Artykuły

Aktor wklęsły

Boom na Andrzeja Chyrę każdy próbuje tłumaczyć inaczej. Krzysztof Krauze - tajemnicą, którą Chyra w sobie nosi: - Potrafi milczeć. Mam wrażenie, że mówi co trzecie zdanie. Jego aktorstwo pozostawia pewien niedosyt. Budzi głód zarówno u widzów, jak i u reżyserów, którzy mają wrażenie, że nie wszystko zostało w nim odkryte.

Andrzej Chyra zadebiutował późno, ale mocno. Po roli egzekutora długów w filmie Krzysztofa Krauzego ludzie widząc go na ulicy przechodzili na drugą stronę. Rok temu na festiwalu w Gdyni doceniono jego komornika w filmie Feliksa Falka. W tym roku do Gdyni przywiezie cztery filmy; w trzech z nich gra główne role. O roli Gerarda w "Długu" pisano, że lęki Polaków ery transformacji mają jego twarz. Kilka lat później, po roli komornika, znów miały jego rysy. Przez ostatni rok nie schodził z ekranu. W groteskowej psychodramie Marka Koterskiego "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" na spółkę z Markiem Kondratem gra Adasia Miauczyńskiego, doświadczonego przez życie polskiego inteligenta, tym razem zmagającego się z alkoholizmem. W "Palimpseście" Konrada Niewolskiego, dziejącym się we współczesnej Polsce thrillerze, jest policjantem, któremu zaciera się granica między jawą a snem. W "Zapomnianej bohaterce" Volkera Schlöndorffa wcielił się w postać wzorowaną na osobie Lecha Wałęsy. Jego twarz będzie miał też główny bohater bestsellerowego romansu Janusza L. Wiśniewskiego "S@motność w sieci" w ekranizacji Witolda Adamka.

Ten boom na Andrzeja Chyrę każdy próbuje tłumaczyć inaczej. Krzysztof Krauze - tajemnicą, którą Chyra w sobie nosi: - Potrafi milczeć. Mam wrażenie, że mówi co trzecie zdanie. Jego aktorstwo pozostawia pewien niedosyt. Budzi głód zarówno u widzów, jak i u reżyserów, którzy mają wrażenie, że nie wszystko zostało w nim odkryte. Feliks Falk - reprezentowanym przez Chyrę deficytowym w Polsce typem aktorstwa - amerykańskiego: - On na żywo nie jest kimś, na kogo, gdyby nie był znany, zwrócilibyśmy uwagę na ulicy - no może poza kobietami, którym się bardzo podoba. Natomiast na ekranie przechodzi przemianę, zyskuje charyzmę. Jakaś magia dzieje się z jego twarzą. Staje się bardzo wyrazista. Może jest tak ukształtowana, tak wyrzeźbiona, że ciekawie daje się oświetlić? Na pewno jest to twarz bardzo współczesna. Konrad Niewolski - brakiem aktorskiej nachalności: - Większość polskich aktorów nie potrafi normalnie przejść przez korytarz - musi to zagrać. Andrzej posiada unikatową w naszym kinie zdolność: potrafi siedzieć z boku, w kącie, w trzecim planie i milczeć, ale ma to taką moc, że patrzymy na niego, a nie na kogoś, kto stoi na pierwszym planie i macha rękami.

A Andrzej Chyra odpowiada: - Śledząc życiorysy sławnych ludzi można zauważyć, że są aktorzy do czterdziestki i po czterdziestce. Na przykład Jack Nicholson. Coś tam niby wcześniej robił, ale pierwszy prawdziwy strzał to była późna trzydziestka. Chyra miał 35.

Tak na zdrowy rozsądek to powinien zostać inżynierem górnictwa albo oddać się jakiejś innej profesji z górnictwem związanej. Jak rodzice, jak przeważająca część mieszkańców Boguszowej pod Wałbrzychem, gdzie się urodził, czy Złotoryi i Polkowic (górniczych miasteczek, w których się wychowywał), albo jak koledzy z klasy matematyczno-fizyczno-chemicznej w liceum. - Człowiek ma czasem taki przymus wewnętrzny i wbrew zdrowemu rozsądkowi prze do celu. Czułem, że aktorstwo to coś, co zgadza się z moim temperamentem, ekspresją - tłumaczy decyzję zdawania do szkoły teatralnej.

Trochę się błąkał, trochę bawił

Jest typ aktorów, o których się mówi, że uroda gra przeciw nim. Przeszkadza wyrazić to, co człowiek ma w środku. To przez lata był problem Chyry. W szkole nie było jeszcze najgorzej. Agnieszka Glińska pamięta go w roli pijaniutkiego księdza w dyplomowym przedstawieniu "Straconych zachodów miłości" Szekspira albo w kostiumie kąpielowym w prążki w "U progu lata" Rittnera, który robili z Aleksandrą Śląską: - Miał uśmiech i wdzięk łobuza. Potem było coraz gorzej: drobny blondynek o gładkiej twarzy jeśli w ogóle bywał obsadzany, to w rolach romantycznych młodzieńców. - Czułem kompletne odklejenie, że ja się w ogóle nie sprzedaję - wspomina. - Potrzebowałem się zmacerować, zdobyć jakieś życiowe doświadczenie - nażyć się. Obserwując swoich profesorów - a byli wśród nich wszyscy święci polskiego teatru: obok Aleksandry Śląskiej, Tadeusz Łomnicki, Jan Świderski i Ryszarda Hanin - nauczył się, że aktor musi mieć osobowość, własny, niezależny świat. Dostosowywanie się na siłę do jakiegoś programu czy stylistyki nie jest warte zachodu. Potrzebne było doświadczenie życiowe, które z ładnego chłopca zrobi interesującego mężczyznę. Postawił na grę w rozmaitych pozaszkolnych projektach i intensywne życie towarzyskie. Z kolegami z roku założył Klub Ostatniego Poniedziałku, którego celem statutowym była "zabawa, bez ściemy, do dna".

Wizję teatru, który chce robić, miał od czasu, gdy składając papiery do warszawskiej PWST zobaczył w Teatrze Studio "Parawany" Geneta w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego: teatralny - zero naśladowania życia, szaleństwo, rozbuchana forma - eksperyment. Kiedy po skończeniu szkoły żadne propozycje angażu się nie pojawiły, poszedł do Teatru Studio: - Grzegorzewski jednak akurat szukał kogoś podobnego do Witkacego i uznał, że nie bardzo się nadaję. Potem poszedłem do Teatru Współczesnego, gdzie odbyłem rozmowę z Maciejem Englertem, który mi powiedział, że niczego nie obiecuje, ale mogę posiedzieć na ławce rezerwowych. Podziękowałem. W końcu późną jesienią Andrzej Strzelecki przyjął mnie do Rampy. Jednak to był pierwszy sezon Rampy pod jego dyrekcją i obie sceny były w remoncie, więc przez ten rok nic nie zagrałem - streszcza swoją odyseję w poszukiwaniu angażu. Poszedł do wojska. Dostał przydział do wojsk pancernych. W czołgu powstał pomysł zdawania na reżyserię.

To był dość specyficzny rok: prawnik, Litwin, stypendysta z Niemiec i Agnieszka Glińska, z którą się zaprzyjaźnił. - Trochę się błąkał, trochę bawił, chyba nie traktował tych studiów do końca serio - wspomina Glińska. Grywał w etiudach kolegów. Redbad Klijnstra, który wtedy zaczynał studia na wydziale aktorskim, pamięta, że jego gra była już wtedy inna niż kolegów. Nie popisywał się, nie pokazywał, aktorstwo wklęsłe, wyciszone, bez fajerwerków.

- Po pierwszych występach w filmach - tłumaczy Chyra - zrozumiałem, że mam w sobie jakiś rodzaj nadwyrazistości i jeżeli chcę funkcjonować w tym zawodzie skutecznie, muszę to wycofać, zaufać innym elementom dzieła filmowego czy teatralnego.

Dyskretny urok fauna

Wciąż jednak nie było za bardzo czemu ufać - interesujące propozycje aktorskie pojawiały się bardzo rzadko. Jedną z najciekawszych była rola Emory'ego w granym na początku lat 90. w Scenie Prezentacje "Dyskretnym uroku faunów" Marta Crowleya w reżyserii Romualda Szejda. Jedna z pierwszych w Polsce sztuk o gejach: - Odniosła spory sukces, a ja otrzymałem świetne recenzje w piśmie gejowskim, pean po prostu - śmieje się Chyra.

Jako reżyser zatrudnia się w telewizji, gdzie reżyseruje kolejne odcinki "Wieczoru z Alicją", jednego z pierwszych polskich programów talk-show. Kolejnym projektem ma być realizowany wspólnie z Krzysztofem Krauze teleturniej "Na szczęście - pech". Pechowo projekt nie dochodzi do skutku, szczęśliwie rodzi się inny. Krzysztof Krauze znał Chyrę, wiedział, że jest dobrym aktorem, oglądał go w przedstawieniu w Scenie Prezentacje. Jednak wypatrzenie w nim materiału na rolę egzekutora długów wymagało sporej dawki wyobraźni: - Pracując nad rolą w "Długu" - wspomina grający jedną z ofiar Gerarda Jacek Borcuch - Andrzej musiał zbudować postać całkowicie sobie obcą. W życiu jest dokładną odwrotnością Gerarda: ciepły, niektórzy nawet mówią na niego Misiek, taki organizator, co to wszystkim ugotuje, o wszystko zadba. Sprawę przesądził zatrudniony przy filmie w roli konsultanta merytorycznego były oficer policji, kiedyś współpracownik mafii pruszkowskiej. Spojrzał na Chyrę, który był akurat po obozie sportowym i pinezki nie można było w niego wbić, taki był twardy, i zawyrokował: Nadaje się. Zło tym silniej działa, im mniej jest spodziewane. - Stwierdziłem, że nie muszę robić wiele - wystarczy jeden gest, coś, co widza zaniepokoi i spowoduje, że straci zaufanie do tego, co widzi. Problem w tym, żeby nie przesadzić, nie przegrać.

Jego myślenie o aktorstwie - Poczucie, że nie trzeba dawać więcej niż trzeba - idealnie się w roli Gerarda sprawdziło: - Podstawowym pojęciem dla aktora jest tajemnica - uważa Andrzej Chyra. - Dla mnie oznacza to ograniczoną ilość wysyłanych sygnałów. Jeśli historia jest dobrze napisana, nie muszę jej podbijać. Gdy będzie mnie za dużo, całość straci walor czegoś niedopowiedzianego, nieokreślonego - jak w "Długu", gdzie chodziło przecież o lęk przed nieznanym. Oparty na faktach "Dług" stał się najgoręcej dyskutowanym obrazem ostatnich lat. Na festiwalu polskich filmów w Gdyni w 1999 r. nikomu nieznany Andrzej Chyra dostał nagrodę za główną rolę męską, a jego Gerard stał się brzydką, ale prawdziwą twarzą początków kapitalizmu w polskim wydaniu.

Wdzięk kocura, żywotność buldoga

Po sukcesie "Długu" o Andrzeju Chyrze przypomniał sobie teatr. Główne role w realizowanych przez Agnieszkę Glińską w warszawskim Współczesnym "Barbarzyńcach" Gorkiego i reżyserowanym przez Pawła Miśkiewicza "Płatonowie" Czechowa uświadomiły mu, że nie interesuje go teatr małego realizmu. - Teatr to eksperyment: estetyczny, językowy, mentalny, którego dokonuje się na sobie, tekście, widzu - tłumaczy.

Podobne myślenie obowiązywało w Teatrze Rozmaitości. Przyjęto go tu z uczuciem ciekawości, które jeszcze podsycał, przysypiając na próbach w najdalszym kącie sali. Pojawiły się nawet plotki, że może mieć coś z sercem.

- Sympatyczny, towarzyski, ale outsider - stwierdza Jacek Poniedziałek. - Wielką aktorską dumę równoważy dowcipem, wdziękiem kocura i żywotnością buldoga. Stopniowo jednak jego udział w pracach nad spektaklami wzrastał: - Jego asocjacje, pomysły, często odległe i niespodziewane, potrafią rozwiązać scenę, nad którą głowimy się przez parę miesięcy. Ma temperament reżysera, ale jemu akurat wyjątkowo to nie przeszkadza w tworzeniu wyrazistych, błyskotliwych ról. Wspaniale rozumie się z Krzyśkiem Warlikowskim, z którym, nie bacząc na resztę zespołu, potrafi przegadać całą próbę - zdradza Poniedziałek. Krzysztof Warlikowski dopowiada: - Andrzej do końca stawia pytania sobie i otoczeniu, próbuje właściwie do premiery, jakby bał się teatru i grania. Dopiero pierwsze przedstawienie, niemalże fizyczny kontakt z partnerem, wymusza na nim konfrontację z widzem. Wtedy wsłuchany w siebie i w partnera nabiera pewności, co i jak zagrać.

Zadebiutował w Rozmaitościach w 2001 r. w reżyserowanych przez Warlikowskiego "Bachantkach" wielką rolą Dionizosa: uwodzące ludzi androginiczne bóstwo, a zarazem pozbawione ludzkich odruchów uosobienie zła. - To było ziszczenie moich wyobrażeń o teatrze - przyznaje. - Okazało się, że z Warlikowskim i aktorami Rozmaitości łączy mnie podobny rodzaj dociekliwości i skłonność do podejmowania ryzyka. Rozumiem, że aktor jest twórcą i tworzywem jednocześnie. Musi z tym tworzywem postępować ostro, nie pieścić się specjalnie. Do historii teatru przeszła rozpoczynająca przedstawienie scena narodzin Dionizosa: z mroku wyłania się zarys ludzkiej sylwetki. Słychać ryk, bardziej zwierzęcy niż ludzki. Z trudem rodzą się słowa.

W tym samym roku stworzył w Rozmaitościach drugą wielką kreację - w zaadaptowanej na scenę przez Grzegorza Jarzynę "Uroczystości" Thomasa Vinterberga i Mogensa Rukova. Zagrał zatrzaśniętego w sobie młodego mężczyznę, który znajduje siłę, by dotknąć rodzinnego tabu, jakim jest kazirodztwo i samobójcza śmierć jego molestowanej przez ojca siostry bliźniaczki. Grający z nim w tym spektaklu Redbad Klijnstra mówi: - Podobno kot porusza się z taką gracją, bo uruchamia tylko te mięśnie, które są mu do wykonania określonego ruchu niezbędne. Andrzej na scenie jest jak kot: wchłania ruchy, gesty i słowa partnerów, żeby następnie tak naładowany wykonać kilka precyzyjnych ruchów. Danuta Stenka dodaje: - Andrzej jest oszczędny w swoim aktorstwie, nie szasta nim na prawo i lewo, nie narzuca się. Chyba też jest takim człowiekiem: ciepły, ale nie dusza towarzystwa. Nie daje do siebie pełnego dostępu. Duży fragment siebie zachowuje na własny użytek.

Co siedem lat zmiana?

Po zagraniu w zeszłym roku w czterech filmach, Andrzej Chyra stara się ograniczać projekty. Chętnie zrobiłby sobie długie wakacje w jakimś egzotycznym zakątku. Jacek Borcuch wspomina ich wspólny pobyt w Montevideo podczas kręcenia "Persona non grata" Krzysztofa Zanussiego: - Andrzej kupił na targu składany gramofon Motoroli z lat 60., na baterie. Braliśmy go ze sobą, kupowaliśmy parę butelek wina i puszczaliśmy płyty Milesa Daviesa czy Stana Getza. Stara muzyka w starym świecie pełnym starych samochodów, facetów w garniturach i kapeluszach. Dla nas to była niesamowita podróż do czasów, gdy świat był piękny, pełen optymizmu, snuł masę planów. Andrzej ma sentyment do lat 60.: lubi kupować stare płyty jazzowe, okulary przeciwsłoneczne z tamtych lat, kapelusze. Teraz wspólnie pracują nad "Melancholią", filmem, w którym Chyra ma zagrać główną rolę - człowieka zmęczonego współczesnością.

Jesienią zagra w filmie Andrzeja Wajdy o Katyniu i tytułową rolę w "Giovannim" Grzegorza Jarzyny w TR. Ostatnio jednak pojawiła się myśl, że może lepiej być wolnym strzelcem, grać gościnnie. - Etat w teatrze ogranicza swobodę ruchu - tłumaczy. Na pewno za to nie zagra w "Trzech siostrach" w Teatrze Polonia Krystyny Jandy. Raczej też nie przyjmie proponowanej mu przez Krzysztofa Warlikowskiego roli sześćdziesięcioletniego prawnika w "Aniołach w Ameryce"; za wcześnie.

- Podoba mi się ta jego historia. To, że nigdy się nie żyłował, miał rodzaj luzu i powietrza w podejściu do tego zawodu - mówi Agnieszka Glińska. - Życzę mu, żeby z nim nie stało się jak z wieloma aktorami: że go przepracują i odłożą do kąta, bo zużyty.

- Ostatnie kilka lat - mówi Chyra wyraźnie zmęczony - było faktycznie bardzo intensywne. Jak patrzę na życiorysy sławnych ludzi - ironizuje - to widzę, że raz na górze, raz na dole. Myślę, że przed taką sytuacją nie ma ucieczki. Może warto więc nią posterować? Zwłaszcza że od premiery "Długu" mija właśnie siedem lat, a ponoć co siedem lat człowiek przechodzi całkowitą przemianę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji