP.

Dwukrotnie podążał Gruza w stronę surrealizmu. Razem z początkującym w reżyserskim rzemiośle eksdyskdżokejem Jackiem Bromskim zrealizował w międzynarodowej koprodukcji musi-calową wersję "Alicji w Krainie Czarów" Lewisa Carrolla, a potem - ze znacznie lepszym skutkiem - sięgnął po inną brytyjską klasykę literacką, a więc "Pierścień i różę" Williama Thackeraya, angażując m.in. Bernarda Ładysza, relegowanego w stanie wojennym z Teatru Wielkiego (za przypomnienie mało zaszczytnej wojennej karty ówczesnego szefa placówki Roberta Satanowskiego, notabene generała). Skądinąd nasz najwybitniejszy bas zaistniał także (Tewje Mleczarz) w "Skrzypku na dachu" inscenizowanym przez Gruzę na deskach Opery Narodowej już w wolnej Polsce. Po 13 grudnia 1981 r. reżyser nie miał ochoty pracować w umundurowanej TVP, przyjmując ofertę dyrektorowania Teatrowi Muzycznemu w Gdyni, gdzie osiągnął niemałe sukcesy, wystawiając musicalowe hity: "My Fair Lady", "Jesus Christ Superstar", "Les Miserables", "Hair", "West Side Story"...

RZYMSKA DATA URODZENIA

Przełom ustrojowy w Polsce ściągnął go ponownie do Warszawy i po 20 latach wskrzesił "Czterdziestolatka". Kontynuacja nie zyskała przychylności ani krytyki, ani widowni, chociaż trzeba przyznać, że perypetie Karwowskich et consortes zmagających się z bolączkami okresu transformacji oglądane ćwierć wieku po premierze zyskały na wartości. Czy podobny los czeka kolejne serialowe przedsięwzięcie twórcy - "Tygrysy Europy" - z Januszem Rewińskim ucieleśniającym prymitywnego nuworysza znad Wisły?

Zapytany o produkcje, których się wstydzi, odparł: "Gulczas, a jak myślisz... i Yyyreek!!! Kosmiczna nominacja. Obie były na zlecenie prywatnego producenta, [...] krytycy sądzili, że popieram reality show, i krytykowali mnie za zatrudnianie naturszczyków - uczestników Big Brothera".

Zawsze udzielał się towarzysko (u progu lat 90. był współwłaścicielem modnego w gronie cyganerii lokalu Scena), brylował na wernisażach, pokazach, rautach, galach. Pozował na playboya - w dobrym tego słowa znaczeniu. Hołdował markowej odzieży, lecz i niedopiętej koszuli. Zazwyczaj towarzyszyły mu artystyczny nieład fryzury, jaskrawy szalik albo chusteczka w butonierce. Panie - na ogół blondynki - magnetyzował czarującą konwersacją.

Na emeryturze chwycił za pióro. Nierzadko sięgam na domowej biblioteki po jego wspomnienia, zapiski, szkice skrzące się sarkastycznym dowcipem -wizytówką autora. Jeden z tych pełnych retrospekcji i dygresji tomów ofiarował w Czytelniku krytykowi literackiemu Henrykowi Berezie z dedykacją: "Dziękuję za możliwość siedzenia przy Twoim stoliku, mimo różnicy płci". Obraził się. W innym zrelacjonował mocno zakrapiany i urozmaicony wizytami niewiast kawalerski żywot (lata 50.) w wynajętym lokum dzielonym wspólnie ze... Zbigniewem Herbertem. W kolejnym ujawnił, że w scenie seksu w "Przeprowadzce" Olgierdowi Łukaszewiczowi towarzyszyła... córa Koryntu. "Aktorka grająca główną rolę powiedziała, że się nie rozbierze. Były to czasy, w których artystki szły na ustępstwa niechętnie - ciało niech gra inna, ja mam talent. Wobec tego służyła zaledwie głową. Co zrobić z resztą? Udałem się do hotelu Cracovia, przeprowadziłem tam selekcję, popracowałem nad materiałem, przez jakiś czas go oswajałem, no i wreszcie pojawiła się na planie zdjęciowym".

W swych zapiskach okazał się jednak również wytrawnym obserwatorem współczesności: "Polski aktor w zagranicznym filmie. Opowiada żona. - To bardzo ciekawa rola. W pierwszej scenie mąż leży pijany w Paryżu. W drugiej to samo na Ibizie. W trzeciej podnosi go z podłogi Sophie Marceau. Mąż jest bardzo odpowiedzialnym artystą. Intensywnie przygotowuje się do roli. Wczoraj miał delirkę". Inny aktor: "wybierał imię dla swojego syna: Oskar, Wiktor, Feliks. Żona aktora, znana gwiazda telenoweli, żałowała, że nie urodziła im się córka, mogłaby mieć na imię Telekamera". Nawet jeżeli ta dykteryjka nie jest prawdziwa, to oddaje ducha epoki, w której żyjemy. Podobnie jak jedno z ostatnich wyznań tego wirtuoza telewizji: "Od pewnego czasu podaję datę swego urodzenia w cyfrach rzymskich. Dlaczego? Ponieważ niewielu potrafi ją odczytać".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji