Artykuły

Białostockie olśnienia aktorskie

W minionym roku w białostockim teatrze można było doznać kilku interesujących i niesamowitych aktorskich olśnień. To - z pewnością - aktorzy, którzy wyraźnie zaznaczyli swoją obecność na scenie, obdarowując publiczność energią granych postaci. To do nich - bez wątpienia - należał 2019 rok - pisze Rafał Górski na stronie AICT.

Zacząć należy chyba od bardzo charakterystycznego duetu żwawych "aktorzyc" Teatru Dramatycznego im. Aleksandra Węgierki. W "Błocie" Jana Jastrzębskiego, wyreżyserowanym przez Martynę Łyko - Arleta Godziszewska i Justyna Godlewska-Kruczkowska (na zdjęciu) swoje komiczne atuty wykorzystują sprawnie, żonglując nimi jak najdoskonalsi cyrkowi artyści. Każde ich pojawienie się na scenie - jako dyrektorki wiejskiej szkoły, pozorantki i formalistki (Arleta Godziszewska) oraz jej wiernej i całkowicie poddanej podwładnej (Justyna Godlewska-Kruczkowska) - wzbudza salwy śmiechu. Aktorki swoje bycie zaznaczają podobnie w innych spektaklach, spotykając się z takimi samymi żywymi reakcjami widowni. Jest to chociażby farsa Raya Cooneya "Wszystko w rodzinie" (reż. Witold Mazurkiewicz), gdzie Godziszewska wciela się w Przełożoną pielęgniarek, a Godlewska-Kruczkowska gra Rosemary Mortimore. Ostatnio można je podziwiać w "Samobójcy" Nikołaja Erdmana (reż. Katarzyna Deszcz) w rolach, odpowiednio, Serafimy Ilijunicznej oraz Margarity Iwanownej Pierieswietowej. Reagują natychmiastowo potężnymi głosami na rewelacje adwersarzy. Nie operują zbędnym ruchem, gestem czy mimiką. Wszystko, co wyrażają, jest uzasadnione. A wykorzystywanie kostiumów, charakteryzacji oraz własnych warunków zewnętrznych może służyć za wzorzec. Arlecie Godziszewskiej czasem można zarzucić przesadę w jej wykonaniach, ale przynajmniej stoi za nią solidny warsztat, w przeciwieństwie do wielu innych odtwórców ról komediowych. Natomiast Justyna Godlewska-Kruczkowska, wraz z między innymi zasłużoną dla tej sceny Jolantą Borowską, od dwóch dekad buduje świetność tej instytucji. Rzadko można na scenie spotkać tak świetnie i inteligentnie poprowadzone role komediowe. Widać, że artystki są świadome swoich mocnych stron, a zawodowi oddają się w całości. I - bez wątpienia - na jednej scenie znajduje się miejsce dla tak wielkich żywiołów scenicznych - ku uciesze publiczności. Słusznym, więc będzie stwierdzenie, iż Polska miała Kwiatkowską i Bielicką, Białystok zaś ma Godziszewską i Godlewską-Kruczkowską.

Kolejnym aktorem jest obecny na deskach Dramatycznego ledwie od dwóch i pół sezonu, a już w pełni wtopiony w zespół i z sukcesem grający wiele ważnych ról, Dawid Malec. Jego sukcesywny rozwój zawodowy obserwuje się szczególnie w ostatnich spektaklach. Wyraźny skok można zauważyć w "Błocie", gdzie po kilku już zagranych rolach, w tym przedstawieniu przyciąga zaangażowaniem od pierwszych sekund. W roli młodego chłopaka, zakochanego w nowo przyjezdnej nauczycielce, jest przekonujący. Świetnie odzwierciedla wewnętrzne przeżycia na poszczególnych etapach tej trudnej relacji. Malec porusza, kiedy po wyjeździe swojej sympatii wpada w szał. Niemoc, bezsilność i zawód miłosny ukazane przez młodego aktora - przeszywają. W tej zajmującej kreacji dano mu możliwość zmierzenia się z niełatwą rolą i pokazania swoich atutów, takich jak - znakomicie postawiony głos czy absorbująca mimika. Następną postacią, którą gra nienagannie Dawid Malec, jest Don - niewidomy chłopak, pragnący usamodzielnienia się i miłości. To doskonale poprowadzona rola w przedstawieniu "Motyle są wolne" Leonarda Gershe'a (reż. Zbigniew Lesień). Aktor ma postawione przed sobą najtrudniejsze zadanie, bo, w odróżnieniu od pozostałych, na scenie przebywa niemal przez cały spektakl i, dodatkowo, ma do wypowiedzenia sporo tekstu. Od pierwszych chwil, kiedy to śpiewa w ciemności, do finałowej sceny w ramionach Urszuli Szmidt oprowadza widzów po perypetiach życia swojego bohatera. Postawione przed sobą zadanie wykonuje bez zarzutów. Obecnie z powodzeniem radzi sobie we "Wszystkim w rodzinie" jako Leslie oraz przyciąga swoimi imponującymi interpretacjami wokalno-aktorskimi w przedstawieniu "(HashTak) Witkacy" na podstawie "Narkotyków" Witkacego, w reżyserii Patryka Ołdziejewskiego, znakomitego młodego aktora, wszechstronnie uzdolnionego artystycznie, oddanego scenie, na której sprawdza się w szerokim repertuarze.

W "Wiśniowym sadzie" Antoniego Czechowa (reż. Mateusz Tymura) Teatru Latarnia objawiają się dwie aktorki, obok których nie można przejść obojętnie. Trzeba zaznaczyć, że spektakl grano pod gołym niebem, w otoczeniu tytułowego wiśniowego sadu. Ta magiczna, konsekwentnie i pomysłowo wyreżyserowana inscenizacja, jest jedną z najciekawszych propozycji artystycznych minionego roku w Białymstoku. Jak dobrze, że spektakl został zaproszony do kilku gościnnych występów na scenie Białostockiego Teatru Lalek. Pierwszą aktorką jest Ewa Palińska, na co dzień związana z Teatrem Dramatycznym. Poza murami teatru prezentuje się wszechstronnie w pełnowymiarowej roli. Palińska, zazwyczaj charakteryzująca się scenicznym patosem i chłodem, w interpretacji Raniewskiej redukuje te cechy do minimum. Od pierwszych chwil na scenie imponuje wysoko impostowanym głosem, majestatyczną posturą, subtelnymi gestami oraz idealnie noszonym kostiumem. Świetnie oddaje dumę z pochodzenia bohaterki, lekkie szaleństwo i radość, miłość do sadu, pewne oderwanie od rzeczywistości czy rozpaczliwe reakcje na wspomnienie o tragicznie zmarłym przed laty synku. Płynne przechodzi z jednych stanów i emocji w drugie, nadając Raniewskiej niezaprzeczalnej autentyczności, wyrażanej trafnie między innymi za pomocą mimiki i głosu. Pociąga, z racji nieprzeciętnych umiejętności wokalnych, kiedy delikatnie nuci i podśpiewuje do granej muzyki. Ewa Palińska stwarza plastyczną, interesującą i znaczącą kreację, będącą jednym z największych atutów tego spektaklu. Kolejną artystką, która występuje w inscenizacji dramatu Czechowa, jest biorąca udział głównie w niezależnych projektach Magdalena Czajkowska - adaptatorka tej sztuki. Swoją Warię czyni dość spokojną i wycofaną. Jednak - z drugiej strony - bohaterka wykazuje się sporą dojrzałością z dozą surowości. Własne racje potrafi dosadnie wyrazić stanowczym tonem oraz dramatycznym głosem odtwórczyni. Czajkowska to wyrafinowana i intrygująca tajemnicą młoda aktorka. Na scenie wyjątkowo skupiona. W "Wiśniowym sadzie" porusza się subtelnie i wytwarza metafizyczny nastrój, wręcz niespotykany u nikogo innego. Trzeba choć raz zobaczyć tę zjawiskową, wspaniałą, przedziwną zresztą artystkę, by zostać uwiedzionym jej artystycznym blaskiem. Szkoda, że prawdziwie utalentowane i nieprzeciętne osoby jak Magdalena Czajkowska rzadko mają możliwość zaprezentowania siebie szerszej publiczności.

Ostatnią aktorką, a w zasadzie aktorką-lalkarką, jest Magdalena Dąbrowska z Białostockiego Teatru Lalek. Reprezentuje ona najmłodsze pokolenie polskich aktorów-lalkarzy. Dała się poznać - wraz z Kamilą Wróbel-Malec, pod koniec 2018 roku - jako doskonały rzemieślnik w wymagającym gry ciałem spektaklu "Obrazki z wystawy", inspirowanym cyklem miniatur fortepianowych Modesta Musorgskiego (op. art. Jacek Malinowski). Zaś w szalenie wymagającej od aktorki kondycji fizycznej, pamięci i precyzji "Virginii Wolf" Kyo Maclear i Issabele Arsenault (reż. Gintar Radvilavičit) Dąbrowska wciela się w tytułową, jedną z sióstr, która zapada na ciężką chorobę. Partneruje jej początkująca, dobrze zapowiadająca się aktorka Agata Soboczyńska. W pewnym momencie Virginia nie potrafi już panować nad coraz to pogłębiającym się stanem psychicznym i stopniowo zaczyna przeobrażać się w wilka. Aktorka sprawnie i z pełną koncentracją prezentuje siłowanie się oraz stopniową dominację nad sobą wilka, a następnie transformację w to zwierzę. Jej niepohamowane umiejętności animacyjne pozwalają precyzyjnie ożywiać wilczą formę, która ciągle rośnie i staje się (coraz bardziej) złym zwierzęciem. Rola ta angażuje całe ciało aktorki. Ta przecież animuje lalkę nawet nogą, poza tym jest zaabsorbowana niełatwymi ruchami scenicznymi. Artystka - obdarzona nieprzeciętnym predyspozycjami fizycznymi i mimicznymi - bardzo naturalnie i wyśmienicie odzwierciedla wilczą naturę. Wszystko to sprawia, że jej gra jest nad wyraz plastyczna. Magdalena Dąbrowska czaruje swoją interpretacją i wciąga w przedstawianą historię, a to nieproste, gdy nie wypowiada się ani słowa. Podobne trudności ma postawione w swoim stypendialnym projekcie "Lament" (reż. Mikołaj Mikołajczyk, u boku wspomnianej już Kamili Wróbel-Malec) - i tu również odnosi sukces. Później brała udział w przedstawieniu "Baśń o Rycerzu bez Konia" Marty Guśniowskiej (reż. András Veres), który wymagał animowania lalek, wypadła w nim bez zarzutów. Aktorka często w spektaklach wykorzystuje swoje wokalno-muzyczne umiejętności. Na przykład w projekcie "(HashTak) Witkacy" wręcz hipnotyzuje i elektryzuje muzykalnością, interpretacjami piosenek czy posługiwaniem się instrumentami. Niedawno odbyła się premiera "Jasia i Małgosi" Marty Guśniowskiej (reż. Jacek Malinowski), gdzie Dąbrowska w świetnej formie bryluje na dużej scenie BTL-u, tworząc z Maciejem Zalewskim zgrany duet. W tym też spektaklu daje upust swojej ekspresyjnej mimice. Magdalena Dąbrowska - bez wątpienia - jest jedną z najlepszych wizytówek rodzimego teatru. Na scenie uwodzi swoim talentem tak, że nawet w spektaklach bez słów potrafi wciągnąć w rozgrywane wydarzenia. To wielki atut i dar. W ostatnich przedstawieniach aktorka pokazuje jak świetną jest mimiczką i animatorką z niesamowitą emisją głosu, który, ma się wrażenie, nie wydobywa się z jej ciała, a unosi się nad nią. Ten przedziwny efekt, powstający na etapie rezonansowo-artykulacyjnym, daje aktorce przyjemny, nośny głos ze specyficzną barwą i brzmieniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji