Artykuły

"Wesele"

Zapowiedzi i krążąca wokół nich fama były szokujące. Oto nowa i bardzo nowoczesna zarazem koncepcja interpretacyjna "Wesela", wyeliminowanie tradycyjnych form i akcesoriów, próba spojrzenia na tekst Wyspiańskiego i jego zawartość ideową bardzo współczesnym okiem. Zarazem zestaw nazwisk: Byrski, Potworowski, Szeligowski, wszystkie o poważnym ciężarze gatunkowym w zakresie swych specjalności. W sumie: wielki eksperyment.

Nadeszła premiera, potoczył się normalny ciąg spektakli., Odbyła się dyskusja w klubie "Od nowa". I co? Niezależnie od tego, czy ktoś broni jakoby bardzo nowoczesnej wersji "Wesela" w wystawieniu poznańskim, czy też upiera się przy nawrocie do tradycjonalistycznej oprawy "chaty rozśpiewanej", każdy z widzów odczuwa jakiś niedosyt, brak spełnienia swych oczekiwań. Inscenizacja poznańska jest w sumie mdła i chaotyczna, nowoczesność odzywa się raczej rzadko, częściej pozorują ją mało pomysłowe "chwyciki", zamierzenia trzech realizatorów nowej wersji nie współgrają ze sobą, są też zresztą niedopowiedziane czy niedomyślane do końca. Tradycjonalistyczna otoczka tak że zostaje, ba, czasem zatrąca zgoła naturalistycznymi zgrzytami.

"Weselem" rządzi na scenie połowiczność. Jest cień nowej koncepcji, jest zarazem i balast już nie tyle tradycyjności, ile jej zmanierowania. Stąd też, mimo wszystko, w ostatecznym rezultacie niewypał. Trzeba dodać dla porządku: ciekawy niewypał.

Świadomie zmieniłem w tym omówieniu kolejność, ocenę ogólną wysunąłem na początek. Czynię to dlatego, żeby nie było nieporozumień. Bo mam o poznańskim wystawieniu także wiele dobrego do powiedzenia. Tym ostrzej brzmi przez to ostateczne sformułowanie.

Użyłem słów "mimo wszystko". To ważkie słowa, potrzebne i w połączeniu z dalszymi wywodami sporo wyjaśniające.

Jestem zwolennikiem eksperymentu. Uważam, że nie trzeba się go bać w odniesieniu do utworów klasycznych, obrosłych często legendą niezmienności kanonu interpretacyjnego. Nie ma takich kanonów. Należy szukać nowych ujęć scenicznych, aby współczesny widz łatwiej mógł przyswoić zasadniczą, ponadczasową wymowę dzieła, w oderwaniu od krępujących ją ,mocno staroświeckich nieraz otoczek. Podobnie uważam, że można eksperymentować z "Weselem", mimo, iż dramat Wyspiańskie go łącznie z jego szczegółowymi wskazaniami tworzy dosyć zasadniczą, a w każdym razie trudną do rozbicia całość.

Nie znam się na muzyce, nie mogę zabierać głosu o wartościach oprawy muzycznej Tadeusza Szeligowskiego. Myślę, że mogę jednak powiedzieć o jej tendencji. Wydaje mi się, że Szeligowski założył przeciwstawienie się swoistemu patosowi utworu, więcej, że przytłumioną, poza tłem zostającą muzyką pragnął poprzez ton melancholii i pewnej jednostajności ukazać prawdziwsze proporcje tego, co się na scenie dzieje. Romantykę i patos tradycjonalistycznie pojmowanego "Wesela" kompozytor sprowadza do refleksyjnej zadumy nad historiozoficzną nadbudową tekstu.

Dobrze, a jak w tej proporcji wygląda wkład dalszych dwóch współrealizatorów poznańskiej wystawy?

Piotr Potworowski odrzuca dekoratywność i "tęczową kolorowość" "Wesela". Pragnie w maksymalnie możliwy sposób przekreślić jego symbolikę.

Oprawa sceniczna jest niesłychanie uproszczona. Nad całością dominuje szeroko, bezperspektywicznie, bardzo umownie potraktowana konturowa płaszczyzna tła. Poza tym jasne w zapleczu drzwi, skrótowo zarysowane okno i wreszcie nieszczęsny fotel, tyle ambarasu przyczyniający aktorom. A zatem odrzucono bezapelacyjnie wszystko, co dotychczas w "Weselu" stanowiło oparcie scenograficzne dla całej koncepcji dramaturgicznej.

Trzeba przyznać, że scenografia jest zaskakująca. Ale, co ważne, zaciekawiając bardzo, nie budzi jednak protestów. Powstaje tylko pytanie, jak będzie w takiej oprawie wyglądała koncepcja inscenizacyjna, czy znajdzie wspólną kierunkową, czy też pobiegnie niezależnym od niej torem?

Silna początkowo sugestia rozwiązania scenograficznego proponowanego przez Potworowskiego, jeszcze nie skonfrontowana z tekstem, jeszcze nie wyjaśniona w swojej tendencji artystycznej, rozwiewa się coraz bardziej, gdy ogarniamy w pełnym zestawię wachlarz kostiumów. Myśl uporczywie stara się wyłowić jakąś ogarniającą wszystko koncepcję, ale nie prosta to sprawa w obliczu kostiumowego chaosu. Nie ma tu rzeczywiście "tęczowej kolorowości", jest próba ucieczki od tradycjonalistycznej symboliki, ale... Ale artysta, chcąc odciąć się od konwencji kostiumowej tradycjonalistycznych wystawień, od jaskrawej jej symboliki, w pogoni za własną wizją wpada w pewną skrajność, gubi się, plącze ze sobą epoki, przemieszcza style, szuka kontrastów kolorystycznych już tylko dla własnego malarskiego oka, a nie dla uzupełnienia wypowiedzi słowa dramaturgicznego.

Powie ktoś, że to świadome przemieszanie stylów, podkreślenie poprzez staroświecki tużurek dziennikarza i supernowoczesne "bombki" druhen, nieważności epoki na rzecz ponadczasowych warstw ideowych dramatu. Dopowie inny, że przy tym założeniu zielony fraczek poety i takież buty, kontrastowa w barwach Rachela czy bardzo wystylizowany Żyd, to już tylko swoboda i rozmach malarski, bez znaczenia dla warstwy tekstowej. Jeszcze bym zgadzał się na przyjęcie i takiej interpretacji, gdyby... gdyby nie postaci fantastyczne. Bo tu już nie ma prób jakiegoś przeciwstawiania się dotychczasowej tradycji, a jedynie bardzo swobodna symboliczna wizja Potworowskiego. Jedna symbolika zastępuje inną. Chochoł trąci mocno Marsjaninem, Wernyhora zakrawa ni to na wzbogaconego szlachetkę-hołysza ni to na młodopolskiego dziedzica, Stańczyk trochę, a pasowałby na stangreta wielkopańskiego dworu w swojej czerwonej liberii. Odmienni, ale za to bardzo... tradycjonalistyczni, są Rycerz, doskonale Widmo i wreszcie Upiór.

O trafność kostiumowej wizji malarskiej Potworowskiego można się spierać. Jak też o fakt użycia rekwizytów, gdzie realne są zastąpione u-mownymi (skrzypce, butelka), fantastyczne, uwypuklone nader realnie (złoty róg, lira, kaduceus, podkowa), wreszcie zupełnie pominięte - na jakiej zasadzie? - inne (miotła, pałasze, kosy i flinty). W jakimś stopniu spór ten będzie przecież bezprzedmiotowy. Bo niestety, nie można wydzielić muzyki czy śmiałej koncepcji kostiumowo - scenograficznej od całości inscenizacyjnej. Te wszystkie elementy widowiska są ze sobą nierozerwalnie sprzągnięte, muszą bezpośrednio współgrać. Tymczasem tego w poznańskim wystawieniu "Wesela" nie ma.

Malarską, artystyczną wizję Potworowskiego jako rzecz samą w sobie jestem gotów przyjąć, nawet z jej niekonsekwencjami. Jest śmiała, na pewno nowatorska. Natomiast w połączeniu z koncepcją inscenizacyjną nie "gra", nie łączy się z nią, tamta bowiem najmniej jest nowatorska. Raczej tylko z pozoru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji