Artykuły

Hardchórowa Polska

"Hymn do miłości" Agaty Adamieckiej i Marty Górnickiej w reż. Marty Górnickiej z Teatru Polskiego w Poznaniu w Gorki-Theater w Berlinie. Pisze Patrick Wildermann w Tagesspiegel.

W "HYMNIE DO MIŁOŚCI" w Gorki-Theater chór złożony z ludzi różnego pochodzenia opowiada się za wspólnotą bez wykluczeń, precyzyjnie i z bogactwem niuansów. Wyższa szkoła jazdy.

"My Polacy jesteśmy tylko zwyczajnymi ludźmi!" skanduje chór. Stwierdzenie, do którego na pierwszy rzut oka trudno się przyczepić. Dyskomfort rośnie jednak, gdy głosy na scenie przechodzą w crescendo i zaczynają się na siebie nakładać, aż do momentu, w którym bliżej im do ujadania psów niż do głosów sympatycznych sąsiadów i sąsiadek. Swoją mordę pokazuje nam tutaj wspólnota szczekających wyjadaczy, która eksponując swą zwyczajność, zajmuje się splataniem drutu kolczastego w celu odgrodzenia się nim, zarówno od zewnątrz, jak i od wewnątrz. Wspólnota ta jest przeciwna uchodźcom, przeciwna wszystkim, którzy wydają się zbyt obcy, by mogli być Polakami. Uzurpuje ona sobie prawo do kolektywnego "my" ("A my jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi Europy"), jednak w wersji zdemaskowanej brzmi to znacznie mniej otwarcie na świat: "Wszystkim zbędnym narodom powiemy: bye!".

"HYMN DO MIŁOŚCI" to tytuł spektaklu polskiej reżyserki Marty Górnickiej. W styczniu miał on swoją premierę w Poznaniu, teraz można go zobaczyć w Gorki-Theater, który jest jego koproducentem. Górnicka ze swoim chórem wykorzystuje dyskursy narodowe i religijne, które w Polsce i wielu innych krajach świata stają się coraz głośniejsze. Komponuje mroczną muzykę ludową tylko na głosy, która łączy w sobie elementy różnych wersji hymnu narodowego, piosenek patriotycznych i marszów, wymieszanych w libretto z groźnymi dźwiękami: "Oto dziś dzień krwi i chwały." Na coś takiego jest dziś znowu koniunktura.

Precyzyjne ruchy i bogactwo niuansów

W skład chóru wchodzą profesjonalni aktorzy teatralni oraz amatorzy, o różnych kolorach skóry i pochodzeniu, młodzi i starzy, a także osoby z zespołem Downa. Chór jest tak zróżnicowany, jak samo społeczeństwo. Z jednej strony reżyserka tworzy tu więc obraz sprzeczny z tym prawicowym, pokazującym rzekomą narodową czystość. Z drugiej zaś - demonstruje fatalną lekkość, z jaką dowolna wspólnota może dać się zapędzić za mur, stworzony z niejasnego pojęcia "ojczyzna", którego to rzekomo trzeba bronić. Mocna i przygniatająca inscenizacja.

Od roku 2009 Górnicka oddaje się pracy z kolektywem, zaczynając od "Chóru Kobiet". W Izraelu zebrała żydowsko-muzułmański ensemble, a w Kosicach założyła "Chór Romów". Niesamowite przy tym jest to, że reżyserka, pracując z wielogłowymi organizmami dźwiękowymi, nie używa ich jako instrumentów obezwładniających, grzmiąco deklamujących ze sceny. Udaje jej się osiągnąć znacznie większą precyzję ruchu, bogactwo niuansów i momenty skupienia. Najwyższa szkoła jazdy. Równie imponujące jest to, jak Górnicka dotyka newralgicznych punktów społeczeństwa, jak prześwietla struktury władzy i mechanizmy represji, nie popadając przy tym w triumfalizm. Wręcz przeciwnie. Tu mówi ból.

Premiera jest częścią serii wydarzeń "Berlin-Poznań-Warszawa"

"Prawda jest taka, że ten naród pozwolił na to" słyszymy w "HYMNIE DO MIŁOŚCI". "Żeby umarły te niektóre, te wybrane, dzieci, choć przecież to nie były jego dzieci". Krytyczna postawa w stosunku do własnej roli w Holocauście zanika bardzo szybko, jak wyjaśnia podczas rozmowy z publicznością Agata Adamiecka, dramaturg współpracująca z Martą Górnicką. W jej miejscu pojawia się przestrzeń na najgorsze antysemickie stereotypy. Smutna prawda o tym, że także w Polsce ludzie przyglądali się zagładzie Żydów nie tylko biernie, ale także przychylnie, nie jest obecnie mile widziana. W Niemczech powinno się wprawdzie unikać wytykania Polski palcem i udzielania jej korepetycji z rozliczania się z historią, ale równocześnie powinno się trzeźwo obserwować, co się w Polsce dzieje.

Premiera "HYMNU DO MIŁOŚCI" w Gorki-Theater była częścią serii wydarzeń "Berlin-Poznań-Warszawa", w ramach której pokazano również gościnnie sztukę "Klątwa" w reżyserii Olivera Frljicia. W Polsce wywołała ona prawdziwą walkę kulturową, ponieważ - co dość typowe dla inscenizacji jej chorwackiego reżysera - zawiera ona drastyczne sceny. Przedstawiona w niej krytyka Kościoła, której szczytem jest seks oralny z figurą papieża Jana Pawła II, rozwścieczyła do białości katolicko-konserwatywne środowisko. W Warszawie doszło do brutalnych demonstracji, reżyser i członkowie obsady dostawali śmiertelne groźby. Prawdziwym skandalem jest jednak co innego. W konsekwencji opisanych wydarzeń, minister kultury Piotr Gliński z błahych powodów odebrał renomowanemu festiwalowi Malta w Poznaniu dofinansowanie w wysokości 70 000 euro. Jego tegorocznym kuratorem był gościnnie Frljić. Tylko dzięki kampanii crowdfundingowej festiwal w ogóle mógł zostać 16 czerwca otwarty. Frljić mówi w tym kontekście ze złością o "szantażu". Dyrektor festiwalu Malta, Michał Merczyński wzywa w liście otwartym skierowanym do Glińskiego do otwartości na prawdziwy dialog i powołuje się na demokratyczne fundamenty Polski. Widoczna przy tym staje się ogromna przepaść.

Wspólnota buntowników

Także w "HYMNIE DO MIŁOŚCI" Górnickiej słychać tę przepaść. Tutaj głównym celem jest jednak jej pokonanie. Spektakl kończy się Pasją według Św. Mateusza "Kommt ihr Töchter, helft mir klagen". W nią wpisana jest wiara we wspólnotę, która działa bez ferworu wykluczania. Wiara we wspólnotę buntowników.

Spektakl był ponownie grany 24 i 25 czerwca o 19.30.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji