Artykuły

Wrażenia teatralne

"ICH CZWORO", tragedya ludzi głupich w trzech aktach, z prologiem i epilogiem, przez Gabryelę Zapolską. (Teatr Rozmaitości).

Gdy podniesiono kurtynę, z szarej ciemni na seenie wyłania się zwolna i kroczy ku widzom bardzo szara postać w szarym szlafroku. Patrzy na publiczność i oznajmia tajemniczo: "jestem dusza ludzka, jestem syntezą dusz ludzkich", a potem siada sobie na szarej budce suflera i snuje ciężko jakieś szare pół-myśli o niedoli'ludzkiej. "Mówi, iż cierpi bardzo, gdy ją wydobywają na jaśnię, a zwłaszcza, gdy pokazują tę jej część, która się nazywa "głupotą". Właśnie w widowisku, które się za chwilę rozpocznie, mamy oglądać taką bolesną operacyę. "Dusza" klnie się, iż okropnie nie lubi podobnych awantur i zapewnia nas, że zobaczymy rzeczy straszne, "chociaż nikt nie umrze, anj się nie zastrzeli"; będziemy się śmiali, śmiali, a swoją drogą "krew z duszy popłynie".

Stropiłem się nieco tą prologową wizyą, ile ie wyobrażałem sobie duszę ludzką cokolwiek inaczej. Spojrzałem na afisz i dowiedziałem się, że ta dusza nazywa się ni mniej ni więcej, jeno Mandragora.

Dlaczego ta nazwa? Biegnę mimowoli myślą w średniowiecze i przypominam sobie, jaką tam rolę odegrała roślina mandragora, bardziej trująca, niż belladona. Używano jej jako amuletu przeciw czarom, wlewano jej ekstrakt do napojów miłosnych. Znaczne jej korzenie przypominają kształty ludzkie, które w średniowieczu dopełniano misterną rzeźbą. Machiavel jedną z rzekomych własności tej rośliny wziął za giewny motyw swej "Mandragory", najpierwszej chronologicznie (1518) komedyi teatru nowoczesnego, a La Fontaine naśladował Machiavela w swych "Contes": Messer Nicią Calfucci posiada piękną, cnotliwą, ale bezpłodną żonę. Przyjaciel jego, Callimach, radzi zażyć napoju mandragory, ostrzega jednak, że pierwsze uściski kobiety, która napój ten wypiła, śmierć zadają kochankowi. Nicia jest zmartwiony, ale Callimach ma dobrą radę: należy użyć do... owych uścisków pierwszego lepszego człowieka z ulicy. Gdy Nicia przystaje na ten pomysł, Callimach sam się przebiera za tragarza i... spełnia rolę ofiarną, naturalnie bez śmiertelnego skutku... Nicia tymczasem ręce zaciera z radości...

Ta ogromnie "tłusta" komedya bawiła samego papieża Juliusza II i utrwaliła jeszcze bardziej legendowy charakter mandragory, jako rośliny, ze sprawami płciowemi związanej. Skądże więc Zapolska duszę ludzką nazwała Mandragorą? Podobno dlatego, iż, według jednej pięknej legendy, mandragora, co ma ludzkie kształty - krzyczy, gdy ją z ziemi wyrywać. Nie wiem, skąd ta legenda pochodzi, ale przytłoczyła ją całkowicie długowieczna, lubczykowa tradycya mandragory. I dlatego nazywanie duszy ludzkiej "Maadragorą" będzie co najmniej zwężeniem jej funkcyi.

Ale właśnie mandragora jest taką cudowną rośliną, że działa na zjawiska ludzkie samą już swą nazwą: w "Ich czworo", pomimo bardzo usilnych i niedyskretnych insynuacyj autorki, dusza ludzka objawia się nie tragicznie, ale raczej mandragorowo, to jest w pospolitem podnieceniu lubczykowem: Głupia i trywialna żona pseudo-filozofa, który pisze rozprawy o łotrach na krzyżach kalwaryjskich (sic!), zdradza męża z gachem głupim, trywialnym i podłym. Mąż łatwo odkrywa miejsce schadzki, mdleje z rozpaczy, a potem, w przystępie egzaltacyi, żąda od głupiego gacha, aby się ożenił z głupią żoną. Ofiarą tych powikłań staje się biedne, nieszczęśliwe dziecko pseudo- mądrego ojca i głupiej matki, a na rozterce w rodzinie zyskać chce sprytnie-głupia szwaczka, która dobrocią serca pragnie usidlić pseudo-filozofa. Głupi gach posprzedaje wszystkie meble i przedmioty, jakie pobrał "na raty"; głupia żona posprzedaje srebra i kosztowności, które z domu zabierze - i czuła para pojedzie do Monaco, gdzie zapewne wkrótce on będzie żył ze sprzedawania jej ciała.

Tragedya? - Nie. Przedmiot czystej farsy? - Także nie, bo tu dwoje ludzi cierpi naprawdę: niedołężny mąż i biedne dziecko, jest to ten sam wciąż "szmat życia", który Zapolska obrabia oddawna z olbrzymim talentem i z ogromnem marnotrawstwem. Dawna metoda realistyczna pozostała, boć stanowi ona niezmienny objaw temperamentu autorki. Pogłębiły się jedynie środki, wzmogła się nienawiść autorki do płaskiego życia codziennego. Dawniej pokazywała Zapolska ludzi nagich, aby wydobyć przed oczy czytelnika całą ich szpetotę; teraz-obdziera ich ze skóry, roztwiera im mózgi i serca, aby pokazać, że im głębiej, tem brudniej. Człowiek nagi bywał śmieszny i zabawny; człowiek bez skóry - budzi uczucie przykre, niekiedy bolesne. Stąd urosło przeświadczenie autorki, że uczucie przykre jest żywiołem szczerze dramatycznym, stąd jej wiara, że istnieje "trajedya ludzi głupich".

W głupocie jest niepoczytalność, niema więc odpowiedzialności, moralnej, czyli zasadniczego pierwiastku dramatycznego. Głupota zresztą nie jest jakimś stanem wyjątkowym, który da się ująć w pewną loqikę uczuciową, niezbędną w teatrze: głupota jest ogólną, powszechną na świecie; różne są jedynie jej stopnie. Już Eklezyastes mówi w tej sprawie wielkie słowo: "Stultorum numerus est infinitus". Tę powszechność zjawiska uczyniliśmy tak nieszkodliwą, że przenosimy ją do farsy, jako źródło naszej zabawa Sakuntala dowodził, że świat zginie pod ciężarem głupców i to rozpaczliwe słowo jest kłamstwem, bo gdyby było prawdą, jakże dawno świat nasz przestałby istnieć!.. Zresztą mądrość narodów otoczyła głupotę bardzo tkliwą opieką. Zajrzyjmy do przysłów narodowych

"Czasem głupi lepiej kupi". "Głupi, ale zdrów". "Głupi bierze, a mądry daje". "Głupiemu i Bóg przebaczy". "Głupiemu ustąp". "Głupi, głupi, a co rok wieś kupi". "Głupi, kiedy milczy, za mądrego ujdzie". "Głupi znajdzie głupszego, który go pochwali". "Im kto głupszy, tem bywa bezpieczniejszy". "Jeden głupi dziesięciu mądrych zwiedzie". "Każdy głupi ma swój rozum". ,,Kto głupiemu ustąpi, sto dni odpustu dostąpi". "Nigdy tak bardzo nie zbłądzi głupi, jak mądry". "Trudno głupiego przegadać". "Za głupimi szczęście lata". "Żeby głupich nie było, toby mądrzy z głodu pomarli". "Głupstwo rozum zjadło". "Kto z cudzych głupstw nie mędrszy, wiecznie głupim będzie"-itd. itd.

Jakaż pobłażliwość niezmierna, jakie wymowne zapewnienie, że tu chodzi o wszystkich, wszystkich!..

Zapolska ma w swej sztuce na myśli niszcząca siłę głupoty. Ileż to razy apologię naszego rozumu stwierdzamy w okrzykach: "och, jakiż byłem głupi!" lub "och, jakaż jestem głupia!" Tak, zdajemy sobie doskonale sprawę z tego, że głupota jest szkodliwa, a jednak... cóż my winni?.. Gdzież zresztą kończą się głupstwa, a gdzie się zaczyna mądrość. To też na fałszywej drodze staje dramatopisarz, który dowodzi, że jakikolwiek szkodliwy czyn można wytłomaczyć wyłącznie głupotą. - W "Ich czworo" (a właściwie "ich sześcioro") psychologia postawiona jest tak, jakby żona zdradziła męża z głupoty, a gach bawił się z cudzą żoną tak że z głupoty. Otóż wiemy doskonale, że takie rzeczy należą do zupełnie innej kategoryi zjawisk: nie jest w nich niezbędna ani głupota, ani nawet... mandragora. Mąż pseudo-filozof cierpi nie dla te go, że żona jest głupia (boć żyje z nią wiele lat i mają już spore dziecko), ale dlatego, że go ta głupia żona zdradza. Ten sam mąż cierpiałby stokroć więcej, gdyby go zdradziła żona inteligentna i mądra. Niema tu więc tragizmu głupoty, ale jest pospolity dramat zdrady małżeńskiej.

Oryginalność Zapolskiej polega nie na jej ideologii, ale na traktowaniu figur. Znamy oddawna jej twórczy stosunek do postaci męskich zarówno w powieściach, jak w dramatach: maluje zawsze wybornie, z wielką siłą wyrazu wszelkie kanalie; tam zaś, gdzie chodzi o dodatni, lepszy charakter, pogrąża go w ślamazarność, czyni go mdłym, sztucznym, a w najlepszym razie sentymentalnym. Mąż w "Ich czworo" jest z tego gatunku "uczciwych" ludzi, którzy nie mają w sobie kości pacierzowej, chociaż doznają ataków sercowych. Otrzymał on w sztuce rolę kontrastową: swojem cierpieniem ma podkreślać "tragiczność" głupoty, która go otacza i od której sam się oderwał tylko formą duszy. Wszystkie barwy skupiła autorka na postaciach głupiej żony i głupiego gaszka. Od początku do końca wysypują oni przed skurczonym wstydliwie, nie umiejącym śmiać się słuchaczem, całe tonny głupoty, głupoty małej, płaskiej, trywialnej, fenomenalnej, z tego właśnie gatunku, którym się lubują nawet "młodsze", gdy sobie na schodach opowiadają, "jaka ta moja pani strasznie głupia!". Jest to przytem głupota zła i niedyskretna: wysila się na grymasy, budzące dotkliwy niesmak, popisuje się swojem niewyczerpanem bogactwem. Czy są w tem jakie nieznane tajemnice serca ludzkiego? Możeby i znalazł jakiekolwiek czło wiek, który będzie miał wiele czasu. Mam wrażenie, że są błahe i dają się zbyć kilku wierszami. Istnieje tylko jeden w sztuce Zapolskiej akcent niepokojący, jest to gatunek jej śmiechu. Ma on przykrą, połamaną, pokurczoną linię. Wynikł z pesymizmu, a jeszcze więcej z bolesnej wzgardy. Każda sytuacya, w której widz gotów jest dojrzeć treść patetyczną, wychodzi tu w szacie koszarowe go, grubego komizmu. Razi to widza, bo chociaż autorka nie mówi mu: "jesteś taki głupi, jak moi bohaterowie", ale każe swoim właśnie bohaterom tak odsłaniać aż do dna ohydy własnych dusz, aby widzowi nasunąć reminiscencyę i powiedzieć mu niedwuznacznie: "de te fabuła narratur". Jest to gest mało artystyczny, ale niewątpliwie samodzielny i nadający też sztuce cechę wybitnie odrębną. Zrozumieć go można bez komentarzy autorki, bez opowieści Mandragory; owszem, staje się wyraźniejszy, gdy usuniemy bezpośrednie wtrącanie się Zapolskiej w nasze wrażenia. Kiedy w zakończeniu sztuki znowu następuje szary mrok na scenie i znowu staje przed widzem szara Mandragora -"dusza ludzka"" aby nam postawić kropkę nad i, i wytłomaczyć, dlaczego tak nam przykre było śmiać się przez te trzy akty, ma się ochotę odpowiedzieć: Mandragoro kochana, oddawna wiemy, że "nic niezdrowszego na świecie nad myślenie; ludzie na to umierają, jak na każdą inną chorobę". Ale wiemy również, że twoje niesłychane głupstwo jest już jego patologicznym wykształtem, takim, przy którym smutnie tylko głowami kiwamy. Opowiem ci przypowieść muzułmańską: Mojżesz przemienił raz w małpy niegościnne plemię, które go odpędziło od studni, gdy chciał napoić wielbłądy. Od chwili metamorfozy zamieszkały one na palmach oazy, którą napełniają wrzawą i gwarem. Kiedy-niekiedy jednak przypominają sobie, że niegdyś były ludźmi. Wtedy przerywają gry, skoki i krzyki, siadają na ziemi, błysk świadomości rozjaśnia szaleństwem zamglone oczy. Na wspomnienie rasy, do której należały, ogarnia ich nostalgia: kościstemi rękami zakrywają spuszczone ku ziemi głowy, a grube łzy spływają im po zarostych policzkach... Czy nie sądzisz, Mandragoro, że gdyby ta smutne zwierzęta zobaczyły "Ich czworo"" przestałyby los swój opłakiwać?..

Wykonanie sztuki było dość mierne. P. Leszczyńska, przyzwyczajona do farsy, nie mogła się zoryentować, o jaki gatunek tępej powagi chodzi tu autorce. P. Owerłło miał więcej humoru, ale zacierał złośliwe akcenty "tragedyi". Na wysokości zadania stanęła p. Pichorówna, bardzo niepospolita szwaczka. Składnie wyszły role p Bednarczyka (mąż), Tośki Pleskot (dziecko), p. Junoszy (wdowa). Wydłużono tempo nadmiernie, grano bez rzetelnego animuszu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji