Artykuły

Obiecywali im nowy, wspaniały świat. "Nowohucka telenowela" w Łaźni Nowej

- Jestem przyzwyczajony do budowania świata teatralnego. Ja przepisuję, dopisuję, szukam w tekście swojej perspektywy. A tutaj do rąk dostałem czyjąś prawdę. Rozmowa z Jakubem Roszkowskim, dramaturgiem, reżyserem spektaklu "Nowohucka telenowela" w Łaźni Nowej.

Angelika Pitoń: Teresa od domu, którego nikt nie chciał. Marianna od zasiedlania. Zdzisława od ujrzenia potwora. Jadwiga od liczenia ludzi. Talia od przepowiadania przyszłości. "Nowohucka telenowela" w pana wydaniu to osiem postaci i osiem historii - każda przepełniona specyficznie kobiecym doświadczeniem.

Jakub Roszkowski: Postanowiliśmy, że o Nowej Hucie opowiemy poprzez historie kobiet, które tę Hutę budowały, czy raczej - które swoje nowe życie budowały w nowej Nowej Hucie. Ich życiorysy, młodzieńcze ideały, naiwne marzenia zestawiamy z ich życiem i spojrzeniem na Nową Hutę dzisiaj.

Ta kobieca perspektywa nadała tej opowieści prostotę i intymność. To też siła reportaży Renaty Radłowskiej - nie ma w nich wielkiej polityki, wielkiej historii, działaczy PRL. Pełnią one jedynie rolę tła dla portretów zwykłych ludzi.

Takie indywidualne doświadczenie, z jakiego utkała swoje reportaże Radłowska, jest teatrowi szczególnie bliskie. My się lubimy w takich jednostkowych opowieściach grzebać.

Nie korciło pana, żeby do tej kobiecej opowieści o Nowej Hucie dołożyć perspektywę męską?

- Korciło! I ją dołożyliśmy (śmiech). Oprócz czterech aktorek na scenie pojawi się tancerz, Oskar Mafa. Zaplanowaliśmy dla niego jednak nieco inną formę narracyjną; inną niż ta snuta przez nowohucianki.

Jaką?

- O tym widzowie przekonają się podczas spektaklu. Bardzo mi zależało, żeby zderzyć mocno kobiecą perspektywę, którą przyjęliśmy, z pierwiastkiem męskim. Nowa Huta nie jest kobietą - ale na deskach Łaźni Nowej mówi kobiecym głosem.

Seksualność Nowej Huty jest ważną składową tego miejsca i nie chcemy od niej uciekać. Nie bez powodu w opowiadaniach nowohucianek jest tylu mężczyzn. Próba wycięcia ich ze scenariusza nie miałaby żadnego sensu.

Co reżyser znany z "Krzyżaków" czy "Rabacji" zobaczył w "Nowohuckiej telenoweli"?

- Kiedy Łaźnia Nowa zaproponowała mi pracę nad tym tekstem, miałem spore wątpliwości. Sam zadawałem sobie pytania: Co ja z tym tekstem właściwie zrobię? Nie jestem z Nowej Huty, nie mam z nią żadnego emocjonalnego związku. Jak pracować nad reportażem? Podjąłem się tej pracy, ale wiedziałem, że będzie ona dla mnie wyzwaniem.

Klasyka i historia faktycznie są mi bliskie. W "Nowohuckiej telenoweli" ujęło mnie jednak to, że opowieści, które czytamy i przedstawimy na scenie, są nam w gruncie rzeczy bardzo bliskie. Ja odnalazłem w nich np. historię babci, która ze wsi przeprowadziła się do nowo zbudowanego zakładu.

W Hucie?

- W Stoczni Gdańskiej. To właśnie magnetyzm tego materiału - opisane w nim historie są specyficznie nowohuckie i uniwersalne zarazem.

Aktorki, z którymi pracuję nad spektaklem, też nie urodziły się w Nowej Hucie. Z wyjątkiem jednej, która teraz zdecydowała się w niej zamieszkać, Nowa Huta to nie jest ich żywioł. Ale ta intymna perspektywa przyjęta przez Renatę Radłowską pozwoliła spojrzeć im na tę Nową Hutę nieco inaczej. Pozwoliła odnaleźć w tych historiach coś swojego, jakiś kawałek siebie.

W naszej "Nowohuckiej telenoweli" poznamy kobiety, które pochodzą z różnych stron Polski. Z Krakowa, Warszawy, przede wszystkim ze wsi. Do Nowej Huty przyjechały z jedną walizką, wszystkie z głową wypełnioną podobnymi marzeniami. Że właśnie otwiera się przed nimi nowy, wspaniały świat, gdzie ludzie dostają mieszkania, budują miasto "dla siebie".

"Na łąkach w Mogile obiecywał jej: Dom ci piękny zbuduję, bo pięknie Cię kocham. Dom miał być duży, wygodny - ciepły zimą i chłodny latem. Taki zbudował. I nic, że mieszka w nim ktoś inny. Oni patrzą na ten dom, mają do niego blisko. Patrzą, jak się starzeje, marszczy".

- Franciszek z jednego z opowiadań Radłowskiej bardzo wierzył w to, że w tym nowym, wspaniałym świecie naprawdę zbuduje swój dom. Jego myślenie szybko zderzyło się z rzeczywistością - dostał przydział "do pokoju bez kuchni i bez łazienki; do prowizorki pod dachem, kilkaset metrów od domu, który budował". I my w tym spektaklu też te głowy pełne marzeń konfrontujemy z tym, co z tych marzeń dzisiaj zostało. Wspólnie z widzami zastanowimy się, czym jest Nowa Huta 70 lat później. Czy nadal to miejsce nieokiełznane, dziwne, utopijne?

W spektaklu zaśpiewa też chór.

- A w nim wspaniałe nowohuckie starsze panie, które chcą uczestniczyć w życiu kulturalnym całej dzielnicy. Są prawdziwą kopalnią wiedzy - opowiadają na próbach, jak to kiedyś tutaj było. Są prawdą tego miejsca. Bardzo mi zależało, żeby zestawić w spektaklu profesjonalne aktorki i nieprofesjonalne panie "stąd".

Nowa Huta to przestrzeń, która zasysa. Kiedy się tutaj jest, wyjątkowo silnie czuć tożsamość tego miejsca, to niesamowite doświadczenie, niespotykane nigdzie indziej.

Kto decydował o pieśniach, które usłyszmy w spektaklu? Panie przyszły i zaśpiewały, co im w duszy gra, czy nauczyły się zadanego repertuaru?

- Władza ludowa im te pieśni wybrała. W spektaklu wykorzystaliśmy tradycyjne pieśni zaczerpnięte z nowohuckiej śpiewogry "O Nowej Hucie pieśń", które lekko przearanżowaliśmy. Panie chórzystki zaśpiewają ludowe szlagiery, które w domach kultury śpiewano na peerelowską modłę w latach ich pierwszych miłości i randek, by wzmocnić w nich nowohuckiego ducha.

Usłyszymy np. "Ukochany kraj, umiłowany kraj", pieśń fenomen. Kiedy panie przyszły pierwszy raz do teatru na próbę, nie musieliśmy ćwiczyć tej piosenki. Zaśpiewały ją perfekcyjnie. To przecież ich młodość, ich życie. O, albo "Stary niedźwiedź mocno śpi". Tyle że przerobiony na opowieść o Nowej Hucie.

Jak brzmi nowohucki "Stary niedźwiedź"?!

- Nie niedźwiedź śpi, a budzi się Kombinat. Budują się tu piece, powstaje miasto. Zabieg przerabiania znanych nam pieśni pokazuje politykę ówczesnych władz, niegłupią zresztą. Wykorzystano znaną ludziom ludowość (bo przecież w większości do Huty przyjeżdżano ze wsi), korzystali z tego, co przybyłym tu ludziom bliskie. I tę wieś przetworzyli na Kombinat, cegły i bloki.

"Nowohucka telenowela" to opowieść o nowohucianach, w Nowej Hucie i częściowo z nowohucianami na scenie. Niecodzienne to doświadczenie dla reżysera.

- Nigdy wcześniej tak nie pracowałem. Jestem przyzwyczajony do budowania świata teatralnego, do kreacyjnego podejścia. Ja przepisuję, dopisuję, szukam w tekście swojej perspektywy. A tutaj miałem poczucie, że dostaję do rąk czyjąś prawdę. I co z nią zrobić? Każda próba "uteatralnienia" jej spalała na panewce. Wszystkie naddatki tylko ją osłabiały, zamiast wzmacniać. Zrezygnowałem więc z inscenizacji i postawiłem na teatralny story-telling.

Wkroczył też pan z tą opowieścią prosto w miasto. Sierpień, Święto Wandy, Aleja Róż. Na ulicy miasta po raz pierwszy wystawiacie "Nowohucką telenowelę".

- Niesamowite rzeczy działy się jeszcze na próbach. Wychodziliśmy z zespołem na Aleję Róż, gramy, a tutaj starsza pani zatrzymuje się obok. I mówi mi, że mieszka tu od samego początku, że też budowała Hutę. Zatrzymywali się inni. Słuchali w milczeniu albo śpiewali z nami, zwłaszcza "Ukochany kraj, umiłowany kraj".

Byłem szczęśliwy z tych spotkań i ze spotkania z tłumem na premierze. Poczuliśmy wtedy, że nie weszliśmy z butami w czyjeś historie, ale z ich właścicielami teatralnie porozmawialiśmy. Jeśli udałoby się nam to i w Łaźni, byłoby wspaniale.

Która historia z "Nowohuckiej telenoweli" ujmuje pana najbardziej?

- Mam poczucie, że pracując nad spektaklem, nie mogę mieć swojej ulubionej historii. Podczas lektury wyjątkowo mocno wstrząsnęła mną historia Elżbiety od przenoszonego domu.

"Chodzili od domu do domu. Mówili o odszkodowaniach. A ona myślała: No jak odszkodowanie, jak mi właśnie śliwy kwitną? No jak, cholera, odszkodowanie, kiedy czereśnie niedługo będą, kiedy maliny, przecież za chwilę porzeczki...". W miejscu, gdzie stał jej dom, dziś jest blokowisko. A jej stareńki dom przeniesiono do Grębałowa.

- Za to najbardziej w Nowej Hucie intryguje mnie kopiec Wandy. Przypomina, że Nowa Huta nie powstała z niczego i na niczym. Wyrosła na cudzych terenach, cudzych korzeniach - bieńczycykich, czyżyńskich, pleszowskich, luboczowskich. Pośród bloków stoi kopiec i krzyczy: "Wyście tu pierwsi nie byli".

**

JAKUB ROSZKOWSKI

Ur. w 1984 roku w Gdańsku. Reżyser, dramatopisarz. Absolwent Wydziału Reżyserii Dramatu Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Od września 2016 roku kierownik literacki Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. W latach 2007-2015 pracował jako dramaturg w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Wyreżyserował spektakle: "Stalker", "Wielka improwizacja" (oba w Teatrze Wybrzeże), "Lepszy świat" (Lubuski Teatr w Zielonej Górze), "Wesele", "Księga dżungli" (oba w Teatrze im. H.Ch. Andersena w Lublinie), "Krzyżacy", "Bunt" (Teatr Miniatura w Gdańsku), "Rabacja" oraz "Smok!" (Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie), "Kordian" (Teatr Ateneum, Katowice). Jako dramaturg wielokrotnie współpracował m.in. z Grzegorzem Wiśniewskim i Adamem Nalepą. Jego dramaty wystawiane były w teatrach w Szczecinie, Sopocie i Katowicach, były tłumaczone na niemiecki, rosyjski i hiszpański.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji