Artykuły

Gram to, co mnie dotyka

- Teatr uważam za ostatni bastion, gdzie można dalej wzbogacać swój warsztat aktorski, kształtować swoje pole wyobraźni. Pielęgnowanie tej wyobraźni jest możliwe, w moim odczuciu, tylko w teatrze - mówi aktorka Teatru Narodowego w Warszawie, GABRIELA KOWNACKA.

Rozmawiamy z Gabrielą Kownacką, aktorką Teatru Narodowego, grającą w serialu telewizyjnym "Rodzina zastępcza". W Teatrze Bagatela wystąpiła jeden raz w "Małych zbrodniach małżeńskich".

Ewa Kozakiewicz: W lipcu podczas XI Festiwalu Gwiazd w Gdańsku odcisnęła Pani swą dłoń na promenadzie. Jak się Pani czuła?

Gabriela Kownacka: - Czułam się wyjątkowo wyróżniona, szczególnie, że odciskałam dłoń w tym roku, kiedy towarzystwo było zupełnie nadzwyczajne. Może to zbieg okoliczności, szczególnie dla mnie szczęśliwy, ale to byli wielcy artyści. Dlatego miało to dla mnie znaczenie, że znalazłam się w takim gronie. Choć osobiście uważam, że określenie "gwiazda" jest pewnego rodzaju nadużyciem, przesadą. Ale dominuje teraz taki styl, takie mamy czasy. Cóż, patrzę na to ze spokojem...

Wiele osób postrzega Panią głównie jako gwiazdę telewizyjną i filmową - a zaczynała Pani karierę w teatrze. Czy czuje się Pani bardziej człowiekiem teatru czy ekranu?

- Tak długo pracuję, że miałam już różne okresy w życiu zawodowym, np. wielkie zafascynowanie kamerą. W tej chwili absolutnie i całkowicie wróciłam do teatru, duszą i ciałem. Teatr uważam za ostatni bastion, gdzie można dalej wzbogacać swój warsztat aktorski, kształtować swoje pole wyobraźni. Pielęgnowanie tej wyobraźni jest możliwe, w moim odczuciu, tylko w teatrze. Natomiast w pełni sobie zdaję sprawę z tego, czym jest telewizja. Wiem, że kiedy aktor nie pojawia się tam, to w szerokim obiegu tak naprawdę go nie ma.. . Taki aktor staje się aktorem środowiskowym. Mam świadomość tego, że moja popularność wypływa głównie z serialu "Rodzina zastępcza" i jest popularnością telewizyjną. To rzecz oczywista.

To Pani nie krępuje?

- Wręcz przeciwnie. Serial uważam za pożyteczny, dobry, a swoją rolę bardzo lubię. Mam nadzieję, że ludzie, którzy znają mnie właśnie z telewizji, przychodzą na moje przedstawienia teatralne. Dowodem na to jest spektakl "Małe zbrodnie małżeńskie" Erica Emmanuela Schmitta, powstały w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku, na który zwykle jest więcej chętnych niż miejsc.

A zatem powraca Pani na dobre na scenę?

- Tak, na pewno wracam do teatru! Zresztą nie tylko ja, ale widać, że ludzie też chcą przychodzić do teatru, publiczność potrzebuje kontaktu intymnego. W Warszawie powstało wiele nowych miejsc, małych offowych scen, gdzie przedstawienia grane są przy pełnej widowi.

Czy satysfakcja związana z pracą w teatrze według Pani jest też większa?

- Satysfakcję prawdziwą, głęboką może przynieść tylko teatr. To związane jest z rzetelną pracą, przez wiele tygodni, kiedy człowiek skupia się nad rolą, nad jej kształtem, nad komunikatem wysyłanym widzowi. Osobiście poszukuję zawsze nowych środków i to dla mnie jest wspaniałe, kiedy jest odzew, to znaczy, że publiczność potrafi ten komunikat odczytać prawidłowo i akceptuje go. To wielka radość dla aktora!

"Małe zbrodnie małżeńskie" w reżyserii Ewy Marcinkównej teraz, a wcześniej "Pozwól mi odejść" Katarzyny Grocholi w reżyserii Izabelli Cywińskiej, to spektakle, z którymi jeździ Pani po Polsce. Uważa to Pani za konieczne?

- Uważam, że w mój zawód wpisana jest wędrówka. Granie w różnych teatrach, a także tam, gdzie nie ma sceny, bardzo sobie cenię. To są moje wybory - poza macierzystym Teatrem Narodowym, gdzie gram na co dzień od 1999 roku. Sztuka Schmitta kiedyś mnie zaciekawiła i myślę, że może być ciekawa dla publiczności. Stąd bierze się taki wybór spektakli, to muszą być tematy, na które mam coś do powiedzenia. W "Małych zbrodniach małżeńskich" gram kobietę, która nie radzi sobie z przemijaniem, z zazdrością w relacji z mężem, z czasem. To temat, który dotyka każdą kobietę, a jeśli mówi, że to jej nie dotyczy - to znaczy, że kłamie.

Z tak trudnymi problemami nie można wyjść na scenę, jeśli nie ma się doskonałego przygotowania. Które z wcześniejszych ról były dla Pani szczególnym doświadczeniem?

- Na pewno Teatr Studio dał mi duże możliwości. Bardzo istotną rolą była rola Ofelii w "Hamlecie". Reżyserował to przedstawienie Guido de Moor, dyrektor Teatru Królewskiego w Hadze, a rolą Hamleta debiutował Wojtek Malajkat. Wtedy byłam już dojrzałą, trzydziestokilkuletnią aktorką i dostałam taki kąsek, zagranie Ofelii. Potem w Teatrze Studio wystąpiłam z Wojtkiem Malajkatem w sztuce Woody'ego Allena "Zagraj to jeszcze raz, Sam". Graliśmy tę komedię siedem sezonów. Ale na pewno najistotniejszym spotkaniem w teatrze było spotkanie z Jerzym Grzegorzewskim, z moim dyrektorem. Nie obsadzał mnie w głównych rolach, ale grałam w jego przedstawieniach i czuję się skażona jego teatrem formy. To teatr wizyjny, od którego publiczność już odchodzi, bo woli sztuki psychologiczne, kameralne. Bardzo ważne było też spotkanie z Andrzejem Sewerynem w "Ryszardzie II" Szekspira.

Jak po takich rolach widzi Pani "Rodzinę zastępczą"?

- To kapitalny pomysł Michała Kwiecińskiego, prezesa firmy Akson, która go produkuje. Podoba mi się bardzo to, że jest to opowieść o rodzinie zastępczej, i nie ma tam patosu. Po serialu "Matki, żony i kochanki" nie myślałam, że jeszcze zagram w jakimkolwiek serialu, ale już po przeczytaniu trzech pierwszych odcinków scenariusza wiedziałam, że "Rodzina" wejdzie w model popkultury. Wydaje mi się, że tak się stało, a model rodziny z kolorowymi dziećmi, choć jest niebanalny i niekonwencjonalny, okazał się wiarygodny! Razem z Piotrem Fronczewskim, z którym występowałam w filmie "Hallo, Szpicbródka", daliśmy siebie: swój własny styl, uczucia i relacje. Dzieci dorastają naprawdę i pojawiają się nowe problemy, a oglądalność serialu jest nadal duża. Polsat dostał nawet za ten serial nagrodę ekumeniczną. To ma swój ciężar gatunkowy.

Jak traktuje Pani swój zawód?

- Bardzo doceniam swój zawód, a możliwość pracy umysłu w świecie wyobraźni uważam za wielki dar, ajeśli jeszcze mi za to płacą, to jest to dla mnie coś nadzwyczajnego.

***

Urodziła się we Wrocławiu. PWST skończyła w Warszawie. Od razu została zaangażowana do Teatru Kwadrat, potem pracowała w Teatrze Współczesnym, Studio, obecnie w Teatrze Narodowym. Zagrała w wielu spektaklach Teatru TV, filmach (m. in. u Andrzeja Wajdy i Wojciecha Hasa) oraz w trzech serialach. Jest laureatką nagrody im. Zbigniewa Cybulskiego za role w widowiskach telewizyjnych i rolę Rity w filmie "Trędowata".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji