Artykuły

Andrzej Grabowski: leniwy pracuś

Nie jestem w stanie usiedzieć w domu. Nawet gdy mam dzień wolny, wsiadam w samochód, jadę gdzieś i czasem nie wiem, gdzie i po co. Po to, żeby kogoś odwiedzić, spotkać w kawiarni. Generalnie jednak jazda samochodem to też moja praca. Rocznie robię 90 tysięcy kilometrów.

Pracuje Pan dużo, a jednak mówi o sobie "leniwy pracoholik"?

- Pracowity leń - też tak może być. Bez pracy nie potrafię żyć, mimo że próbuję sobie wmówić, że brak pracy jest również naturalnym sianem. Praca to dla mnie terapia przed stanami chandry. Ale nie mówię, że jest to depresja, bo ostatnio rozpisywano się, że Grabowski ma depresję. Nie, nie mam. Słońce wyszło i nade mną też zaczęło świecić. A że jestem leniwy? Może to była taka figura retoryczna, taki żarcik.

Czy pracoholizm odnosi się tylko do pana zawodu, czy też do rzeczy codziennych?

Mój tata nie jest w stanie usiedzieć bez jakiegoś zajęcia, a jest nieco starszy od pana...

- Mam to samo. Nie jestem w stanie usiedzieć w domu. Nawet gdy mam dzień wolny, wsiadam w samochód, jadę gdzieś i czasem nie wiem, gdzie i po co. Po to, żeby kogoś odwiedzić, spotkać w kawiarni. Generalnie jednak jazda samochodem to też moja praca. Rocznie robię 90 tysięcy kilometrów. Kupiłem auto dwa miesiące temu i przekroczyłem już 15 tysięcy.

To prawda, że córki pana zaszantażowały tym, że nie będą pana odwiedzać, jeśli nie pojedzie pan na wakacje? Słyszałam, że nie znosi pan wakacji.

- Tak się moje życie poskładało, że w ostatnich czasach jechałem na nie samotnie, a wczasy wcale nie są takie urocze solo. Ale w tym roku ich już samotnie nie spędzałem, były bardzo udane i uważam wręcz, że za krótkie. Już tęsknię, żeby znów wyjechać.

Oprócz tego, że jest pan aktorem, widujemy pana w występach kabaretowych. Ujawnia pan w nich pewne cechy charakteru. Np. zaawansowana skłonność do oszczędzania...

- Jestem z Krakowa, więc w sumie nie ma się czemu dziwić. Osobiście nie uważam się za skąpca, ale i nie rozrzucam pieniędzy Potrafię czasem zaszaleć i kupić coś, co jest mi kompletnie niepotrzebne, ale sprawi przyjemność. Doszedłem do wniosku, że pracuję tak dużo, a życie już coraz krótsze, że mogę sobie na coś takiego pozwolić. Kiedyś kupiłem samochód sportowy, piękny i kultowy. Pochwaliłem się znajomej. A ona mówi: "Andrzej, a po co ci taki samochód?". Na co ja do niej: "A zapytaj się jeszcze raz". To ona pyta drugi raz. Odparłem: "Po nic". A ona mi na to: "O, i to jest odpowiedź".

Jest taka anegdota o Janie Nowickim, który zarobił mnóstwo forintów w węgierskim filmie, ale nie mógł ich wziąć do Polski. Wyrzucał więc banknoty przez okno hotelu w Budapeszcie... Mnie się też się to zdarzyło, siedząc z Jankiem Nowickim w Vis-a-vis na Rynku Głównym w Krakowie. Byłem wtedy w stanie euforycznym. Kto chciał, dostawał pieniądze. Niestety, dałem też komuś komórkę. Pieniędzy nie żałowałem, że dałem, choć to było głupie. Tylko telefonu...

Zdarzają się panu takie teatralne gesty częściej? Gesty przedstawiciela bohemy?

- Częściej na szczęście zdarzają mi się gesty przedstawiciela człowieczeństwa. Nie jest trudno mnie namówić na udział w akcjach charytatywnych. Sam przeznaczam naprawdę duże kwoty na działalność organizacji pomagających chorym dzieciom, zwierzętom. Im więcej daję, tym bardziej jestem zadowolony. No więc też zachęcam do dobroczynności i do bycia przyzwoitym. Profesor Bartoszewski mówił o byciu przyzwoitym, lecz jeszcze dodał coś takiego, że warto być uczciwym, choć nie zawsze się to opłaca. Opłaca się być nieuczciwym, ale nie warto. Piękne, prawda?

Piękne. A mi się podoba, że pan uczciwie podchodzi do swojej pasji - śpiewania, choć mówi o sobie bardzo krytyczne, że nie śpiewa, tylko chrypi. Lubi pan śpiewać?

- Polubiłem. To nie ja doprowadziłem do tego, że zaśpiewałem, tylko pewien częstochowski kompozytor, Krzysiek Niedźwiedzki. To on sobie mnie wypatrzył, żebym zaśpiewał na koncercie poświęconym Maklakiewiczowi i Himilsbachowi. Wtedy zaśpiewałem - niech mi Pan Bóg wybaczy. Potem namówiono mnie bym wydał płytę, teraz już wydaję czwartą - solową. I nagle na tej ostatniej okazało się, że nie tylko charczę i chrypię, czyli śpiewam w stylu Toma Waitsa i Dyjaka, ale i wydaję z siebie czystsze dźwięki. Tym razem również jestem współautorem słów do kilku utworów.

Jak się pan znajduje w roli liryka?

- Nie jestem autorem, który wstaje rano i chodzi, aż nie wymyśli tekstu. To nie jest mój zawód. Czasem jednak wchodzi mi do głowy jakieś zdanie i wokół niego tworzę coś, co można nazwać piosenką. To są utwory o życiu, miłości, śmierci i przemijaniu. Dobrze to nazwałem?

Poetycko. Wróćmy jednak do prozy życia, czyli do "Świata według Kiepskich". Pojawiły się plotki, że producenci chcą wymienić aktorów na młodych, a serial zostawić.

- A niech spróbują wymienić Ferdka Kiepskiego! Nie chcę przez to powiedzieć, że jestem niezastąpiony. Kręcimy Kiepskich od 21 lat. Wielu by chciało pewnie, żeby Kiepskich nie było. Ale niech spróbują zrobić sitcom, który śmieszy od 21 lat. Mówią, że to już nie to. No pewnie, że nie to samo! 21 lat temu inaczej wyglądaliśmy. Sitcom to też nie telenowela, każdy odcinek ma oddzielną fabułę, którą trzeba wymyślić tak, żeby była tak głupia, że aż nadgłupia i stała się mądrością. Oczywiście nie zawsze się to zdarza. To trudna forma. Generalnie trudno jest rozśmieszać ludzi.

Przez te 21 lat wyprodukowano mnóstwo sitcomów, a tylko Kiepscy przetrwali. Zresztą byliśmy notowani w Księdze Rekordów Guinnessa! Nie ma drugiego takiego sitcomu w świecie. Dochodzimy do 600 odcinków.

Pewnie zazdrośni koledzy powiedzieliby, że po 21 latach granie Ferdka może się znudzić!

- A mi się właśnie nie znudziło! Znów mamy kręcić Kiepskich i już nie mogę się doczekać powrotu na plan. To dziwne, bo przez kilka pierwszych lat po prostu nie znosiłem tam jeździć i tego grać. Ale byłem związany umową

i co ważniejsze, także tą niepisaną z kolegami. Gdybym ja zrezygnował, pozbawiłbym ich pracy. Zostałem. Teraz, już abstrahując od jakości, uwielbiam tam wracać. Zakładać ten swój zielony dres, podkoszulek, kapcie i skarpetki, wchodzić do tego mieszkania. Fotele te same, dres ten sam od 21 lat... Naprawdę?

- Tak, nie pozwalam go wymienić na nowy. Muszą go cerować i robić cuda, żeby to wszystko się trzymało. Zwężają, skracają. Teraz już jest przygotowany do nowej figury. Ale jak to, Ferdek taki szczupły? Dwadzieścia jeden lat temu nie byłem gruby. No, może ciut grubszy niż teraz. Potem poszło. Trzy lata temu byłem monstrualnie otyły, ważyłem ponad 140 kilogramów. Poszedłem na operację i jestem naprawdę zadowolony. Kiedy przyjeżdżam na plan "Kiepskich", czuję się trochę jak w domu, choć wiem, że to taka wirtualna rzeczywistość. Siadam w fotelu, bardzo wygodnym, w tych kapciach, patrzę na ten sam obrazek. Wchodzi Boczek, wchodzi Paździoch. I czuję, że tam jest duża część mojego życia. Mimo że nie utożsamiam się z Ferdynandem Kiepskim, lubię dziada.

To prawda, że nie traktuje pan aktorstwa na poważnie?

- Od samego początku nie traktowałem. Poszedłem do szkoły teatralnej, bo brat tam chodził. Odwiedzałem go i zobaczyłem, że są tam piękne dziewczyny i świetni chłopcy: Marian Dziędziel, Jurek Trela. Powiedziałem sobie: "Żyć nie umierać, chcę tu być", tym bardziej, że przedmioty: śpiew, wiersz, impostacja głosu jawiły się jako łatwe w porównaniu z matematyką czy chemią. Skończyłem szkołę, ale już wiem, że to nie jest poważny zawód. Idę do teatru i zakładam białe rajtuzki, myśląc: "Jezus Maria, ile ja mam lat...". Do tego dopinany brzuch, bo mam być gruby oraz koszulę w kształcie komży, i tak wychodzę na scenę. To naprawdę nie jest poważne. Ale wychodzę. I gram.

Lubi się pan śmiać?

- Każdy chyba lubi. Nie bronię się przed tym, są ludzie, którzy mnie bawią i ich dowcip mnie bawi. A na koniec opowiem pani anegdotę o moim przyjacielu Janku Nowickim, który grał z Jankiem Fryczem spektakl i już po nim, siedząc w garderobie, słyszą śmiechy i piski pod drzwiami - przyszły pewnie młode dziewczyny. Więc Frycz mówi: "Jasiek, fanki do ciebie przyszły". Na co Nowicki mówi: "Nie Jaśku, to do ciebie. Moje kaszlą". To poczucie humoru mnie bawi.

Raczej pytałam, czy ten śmiech to raczej z radości wewnętrznej...

- Jeśli już jest, to na pewno. Ja się śmieję z serca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji