Artykuły

Stary Teatr zalicza Dolly Parton challenge

Zeszłej wiosny pisaliśmy o "starym teatrze", który dogłębnie olany oraz "przekroczony" ma tę cechę, że istnieje. Nic go ta cała dekonstrukcja nie interesuje, on, głuchy na ducha czasu, najzwyczajniej robi swoje i na przykład w 2020 roku możesz obejrzeć przedstawienie z połowy lat 90., bo i tak bywa - pisze Maciej Stroiński w Przekroju.

To, co się ostanie, widać po tym, co zostało: starzyzna w teatrze jest jego substancją, jego akumulatorem. Co przeżyło trzy sezony, można powiedzieć, że się w pełni narodziło, a ponadto, że nie umrze. Dzisiaj tezę o starym teatrze pragniemy pokazać na przykładzie Starego Teatru, który jeśli jeszcze żyje, to wyłącznie dzięki temu, że się nie urodził wczoraj.

Gdyby wczoraj się urodził, prawdą o Starym byłaby "Masara", "Dom Bernardy A.", "Panny z Wilka", "Nic", "Chaos pierwszego poziomu" - dzieła, które nie powinny mieć miejsca. Lepiej byłoby dla nich, gdyby nie powstały.

Ale Stary, zgodnie z nazwą, to teatr z przeszłością i repertuarem, który nie zaczął się na Mikosie i nie kończy na Krzyżowskim. Wyciągniemy Staremu trzy jego stare pozycje plus jedną nową, a starą (których zresztą wcale nie trzeba mu wyciągać, sam się nimi chwali, są w repertuarze) i pokażemy tak jak w Dolly Parton challenge. Za tydzień może już być po challenge'u, śpieszmy się pykać challenge'e.

Linkedin. Krakowski Salon Poezji

Część reprezentacyjna repertuaru - albumowa. Jedyny ewent, którego na pewno nie powstydziłbyś się przed babcią, bo ona już była. Salon wyniósł się ze Słowackiego i wprowadził do Starego akurat w swoje 18. urodziny. Styczeń 2002-styczeń 2020. Jest to prawdziwy fenomen: tak przewidywalna i żadna w sumie impreza, a tak oblegana. Wiersz, przygrywka, wiersz, przygrywka, wiersz, przygrywka, brawa - a biją się o wejście, jakby było o co. Na otwarciu w Starym pierwszy raz widziałem, co to jest "pękanie w szwach". Atmosfera jak na brutażu. "W chwili, gdy zaczyna się ta historia, stoją akurat wraz ze mną na przystanku dworca autobusowego w Suwałkach, palą i patrzą na świat nieufnie, spod oka. Wracam ze szkoły, jem kanapki, bo mama by mnie prześwięciła, gdybym z nimi wrócił, a przy moim, mówiąc górnolotnie, gejcie sami starzy ludzie. [] Autobus stoi w najlepsze, ale drzwi nie otworzy, bo kierowca ma przerwę i tak jak ja je kanapkę i popija herbatą z termosu. Może też boi się wrócić z tym do domu. W końcu otwiera i stare baby rzucają się, jakby na tym dworcu wybuchł pożar" (Michał Witkowski, Wymazane). TAK było.

Salon prowadzi, jeżeli nie wiecie, wielka Anna Dymna. Na pierwszej edycji w Starym czytano Gałczyńskiego, a na drugiej Lipską. Wśród czytających m.in. Joanna Kulig, która miała prawdziwie paryskie entrée, bo przyleciała akurat z Paryża, natomiast Ewa Lipska przeczytała samą siebie. Salon jest salonem, ma swoje tradycje i przyzwyczajenia. Jednym z nich jest Paweł Głowacki, przyboczny, dyżurny, nadworny, towarzyszący krytyk teatralny, który zawsze znajdzie słowa, by od jeszcze innej strony opowiedzieć o czytaniu wierszy, jego czytajcie.

Salon się nie starzeje, bo zawsze był w słusznym wieku. Argument, że nudne i że tak się już nie robi, do mnie nie przemawia. Na Borczuchu też ziewają, i co, nagród nie ma?

Facebook. "Bitwa Warszawska 1920" Strzępki

Spektakl o wspólnocie oraz wspólnotowy, więc dlatego - Facebook. Tematem jest niepodległość - że może nie jest wcale najważniejsza. Może więcej zrobiła nam złego, niż się spodziewamy. W świecie przedstawionym sztuki najbardziej ucierpiała Kobieta z Poznania, osoba przedsiębiorcza, z poważnym zawodem, która teraz musi cło płacić "na niepodległej naszej granicy". Jest beznadziejnie rozdarta pomiędzy żywioły: z jednej strony Piłsudski, z drugiej Dzierżyński, z trzeciej Broniewski, a jeszcze Róża Luksemburg, jeszcze jej tu nie było! Wszystko w niej wybucha w wielkim monologu, ona sama przed widownią.

Spektakl jest wielkim popisem: pisarskim, reżyserskim, aktorskim. Rola Majnicza, rola Czarnika, rola Chrząstowskiego, rola Anny Radwan, ach, dużo by mówić. Trzeba obejrzeć, a zwłaszcza, że jeszcze można, bo czasem to grają. "Bitwa Warszawska 1920" [na zdjęciu] to mój ukochany spektakl, o którym jeszcze nie miałem okazji napisać recenzji, tylko ciągle go cytuję. On jeden się ostał z początku dyrekcji Klaty, a powstał tak dawno, jeszcze za Globisza. W roku 2020 jest niejako rocznicowy, oby nie tylko dlatego wrócił do repertuaru.

A teraz będzie zwierzenie. Gdy Tata mi umarł, zrobiłem króciutką przerwę w histerii przedpogrzebowej, żeby mnie nie rozsadziło. Mama rozumiała, że ja muszę do teatru, że inaczej oszaleję. Przyjechałem obejrzeć "Bitwę". Scena, w której się pojawia martwy ksiądz Skorupka, rozdarła mi wtedy serce: "zawsze człowiek sobie wyobraża / że będą płakać po nim tak po ludzku wspominać taki był dobry człowiek".

Instagram. "Rodzeństwo" Lupy

Najstarsze dzieło w bieżącym repertuarze, wygląda, jakby ktoś od razu nałożył filtr, a przyznacie, że rzadko zdarza się teatr "czarno-biały". Tu również popis aktorsko-pisarsko-reżyserski, o którym już pisaliśmy, bo jak byłoby nie pisać, kiedy ten spektakl miał premierę w 1996 roku. Teatr długiego trwania, któremu radykalnie się nie spieszy. A akcja tak krótka, parę godzin: przed obiadem, obiad, kawa po obiedzie, tylko tyle. Starsza siostra mówi o muzyce w Filharmonii Wiedeńskiej, że "można jej słuchać zawsze na nowo". Tak jest ze spektaklem Lupy, który żyje jakimś tajemniczym życiem, zawsze jest czymś innym niż poprzedniego wieczoru, nigdy nie wiesz, co obejrzysz, nawet jeżeli "sto razy" widziałeś. Spektakl o rozpaczy, o zazdrości, o bezsensie i smutku. Chciałbym się porwać na jakąś sprytną puentę, na powiedzenie czegoś, czego nikt jeszcze o tym dziele nie powiedział, ale myślę, że ogląd jeden do jeden i powstrzymanie się od wydziwiania, od "komentowania" - jeśli smutno, to smutno - oddaje większy honor temu arcydziełu polskiego teatru. Ad maiorem Lupi gloriam. Zawsze go polecam młodym, żeby sobie zobaczyli, jak wygląda reżyseria i spektakl zrobiony, przez lata "w procesie", siłą rzeczy przemyślany. Spektakl, który pomimo bagażu lat i ścisłego programu jak w jeździe figurowej, ma w sobie wystarczająco dużo powietrza i luk, by nie zwapnieć. Czasem tak jest w sztuce, że komuś coś wyjdzie, i warto hołubić, bo to się nie zdarza często.

Istotą "Rodzeństwa" i aktorstwa w tym spektaklu jest po prostu TAJEMNICA. Czegoś się nam tu nie mówi, a ja mam wrażenie, że sami aktorzy nie do końca wiedzą, jaką tajemnicę grają. To zupełnie jak my w życiu, trochę jednak nieświadomi, w czym nas obsadzono.

propos. Wylicytowałem książkę Thomasa Bernharda. Wygrywasz na licytacji, a takie uczucie, jakbyś życie wygrał. Wygrywasz życie, a takie uczucie, że na dobrą sprawę możesz już umierać. Trzy miałem takie zadawnione "wymarzenia", przez lata marzone: "Wstęp do wykładów o Heglu" Alexandre'a Kojve'a, "Diabły z Loudun" Aldousa Huxleya i "Dramaty" Bernharda, tom 2. "Marzenia się spełnia-a-a-jąąą" (Majka Jeżowska). Może to jest moc słowa? Napiszesz, że chciałbyś, powiesz to jakby powietrzu i "szukajcie, a znajdziecie". Mam Huxleya, mam Bernharda, nic mnie już w życiu nie czeka.

Tinder. "Trylogia" Klaty

Spektakl z kolei najbardziej intymny, o sprawach sercowych. Stawką "Trylogii" jest przetrwanie narodu, również na poziomie biologicznym, dlatego dużo mówi o miłości. Mężczyźni się biją, a kobiety rodzą, i tak się to kręci. Za czasów opisanych w książce Tinderem były swatki albo wola papy.

Klata miał wspaniały pomysł, żeby osadzić akcję w szpitalu i na Jasnej Górze - jednocześnie. Jasna Góra jako szpital. Wiszą tam te wszystkie kule, wszystkie wota, po tej linii zapewne poszło skojarzenie. Trójpowieść Sienkiewicza odgrywają pacjenci szpitala i dlatego mogą sobie darować parcie na realizm. Ramą dzieła jest Michał Wołodyjowski, który "się nie zrywa, za miecz nie chwyta, na koń nie siada", chociaż "wróg w granicach". Czyli zakończenie jak Wesela Klaty: jeden wielki, a tragiczny w skutkach marazm.

"Nikt w jego przedstawieniu nie gra Sienkiewiczowskich bohaterów wprost. No bo jaka to krucha Basieńka z Anny Dymnej, a Kmicic z Krzysztofa Globisza? Zagłoba jest o połowę młodszy od Wołodyjowskiego, a braci Janusza i Bogusława Radziwiłłów grają ojciec i syn Peszkowie. Wszyscy odziani w kaftany pół szpitalne, pół z ciuchlandu, poowijani w bandaże. To raczej JACYŚ POLACY, może i po prostu aktorzy, którzy znaleźli się w symbolicznym miejscu historii - w kościele przerobionym na szpital wojskowy" (Tadeusz Nyczek, "Przekrój" 2009, nr 9).

Spektakl ma już nie wiem którą obsadę, część wyjechała, część odeszła, część pomarła. To jest ta druga strona miłości - koniec.

Wszystko w temacie. Komentarz Daviesa

Christian Davies, z tych Daviesów, genialnie zdiagnozował impas polskiego teatru (Wyborcza.pl z 25 stycznia br.):

"Wydaje się, że obowiązuje ciche porozumienie między polskimi postępowcami i konserwatystami w kwestii kultury, a zwłaszcza sztuk wizualnych, wygodne dla wszystkich oprócz tych, których nudzi niekończąca się wojna kulturowa i którzy chcieliby zobaczyć coś naprawdę odważnego i oryginalnego.

Porozumienie wygląda tak: postępowy artysta robi coś prowokującego, zwykle biorąc na warsztat coś świętego dla konserwatystów - dla nieobdarzonych bujną wyobraźnią jest to zwykle krzyż lub Orzeł Biały - i łącząc to z czymś związanym z seksem, najlepiej homoseksualnym. Konserwatyści wybuchają wtedy słusznym gniewem, prowokując kontrprotesty postępowców stających w obronie prześladowanego artysty.

Obie strony udają irytację i złość, ale po cichu wszyscy są szczęśliwi. Nic tak nie cieszy konserwatystów jak prowokacje postępowców, a liberałowie są w siódmym niebie, gdy mogą ich sprowokować. Artysta zyskuje to, na czym mu najbardziej zależy: społeczną złą sławę i zazdrość kolegów. Wygrywają wszyscy oprócz tych, których zmęczyły wciąż te same tematy i powtarzające się kontrowersje" (tłum. Sergiusz Kowalski).

Ile karier teatralnych wyrosło na tej podstawie! Na tej jałowej podstawie, której można powiedzieć ten szczery komplement, że nic się nie zmieniła od XIX wieku. Dlatego wracam (i polecam wszystkim wracać) do tego, co wysłużone, które jest jak twoja babcia: żyje sobie, nie wadzi nikomu oraz nic nie musi. Nowe to jest dopiero wielkie wypalenie i prawdziwy ugór.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji